Tertium non datur [arytmia]

pokój bezpański niech zawsze będzie z nami,

to miejsce dla głowy (by mogła odpocząć
bez cła i całunu przed codzienną drogą),
czy łyku powietrza, co rozszerza płuca
tuż przed pierwszym krzykiem i ostatnim śmiechem.

lub jeszcze pstra łaska na niczyim koniu,
naiwna nadzieja, że coś się odmieni
w naddżdżysty poranek (przecież to listopad),
który sam i z siebie wyłamuje stawy.

a może telefon, choć kilka przyjaznych
słów zamiast pogróżek, że się mnie usunie
z gromady znajomych w plątaninie bitów
już po rejteradzie ze słonecznych krain.

pokój niech więc będzie przy stłumionym świetle
i nasycona ciemność, niby tłusty kocur
zapatrzony we mnie, jak w wierną ofiarę,
plus tuzin obrażeń niedopowiedzianych

i moje życie bez błyskotliwej puenty.

z tomiku Herzlich Endlösen (2017)


Niepomnę, niepomnę

’Oh well, I suppose it’s not the place’s fault,’ I said.
'Nothing, like something, happens anywhere.’
Philip Larkin “I Remember, I Remember”

mógł to być kwiecień, tak jak każde miejsce, które jest nigdzie,
lecz dobrze zapomniałem stukot twoich obcasów o bruk
w miasteczku pełnym zdradzonych o świcie,
nierytmiczny, pospieszny, bo coś nas goniło w stronę
jeszcze chłodnej pościeli w pokoju bez okien,
gdzie milczeliśmy zgodnie z zaleceniami prawników
z sensacyjnych seriali – przecież ciało może
zostać przez słowo podwójnie obnażone, a tego nie trzeba
by się nie odkrywać, a tylko po kawałku, kęs za kęsem
przeżuć, przeżyć, smakować.

mógł to być kwiecień lub inne gdziekolwiek,
miejsce zdarzeń i zderzeń najmniej spodziewanych,
które wciąż zapomniałem, ignorując czasy i więzy gramatyki,
a stukot nas zdradzał, nasze szybkie pragnienia
– nawet cienka nagość okrywała nas szczelnie
przed wzrokiem ciekawskich obywateli niczego,
maskując najcenniejszą, nietrwałą intymność.

teraz, gdy się nie dzieje nigdzie, dokładnie pamiętam,
by cię nadpisać dowolnie fałszywym wspomnieniem.

z tomiku Herzlich Endlösen (2017)


Czwartek z popielnika [M.I.A]

Because I do not hope to turn again
Because I do not hope
Because I do not hope to turn
T.S. Eliot Ash Wednesday

I
ponieważ nie mam zamiaru powracać
ponieważ nie wracam
ponieważ nie powrócę w sposób zamierzony
nie w moich rękach łaska
nie w moich nadzieja
kto inny trzyma klucze i pogasi światła
odmówi pacierz za nieobudzonych
na czas zbyt krótki by przesiąkli nudą

ponieważ nie chcę wiedzieć
i nawet nie szukam
odpowiedzi na żadne z niezadanych pytań
ponieważ nie wiem czego właśnie nie wiem
to tylko ufam że się mijam z celem
i jakiś miałem na samym początku
kiedy zerwany ze snu lądowałem z krzykiem
na suchym brzegu poza moją matką

i jeśli głos mam czasem zadziornie za głośny
ze strachu że się zdarzę jeden raz za dużo
to będę milczał aby nie pamiętać
by się nie przejąć wyciekaniem życia
z każdym oddechem świtem czy godziną
bo po nich sąd się zbierze i srogo ukarze
za niedotarcie we właściwe miejsce
na pusty peron zapomnianej stacji

i niech się nikt nie modli za mnie teraz i w godzinę
i niech się nie nikt modli za nie swoje grzechy

II
trzy czwarte życia – jak wzór na posadzce
w białe lamparty – lekko już wyblakły
a każdy fragment układanki błaga
o renowację albo choćby dotyk
włosia już dawno wyliniałej szczotki
paninej ręce bo przecież dziewicza
czystość gwarantem źle przespanych nocy
w których ożywa jeden fragment z kości
a w myślach mowie ale bez uczynku
przecudna krzyczy daj mi daj mi jeszcze
donner und blitzen fik miś fik miś fik miś
w białej sukience na weselnych stołach
pomiędzy tortem i pierwszym rosołem
wszystko na opak lecz z przewrotnym sensem
a potem panna och dziewica matka
puchnie przez dziewięć przez dziewięć się mnoży
a gdy nadejdzie ostatnia godzina
raz pierwszy w ciszy – po wiatyku – tyje

i tylko czuje gorzki strach nad ranem
że to co wyda będzie roztrwonione
a pierworodny każe nazywać się zbawcą

III
widok ze schodów jest jak wywyższenie
tania parodia wniebowzięcia pełna
obaw o puentę bo zamiast paruzji
na śliskich stopniach czai się upadek
którego nie złagodzi nawet rym z rekinem
i ciemnością w języku szoła á szekspira
czy zgrabna zmiana rytmu która łatwo zmyli
mniej wprawne ucho widza nieboskich komedii
sensem jest rozpacz
ona bierze wszystko atu i blotkę
wysoką czy niską bez licytacji
bo nie ma przetargu
na nowe przyjście
sensem jest nadzieja
która nas okrada z resztek rozumu
dając głupie rady zamiast rozwiązań
i każe powtarzać bezduszne mantry

nie jestem godzien
nie jestem godzien
                ale powiedz tylko słowo
                nim padnie nam zasięg

IV
baranek zaległ znowu na szerokiej drodze
z pękiem fiołków w pysku na trzy dni nie więcej
pod czujnym okiem kamer które od zła strzegą
zjadaczy chleba z masłem wierzących w znaczenie
oglądalności boskiej i ludzkich sondaży
umiera wtedy kiedy nikt nie patrzy
nikt nie kupuje prochów na potencję
biegunkę kaca i kremów na zmarszczki
umiera kiedy nie oglądasz świata
jaki ci wciska spec od marketingu
a jego imię nosi każdy pocisk
i palec którym zręcznie zmieniasz kanał

błogosławieni którzy nie widzieli
i nie nabyli
oni z nim ułożą
ramówkę pełną samych dobrych nowin

V
nic nie zmieni świata nawet jeśli wróci
nawet jeśli zmieni swoje pierwsze słowo
bo już utraciło sens pierwotną siłę
możemy więc powtarzać załamując ręce
panie nasz panie cóżeś nam uczynił
panie nasz panie co ci zrobiliśmy
a w odpowiedzi wraca tylko fraza
sovegna vos gdy rozum zawodzi
i nic nie widać w mroku gdzie rodzi się piekło

ponieważ nie mam zamiaru powracać
ponieważ nie wracam
ponieważ nie powrócę w sposób zamierzony
ponieważ nie będzie już do czego wracać
pomiędzy zyskiem nadzieją i stratą
i jeśli głos mam czasem zadziornie za głośny
to nie od krzyku bo ostatnie słowo
ma tylko cisza która następuje
jak słoń na grzbiety dźwiękom
gnając je na koniec
szczelnej komory wypełnionej gazem

a teraz słowo niech wraca skąd przyszło
z niewielką adnotacją adresat nieznany

z tomiku Madafakafares (2014)


Ci, którzy powracają

Tej wiosny ziemia znów wyrzuci z siebie
gładkie wydmuszki czaszek – ślady uczty
na cześć minionych bogów i zwiędłych lat.
Oni wracają – idzie szybkim szeptem,
tłumek gęstnieje, głośno puchnie strachem,
że znów odbiorą luźne spadki, chwile,
gdy ciemność brała w objęcia, a potem
rzeki jak zimne kołyski nuciły
hej święty, święty, święty. Z każdą falą.

Tej wiosny ziemia znów wyrzuci z siebie
kosmate stada trzmieli. Pojawią się
bazie i pierwsze żółte sny o miodzie.
A gdy sięgnie ust, słodko zatoniemy.

z tomiku Aubade triste (2010)


Dżizas

Wiesz. Ty i ja jesteśmy jak ranne jesiotry
albo zorze. Wydłubią nam z wnętrza to wszystko,
co najlepsze – blask pełni, miękkość nowiu, tkanek.
W mojej kieszeni lista rozstrzelanych godzin,
szkic mowy pogrzebowej (ledwie kilka haseł).
Wiatr gniewnie wzdyma biały obrus po agape.

Z tego ogrodu można wyjść tylko raz. Powrót
znamy tylko z obietnic, zasłyszanych plotek.
Good News – trzydniówka, Bad News – zostaną okruchy.
Trzeba będzie posprzątać w głowach przed odejściem.
Ktoś nowy wprowadzi się do naszego domu
i zasłoni czymkolwiek nikły ślad na ścianie

po kawałku drewna.

z tomiku Aubade triste (2010)


Paintballs. Najlepsze są powroty

Martwy, martwy, martwy. I te zastępy za nim.
Milczy, milczy, milczy. Przygląda się ciszy. Trzy
dni oczekiwania. Potem odbezpieczy broń.

Tak. Najpierw strzał w głowę. Potem w serce.
Pociągnięcie z lewej do prawej. Ślad dymu jak
stygmat. Już na wieki wieków. Na długi weekend.

Chybił, chybił, chybił. Źle wybrany cel i czas.
Tłum woli pisanki, drożdżobaby lub strucle.
Mazurek, mazureczek. Kozioł ofiarny beczy.

Wróci, wróci, wróci.
Jesteśmy przecież jego bronią ostateczną.

z tomiku Aubade triste (2010)


Kuchnia polska

nakarmiłem się nienawiścią – już jestem polakiem


Polowanie na zęby [Goya się budzi mieście R.]

Baronowi ad vocem

za bardzo rozdrapałem zwiędłą rzeczywistość
i wiersz nie chce się goić, sączy niczym rana
ropiejąca od smutku – spod spodu wyłazi
zabrudzona podszewka, a na niej odciski
butów ludzi, co przeszli w kojącą niepamięć.

wiersz nie chce się goić, a w domu głuchego
na próżno szukać dźwięków – to czysty realizm
zakuwany o świcie w dozę pesymizmu
od kiedy rządzi tutaj, na mocy kaprysów,
karzełek w oślej skórze jadący na kocie.

wiersz znów nie chce się goić. wiersz wciąż szuka żyda
na każdej stronie świata, gdzie podłość i zawiść
wydrapuje stalówką zakażone blizny
– więc już tylko zaciskam pościerane zęby
z nadzieją, że nie stracę ich po celnym ciosie

na rogu mej ulicy w dniu wielkiego święta,
gdy głupota z głupotą wymienią poglądy.

czerwiec 2017


Bezgłowie [oksymoron z Judaszem]

tym razem wredna zima chce przechytrzyć wiosnę
– pracowicie przemraża poświąteczny tydzień,
więc jezus cierpnie na krzyżu (przydrożna kapliczka
to nie jest all inclusive ze słońcem lewantu).

i nas tam przecież nie ma. pod warstewką śniegu
przyczajone zawilce, bratki i zakalce
zastygły jak bezgłowe dzieci rewolucji
bez francuskiej kokardy – wszak to chłodna kontra.

tu radom, nie archanielsk i nic nie połączy
nowogrodzkiej z nowobrodską. przez białe płaszczyzny
osieroconych lotnisk wbrew oznakom sensu
mknie przestraszony judasz mamrocąc modlitwę,

a w ręku ściska srebrnik, niby postny pieróg,
i dusi się od głodu nieśmiertelnie syty.


Martwa natura z literą „P” [rwany]

to jest krajobraz z widokiem na kościół
– w tle jakieś dymy i zmętniała rzeka,
a za nią drzewa leżące pokotem
wzdłuż linii prawa (polski w to nie mieszaj).

tam jedzie pociąg do umarłych stacji
z palcem na wargach, przez wymowną ciszę,
bo lepiej milczeć pośród słów wytartych
(nie mieszaj polski) lub zgubionych liter.

siny krajobraz i dymy jak kreski,
więc się nie mieszaj w zupę pełną krzyku,
(nie tykaj polski) tajemnic bolesnych
w różańcu z ostów i bryłek bursztynu.

tu tkwi madonna z grudą ziemi w ustach,
z kościelnych wieży spływa w dół muzyka
i dal się szczerzy, tnie się w drzewie pustka
– dziura po sęku (polski tam nie wtykaj).

Paweł Podlipniak – Kilka wierszy na Wielkanoc i nie tylko
QR kod: Paweł Podlipniak – Kilka wierszy na Wielkanoc i nie tylko