Wskazówki

Matka wymyka się regułom umierania. Ubywające kilogramy
czynią ją atrakcyjną w oczach męża i swoich. Wracają do łask
sukienki z lat młodości. Nie rozumiem, a ty zamiast komentować
modlitwy, kładziesz przy łóżku Kamizelkę. Później rozbierasz,

jakby nic się nie stało i już za chwilę wiem, że znów bawimy się
w stwórcę, kołyszemy ziemią. Nawet wtedy myślę o matce,
nie widzę teraz. Są za to jej uśmiechy sprzed nowotworowych
potyczek. Soczyste listy ojca, które przysyłał z zagranicy.

Jest pulsowanie czasu. Dlatego gdy jesteś we mnie najmocniej,
tracę słuch. I tylko jej szept wokół: czerp, córeczko, czerp.


In spe

To będzie świat nieodebranych połączeń, tęsknot zbyt lekkich,
by utrzymać nigdy niezdefiniowane. Jeszcze masz nadzieję –
że pierwsza litera alfabetu nie stanie się ostatnia, nie ucieknie

poza nawias. A ona ciągle się waha: z ręką zatrzymaną tuż nad
zbyt mocno wibrującym telefonem (choć serce słychać znacznie
wyraźniej), z bólem pomiędzy zaciśniętymi ustami. To będzie

moment głośnej ciszy, echa słów, które nie padły, bo zwyczajnie
zabrakło czasu ( a może – przyznaj – chęci?). I można tylko żałować,
odmieniać przez przypadki nic już nieznaczące miłość, próbując

tu i ówdzie zmieścić jakiś zaimek, coś więcej niż ja i moje.
I jak zwykle zobaczyć, że już nie pasuje. Że się wykluczyło.


Znaki

Bezsenność ma smak twoich palców i tego się obawiam.
Double bed znów jest zbyt duże, gubię się na każdym z brzegów.
To przekładanie nóg, szukanie chłodnych miejsc na pościeli

nie przynosi rezultatów. Pamięć nie stygnie tak szybko jak ciało,
nie tężeje. W przełyku wciąż jeszcze tamten smak, powraca
jak wyrzut. Fotografie, a nawet filmy. Czarne wstążki, którymi

związywałeś mi dłonie , dyskretnie milczą w twojej szafie. W końcu
nie jestem skrępowana. Dopiero rankiem zaskoczą mnie zdjęcia
moich snów, które wkleisz bezlitośnie. Takie oznajmienie światu,

że niby jestem. Nikt nie skomentuje.


O matce (bo nie mogę inaczej)

Diagnoza boli od lutego. Paradoksalnie najbardziej,
bo ciebie nie bolało nic, do samego końca, a lekarze
coraz szerzej otwierali oczy. Listopad kolejnego roku

przynosi gładką, bursztynową płytę, twój uśmiech
zaklęty w porcelanie (znów jesteś inna i ponownie
niektórzy wydają się być zgorszeni). Jak na tę porę

roku jest zbyt ciepło. Samoloty z pobliskiego lotniska
nic sobie z nas nie robią. Znamy te akrobacje: nie spuścić
głowy w dół, nie płakać zbyt często. Doraźnym rozwiązaniem

może być skupienie wzroku na zniczu, niemal nałogowe
wdychanie stearyny. Wymiana długopalących się wkładów
co trzy dni. Prawie jak chemia.


Więzy

Zaczyna się od spojrzeń, którymi rzucają we mnie już
na pogrzebie matki. Teraz powinnam się starzeć, inaczej
nie wypada. A przecież pierwszy intensywny wysyp zmarszczek
pod oczami nastąpił w ciągu ostatniego roku. Moje polakierowane

na wysoki połysk paznokcie (hybrydy, kolor nr 112) wzbudzają
dziwne zakłopotanie. Tylko czy ktoś z nich wie, że matka odchodziła stopniowo, do końca upominając się o nienaganny manicure?

Te drżące punkciki w oczach żałobników to nie współczucie.
Nie ma miejsca – na wzruszenia i sentymentalne wspominki
(szczególnie u brata, który dyszy chęcią otwarcia testamentu).
Osierocona córka, lśniące końcówki palców, kochanek,
który zna jej ciało jak nikt dotychczas, dopasowanie na miarę –
życie. Jabłko od jabłoni klasycznie – całkiem blisko.

Agnieszka Marek – Pięć wierszy
QR kod: Agnieszka Marek – Pięć wierszy