Morze
kobieta wstaje znad brzegu,
odchodzi. wraz z nią znikają – śmieci i twarze obleczone
w nagrzaną, aluminiową folię,
zostań – to niesłyszane nigdy westchnienie
lub skowyt. kobieta wstaje znad brzegu,
za nią pożar, zmierzch –
morze zwija się w okrąg,
wrzące od jej cienia – w nocy ostygnie,
odparuje go, wypluje wszystko,
co ją przypomina
Czerwony chleb
gdy przez wieczór lekki, śmierdzący,
gdy biegliśmy do parku na noc. tam ślepiec
wchodził w mgłę, szarpał ją i gryzł,
by zamieniła się w poręcz. zwierzę w ludzkiej skórze,
obszytej gałganami ze złotych tarasów,
tarzało się przed nami
w tej znikającej godzinie,
jakby nic nie znalazło w korycie
i musiało żreć to,
co mu zostało w środku –
swoją brzytwę, czerwony chleb
Pożegnanie z I.
dla i.k.
rozstajemy się szybko i cicho,
żeby pamięć nie miała pokarmu.
daje mi pastę do zębów, kubki,
mydło w płynie. dzieli się. weź.
przyjdzie noc. zabierz.
noc naszej pierwszej wigilii,
gdy mnie przytuliła, gdy uderzył mnie blask
ze sterczących w oddali balkonu i sosen,
gdy należałem do kogoś,
kto mówi prawdę przez śnieg
i przez płomień
teraz popiół to ja, to moje
Tańcząc wśród krów
ciała, z którymi grałem w piłkę,
wskakiwałem do rzeki o zmierzchu
i całowałem noże na białym nasypie,
wywęszyły, odnalazły mnie
wyszły z ziemi nagie
i biegną do mnie przez łąki, tańcząc wśród krów,
i każde ma na szyi psa
jak szal. jak szal
noc mi odkrywa,
kim już byłem. kim byliśmy
razem – przywołanie istot
przeciętych mroźną szarfą błyskawicy
składniki śniegu: szum i deformacja,
blask na przyjęcie zmarłego/
umarłej – czekałem, płacząc.
byłem twoim okiem