Monodram przy pustej widowni

Tyle chciałbym ci opowiedzieć,
Jak to było już po:
O krukach unoszących się nieustannie
Nad moją głową i krzyczących:
A pamiętasz to?! A pamiętasz to?!
Przy każdej najbłahszej nawet czynności,
Którą robiliśmy dotychczas wspólnie,
Jak krojenie chleba,
Gotowanie czy oglądanie telewizji.
Albo o dziwnym ścisku w gardle w miejscach,
W których bywaliśmy wcześniej razem.
Czy o tym, jak wpatrywałem się
W twoje czarnobiałe zdjęcie
Podczas nielegalnej pracy w manufakturze
Opakowań na flamastry
I wmawiałem sobie, że jeszcze nie koniec,
Nie wszystko stracone, że przecież
Niemożliwe jest, żeby już nic
Nie miało znaczenia,
Aż to sobie wdrukowałem w mózg
I będę w to wierzył do śmierci,
Choć to bez sensu, o czym dobrze wiem.

Tyle się tego zebrało przez trzydzieści lat,
Kruki znudzone dawno odleciały, a zdjęcie
Zwróciłem ci sam, nie pamiętam kiedy.
Ale moja opowieść nie zainteresuje cię już
Nawet jako anegdota, a tym bardziej
Nie wzruszy. Więc zostanie bez odbiorcy,
Jak niegdyś moje wiersze na twojej wycieraczce
W epoce przed internetem, a ktoś zamiecie ją
Jak uliczny kurz albo suche liście.


Człowiek to brzmi durnie

Smród potu.
Smród moczu i kału.
Smród wymiocin.
Oto człowiek.
Pan Stworzenia.
Wór skórny rozpięty na mięsie z kośćmi,
A w tym wszystkim plątanina rurek
I centralna pozawijana rura
Z gnojem.
I ten smród.
Zewsząd. Z każdego otworu.
I praktycznie z każdej części ciała.
Nieznośny.
Perfumy. Dezodoranty.
Przearomatyzowane płyny do płukania prania
Nie wystarczają na długo.
I wszechobecny śmietnik.
W głowie. Na wargach.
Na ulicach. Trawnikach. W lasach
I oceanach. Duma!
Z czego?
No?


Hatha joga

Zmantrowałem sobie życie
Grając w węża zjadającego czakry.
Guru nie powiedział, czym się to kończy.
Obiecywał spokój umysłu i harmonię życia.
Wspominał też coś o dostatku, że niby
Na niego zasługuję, bo taka karma.
Gdy wąż sunął wzdłuż mojego kręgosłupa
Zdobywając punkty przybliżające do oświecenia,
Zaślepiony sukcesami nie zauważyłem
Utraty części siebie:
Miłości, współczucia i życzliwości.
Pogrążony w samoubóstwieniu
Nie dostrzegałem nikogo innego.
Nawet nie byłem przekonany,
Że ci inni realnie istnieją,
Więc nie przejmował mnie ich los.
Wiłem się na macie i poza nią
Jak oportunistyczny śliski wąż
I korzystałem garściami, brzuchem
I podbrzuszem z uroków życia.
Nie robię nic złego – myślałem –
Bo przecież ten świat to tylko iluzja.
Oświecenie przyniosło mrok i rozczarowanie.
Straciłem grunt pod nogami,
Więc myślałem o innym punkcie podparcia:
Sznurze od żelazka umocowanym do haka od żyrandola…
Nie wiem, czy będę w stanie poskładać
Rozsypaną układankę osobowości,
Bo mam wrażenie, że brakuje coraz więcej elementów,
A obrazek ze wzorem gdzieś się zapodział.


Pies i jego pan

Nie jestem panem mojego psa,
Mojego, bo to mój domownik,
Członek mojej rodziny –
Raczej kimś jak jego anioł stróż,
Choć mój gatunek zgotował zwierzętom piekło.

Jak ucieleśniony duch opiekuńczy pilnuję,
By go nie spotkała krzywda w świecie,
Którego nie jest w stanie zrozumieć.
Dlatego smycz nie jest oznaką niewoli
A mojej odpowiedzialności za niego.

Kiedy choruje, idziemy do lekarza,
Kupuję mu leki i pocieszam w cierpieniu
Jak własne dziecko albo żonę.
Nie używam wtedy języka ludzi ani aniołów,
Bo głaskanie po głowie rozumie najlepiej.

A kiedy się zestarzeje, nie będę go przeganiał
Z kąta w kąt z powodu nietrzymania moczu,
Brzydkiego zapachu z pyska czy ślepoty,
Bo tak się nie robi członkowi rodziny,
Żadnemu. Tak się nie godzi.


Tak czy owak Zenon Nowak

Jeśli ty i ja mimo wszystko trafimy do nieba
W odzieży mocno przypalonej przez czyściec
Nie będzie się z czego cieszyć
Nie będziesz już tą jedyną
Bo tam każdy kocha pozostałych
Jednakowo mocno bez wyjątków

A jeśli trafimy do piekła
Będziemy się nienawidzić zajadle
I bez końca przez całą wieczność
Nie będziemy mogli na siebie patrzeć
A odwrócenie wzroku nie przyniesie ulgi
Bo otaczać nas będą same wstrętne gęby
Takich jak my


Modlitwa tabu

Modlę się za ciebie codziennie
Nierozmawianiem o tobie
Niemyśleniem o tobie
Odwracaniem uwagi od ciebie
Niepamiętaniem o tobie
Nieoglądaniem twoich zdjęć
Nieopowiadaniem anegdot o tobie
Nieinteresowaniem się co u ciebie
Nietęsknieniem za tobą
Niełączeniem cię z czymkolwiek
Mam nadzieję że zdążysz odnaleźć Boga
Wcześniej niż w ostatniej chwili
Bo nie wiem ile jeszcze czasu
Zdołam się tak umartwiać
Choć jeśli trzeba będzie
Poświęcę na to całe życie


Wieczorem

A gdy nadchodzi zmierzch co piaskiem drażni oczy
W ciszy wyciągam z pawlacza stary gobelin naszego życia
Utkany z gładkiego jedwabiu i szorstkich powrozów
Krawieckimi nożycami wycinam najpiękniejsze fragmenty
Pajęczą nicią zszywam z nich pachworkowe sny
A potem wypuszczam je z balkonu jak papierowe samoloty
Mając nadzieję że kiedyś do ciebie dolecą
W mgiełce babiego lata i wplączą ci się we włosy
A wtedy…


Raport

Przyszedłem pożegnać się z tobą.

Zaocznie, bo nie mogłaś do mnie zjechać,
Choć winda jest sprawna. Wiem to,
Widziałem przez okna na klatce schodowej.
Zaocznie, bo od dawna już tu nie mieszkasz.
Siedzę pod potworem urbanistycznym,
Który wydawał mi się kiedyś piękny,
Bo ty w nim byłaś – kwiat na pustyni
Socjalistycznego osiedla mieszkaniowego.
Był też groźny. Pamiętasz, jak kiedyś
Zostałem pobity? Teraz nikt się mnie nie czepia,
Nawet ludzie omijają mnie w pewnej odległości
Oglądając się dyskretnie. Pora jest późna,
A przechodnie nie znają moich intencji.
Nikt mnie już nie pamięta i nie poznaje.
Mnie też jest tu obco. Nawet światło
Na dwunastym piętrze świeci się jakoś inaczej.
Ale gdzie miałem przyjść, skoro nie znam
Twojego aktualnego adresu?
Czuję się jak podróżnik w czasie,
Którego wehikuł został niewłaściwie skalibrowany.
Dociera powoli do niego, że misja się nie powiodła,
Zaś powrót jest niemożliwy.
Dlatego tym bardziej muszę cię pożegnać.
Bo nie spotkamy się nigdy
Nigdy………….
Nigdy………….
Nigdy………….
Nigdy………….
Nigdy………….

Transmisja przerwana

31.08.2022, godz. 22.00


Podwójne życie

A kiedy wreszcie zapada zmrok
I wszyscy porządni ludzie idą spać
Zrzucam z siebie dobre maniery
I staję się prawdziwym chuliganem

Czarnymi myślami maluję twarz
By mnie sąsiedzi nie rozpoznali
Odważnie pluję na chodnik pod domem
I nie sprzątam z trawnika psiej kupy

Pety ciskam obok śmietnika
Niebu wygrażam postarzałą pięścią
Gdy nikt nie idzie głośno przeklinam
Na klatce schodowej rozrzucam okruchy


Cała ty

Jesteś moim umieraniem
Długim bolesnym i bez końca
Asymptotą która nigdy nie zepchnie mnie
W niebyt. Cała ty. Wieczne igraszki.
Kiedy zorientujesz się że moje serce przestało pracować
Wykonasz nieszczery pojednawczy gest
Bylebym tylko nie przekroczył prostej linii
Świecącej na ekranie szpitalnego monitora
Żeby móc dalej mnie niszczyć.
A może to wszystko dzieje się wyłącznie
W mojej głowie.


nie mówi się co tylko słucham albo proszę

co tak głośno krzyczy?
chyba łabędź niemy
co wkurza najbardziej?
to mieszkańcy ziemi
co uwiera w bucie?
elastyczna wkładka
co zabija nudą?
beztreściowa gadka
co odbiera siły?
nadpodaż kalorii
co nie uczy życia?
zdarzenia z historii


coś ciągle jest nie tak

szukałem swojego mistrza
znalazłem wygadanego mitomana

szukałem kamienia filozoficznego
nie wynalazłem choćby soli fizjologicznej

szukałem sensu życia
nie znalazłem go nawet w umieraniu

szukałem w sobie nieskończoności
a odkryłem tylko zero

nie będę już szukać drogi do domu
bo ciągle trafiam pod twój adres


Niewolnicy

Niektórym odpowiada niewolnictwo
Choć codziennie podtykają innym pod nos
Rany od kajdan na przegubach rąk i nóg
Próbują brać na litość
Bliznami na plecach po bacie nadzorcy
Ale tak naprawdę uwielbiają zawodzić
W niewidzialnym chórze z takimi jak oni
W afroamerykańskiej konwencji call-responce:

O powtarzalności każdego dnia
I beznadziei trwania
O nocach bez miłości
I snach bez marzeń

Jeśli ci przyjdzie do głowy ogłosić im
Że niewolnictwo zostało zniesione
Nie rób tego pod żadnym pozorem
Nie warto – z nienawiści do wolności
Są gotowi linczować posłańców dobrej nowiny

Tak samo jak nie przesadza się starych drzew
Oni nie zmienią nawyków i sposobu myślenia
Bo sami siebie nie szanują
I zawsze znajdą jakąś wymówkę:
DDA, DDD lub inny skrót

Michał Piechutowski – Wiersze (vol.2)
QR kod: Michał Piechutowski – Wiersze (vol.2)