(Po)ranne myśli

błądzę po facebook’u. przypadkiem
trafiam na zdjęcie kamienicy starej szarej.

bismarck straße anno domini
tysiąc dziewięćset dziesięć pięć
minut ode mnie. /często

przechodzę ulicą teraz kościuszki/ jedyne otwarte okno.
kobieta w białej bluzce spogląda w
obiektyw.

nie ma nikogo
kto może powiedzieć

kim była jak miała na imię czym się zajmowała kochała kogoś ktoś ją
kochał gdzie i czy jeszcze istnieje jej grób.

/cmentarz jest parkiem o krok na prawo
poza kadrem przy graudenzer straße. pięćdziesiąt
lat temu walały się tam w trawie kości. kumple brali w je w ręce. gnaty hitlera
mówili. pamiętam że bałem się/

czy wtedy
w oknie pomyślała że dokładnie sto jedenaście lat

/trzy jedynki znak anielskiej mocy mówią numerolodzy/ później ktoś
będzie się zastanawiał

kim była jak miała na imię czym się zajmowała kochała kogoś ktoś ją
kochał gdzie i czy jeszcze istnieje jej grób.

czy się spełniła.

II

staję w oknie czekam na fotografa
na kobietę w białej bluzce


Coś takiego

najgorzej że nie
da się o tym nikomu opowiedzieć.
szkoda bo po całej zadymie usiadłbym wygodnie
przed komputerem albo owinął kocem colę z kuchni przyniósł
czipsy. gapił się na mecz z wyłączoną fonią i nawijał przez telefon
kumplowi – wiesz że mnie już nie ma było to tak i tak

i siak przeleciałem

na skrzydłach ciemnej energii nad nieświatem
całym z antymaterii no wiesz taki ze mnie typ
spod ciemnej gwiazdy – opowiadałbym i gryzłbym te czipsy

ale nic na to nie wskazuje zatem

wciąż będę
/póki co/
łaził i myślał jak to będzie kiedy mnie nie będzie
pod prysznicem będę myślał o tym kogo będzie tu budził
budzik komu będzie gwizdał czajnik i pachniała kawa

może chociaż w tej ostatniej chwili zdążę zdziwić się wyszeptać

coś
takiego
cośtakiego

coś


(Nie)opodal

coś dziwnego porobiło się z moją pamięcią. nie
potrafię znaleźć drogi do dobrze znanych miejsc.

jest to irytujące.

staję się nerwowy i mrukliwy zmęczony szukaniem
tęsknotą migreną bólem oczu
świdrujących daremnie gładkie ściany. niedawno

tu o tu właśnie była /a nie ma jej!/
polna droga. ulica cmentarna. na niej
pani kordus ma gospodarstwo. we wszystkie
niedziele po kościele szliśmy do niej kupować nowalijki.
jeszcze czuję na języku świeżość liści majowej sałaty.

ojciec miał wczoraj na sobie białą koszulę
i czarny krawat. dał mi piątala z rybakiem sam
mogłem zapłacić za pęczki rzodkiewki.

i też wczoraj spadłem z roweru.
mam pięć lat. wyraźnie czuję
pod opuszkami palców długą bliznę na czole zawsze
przykrywaną włosami.

nie rozumiem co
się dzieje może ktoś złośliwie zmienia tabliczki z nazwami
ulic podkłada kartki kalendarzy z fałszywymi datami. a może to
czary robota wiedźmy z ruskiego kilimu który
wisi /wisiał?/ nad moim łóżkiem.

pozmieniało się poprzekręcało wszystko
księżyc jest daleki i zimny. gwiazdy przestały
puszczać do mnie oko. błystek i podziomek nie wypijają
mleka które nalewam co wieczór do spodeczka. milczy świerszcz
cykający zwykle za kominem.

cicho jest
i ciemno. patrzę
na zamknięte drzwi


(Nie)cierpliwość

akcja filmu w którym gram
wyświetlanego w starym kinie naszkicowanym
piórkiem i węglem rozgrywa się

w niedzielę.

późna jesień w kącie pokoju
przy piecu stoi czołg

poduszki koc armata z rury od odkurzacza.

rodzice pojechali sadzić las w czynie społecznym.

dziadek pichci w kuchni kartoflankę.
liście laurowe ziele angielskie czosnek.

pogwizduje pod nosem śpiewa.

krew

w moich żyłach buzuje. strzelam do wrogów
czołg brnie przez bagna zaraz zdobędę berlin
/mam dryg po tacie wiem bo mi mówił że był czołgistą./

niestety tuż przed końcem wojny
muszę zjeść zupę. potem siedzę na stole
w pokoju dziadka. z okna widzę komin farbiarni
jest na nim duży piorunochron. dziadek mówi że w czasie burzy
komin otwiera oczy i wypatruje piorunów.
marzę by to kiedyś zobaczyć.

zasypiam.

budzę się. ciemno.
pada drobny deszcz ciężko
wstać bolą mnie kości.

dziadek dokądś poszedł rodzice jeszcze
chyba nie wrócili.

jestem sam.
zatem

muszę poczekać nie
cierpliwie.

Jacek Waldemar Sadkowski – Cztery wiersze
QR kod: Jacek Waldemar Sadkowski – Cztery wiersze