Układy rozrodcze

między dachówką a rynną
osy budują gniazdo
ich praca pozbawiona planu
jest planem sama w sobie
jak woda
która poddaje się kształtowi naczynia
działanie opiera się na posłuszeństwie
niezachwianej zgodzie z przeznaczeniem

coraz grubsza powłoka i owalny kształt
nie mają śladów pielęgnacji
czułego doglądania

są wynikiem przeżuwania szczęk
machania skrzydłami
pulsowania odwłoków

szczęki
skrzydła
odwłoki
na pojęcia anatomii zwierzęcej
nie ma miejsca
w języku dwóch mężczyzn
mówią językiem w naturze nieznanym

instynkt pozostaje w rezerwie
na specjalne okazje
sytuacje zagrożenia
jak teraz
gdy niosą drabinę i dmuchawę
by zniszczyć gniazdo
miało być macicą
przyjmować nasienie w miękkie ścianki
niczym ciała ich kobiet
które
odpowiednią temperaturą
prawidłowym ciśnieniem tętniczym
zachęcają do odbycia stosunku


Wiersz osoby dojrzałej

deszcz zamienił się w mżawkę
uśpił czujność

korzystne wydarzenia
doprowadziły do samotności

zmęczenie dziecka które zasnęło
łupieżcze najazdy domowników
na centra handlowe
dały odpoczynek

jestem sam
w ciszy przed burzą
właściwą dla osób dojrzałych

kataklizm rozwija się
zapowietrzonym piecem
który odmówi posłuszeństwa
nieświadomym ojcem
który dowie się o nieuleczalnej chorobie
lub
odwrotnie
ojciec przestanie wykonywać obowiązki
piec zachoruje na astmę
wykrztusi plastikowy dym
którym trujemy z oszczędności

krople deszczu są coraz większe
i z coraz większą energią
uderzają o ziemię

napięcie wzrasta proporcjonalnie
do zmniejszania dystansu
między mną a pojazdem
w którym zapakowane w torby zdobycze
krzyczą o ułożenie na regały
podbijają spiżarnię
wymaganiem
natychmiastowej realizacji oczekiwań

ściany patrzą podejrzliwe
wyrażają pretensje
ukryte głęboko w ciałach
okaleczonych od urodzenia
w rękach murarzy
szczotki
zabiegów szlifowania
zostawiają ślad


Pewna pani

choroba ojca przyszła w złym momencie
nie miała możliwości
nie widzi w tym swojej winy
ani jego winy

nie chciała zrywać kontaktu
z tymi którzy mieszkają
dwie ulice dalej

dzieli ich więcej
niż dwie ulice
dzieli ich może
nieskończoność ulic

nowoczesne lampy
dobrane kolory farb
roześmiane dzieci
nie rozumieją co się stało

ona rozpamiętuje
dlaczego nie może być sama
dlaczego ma iść kiedy wołają
do swoich wesołych twarzy
rumianych policzków
co zrobić z żalem który przynosi

za złuszczonymi drzwiami
mieszkania które zmieniło imię
głos rozsypuje się w rękach


Drzwi wejściowe

dziewczynka która przyszła na świat
obok lekarzy opowiadających kawały
doznaje chłodu sali
wagi na której leży
narzędzi którymi ją badają
braku uczuć ze strony dłoni
wyuczonych w rutynie

piętnaście minut w rękach matki
piętnaście minut w rękach ojca

boi się
chciałby ją oddać
Ojcze nasz
Zdrowaś Maryjo
Wieczny odpoczynek
bez znaczenia
byle pielęgniarki widziały
że porusza ustami

matka patrzy z łóżka
na drgające wargi
ślina w kącikach
jak w czasie niepokoju

wycinek nie bierze pod uwagę
przed ani po
nawet teraz nie w pełni opisane
ale sekunda jest prawdziwa
suchy wianek
zawieszony na drzwiach wejściowych


Parking przy bocznej drodze

nie miałeś spotkać
dwóch mężczyzn którzy koszą trawy

przestrzeń chociaż otwarta
nie ma dla ciebie miejsca

pojawiłeś się
przez nieoczekiwane zrządzenie
wypadek
telefon
potrzebę bycia poza obrębem

nie było w planach
nie byłeś uwzględniony
nie dawałeś oznak

a jednak jesteś
nieodwracalnie cielesny
o bijącym sercu
pracujących nerkach
obolałych plecach

nie wyraża zgody
powietrze

krzyczą
rozrywane źdźbła

pomnik
który powstał w niewłaściwym miejscu
bo mówi o wydarzeniach
o których nie chcemy pamiętać
wywołuje podejrzliwe spojrzenia
drzew które znają inną wersję

grozi palcem przypadek
pilnuje porządku
białą laską
na oślep
wymiata niechciane liście
sprząta z drogi ciała kotów
które zapłaciły najwyższą cenę


Wiersz który nie powstał

śmierć która przyszła po śmierci ojca
nie skłoniła do wiersza
przeszkadzała trochę
mniej serdeczne święta
trudniejsza opieka nad dziećmi
kiedy trzeba załatwiać sprawy

pogrzeb zgromadził
najbardziej zainteresowanych
pozostali w domach
dzwonili do pracy
wyczekiwali końca

powodowała rozpacz jak każda
i
jak każda miała zimny oddech
który ocieplał się w miarę
pokonywania dystansu
do najbardziej oddalonych
chociaż żyjących blisko
na równi z tymi
którzy płacą za poczęstunek
rozdzielają ciasto

stanęła naprzeciwko
bez możliwości wyrządzenia krzywdy
jak pies na drodze
którego ocieram zderzakiem
bez szkody dla niego
i dla mnie

Michał Kaczmarek – Sześć wierszy
QR kod: Michał Kaczmarek – Sześć wierszy