Stado

Albo dlaczego
gromadzimy się
tłumnie na tym
albo innym
placu rzesze na
stadionach płytach
lotnisk albo błoniach
tego albo innego
miasta żeby słuchać
jednego człowieka
tylko człowieka
a potem skandować
i klaskać
Co on może powiedzieć
o moim życiu bólu
śmierci


Rozterki Dominiki

Dominika do mamy: To gdzie ja byłam,
jak mnie nie było!?

Z niedowierzaniem patrzy
na uśmiechnięte zdjęcie
ludzi, którzy jeszcze nie
wiedzą, że będą jej rodzicami.
No przecież nie można być
nikim!


A może to wszystko

Pamięci Łukasza Łazarza

A może to wszystko
jest ukartowane,
jak narodziny Boga
w grudniu?

Śnieg w maju.
Bezczelnie niewinny.
Wielka miłość o zmierzchu.
Gorąca i zachłanna, jak
dziewiętnastoletnia piękność.

Wiewiórka na parapecie
szpitalnego okna.
W samo południe.
Codziennie.

Jasny, ciepły dzień,
zaledwie styczeń.
Niedługo urodziny.
Śmierć czyhająca
przed domem.

I wciąż udajemy,
że coś możemy
zrozumieć.


Opowieść wigilijna

– Jutro imieniny miesiąca.
A po jutrze rocznica stanu
wojennego.
– Było wtedy chyba z 25 stopni
na minusie.
Właśnie skończyłem
czytać profesor andrews
w warszawie i nie wiedziałem
czy to coś znaczy.
– Będziesz kupował
karpie na święta?
– Muszę
– A za trzy tygodnie
Sylwester i znów
o rok starsi. Wczoraj
czytałem nekrolog,
mój rocznik.
Tak niewiele wtedy
potrafiłem zrozumieć
I nadal tak niewiele
rozumiemy.
I wciąż czekamy
na jakąś podpowiedź
uparcie wpatrując się
w jego oko


Poeta w rzepaku

Lubisz zaglądać do biografii poetów
Tam buszujesz w cudzym życiu.

Wydaje mi się, że chciałem w wierszu
znaleźć mądrość (bez rezygnacji)
Znalazłem, dużo później, chwilę radości
i ciemne szczęście melancholii.
Adam Zagajewski

Długo nie potrafiłem
uwolnić się od tego
zdjęcia. Dojrzały mężczyzna
w szarym tiszercie i czarnej
marynarce buszujący
w obłędnie młodzieńczym
rzepaku.

Teraz myślę on
i dwie siostry mądrość
(bez pewności)
i melancholia
(bez przerażenia).
Już pogodzone.
Spokojne.

I czułe zdziwienie.
I jasność.


Cisza

Mówią głośno,
szybko, niemalże
bez przerwy. Kilka
razy powtarzają
te same frazy, jak
drozd o poranku.
Jak sprzedawcy
na souk d’Agadir
w niedzielę.

To, co mówią
jest ważne.
Musi zostać
powiedziane.
Inaczej
przepadnie.
Na zawsze.
Jeszcze nie
rozumieją.
Na początku
była cisza.
Liczy się
tylko cisza.
Tylko cisza
zostanie.


Fantasmagoria

Zjawia się nagle.
Wchodzi tak, jakby
była córką
właściciela linii
kolejowych. Jest
dużo wolnych
miejsc, ale ona stoi.
Wysoka i szczupła,
jak cienie o zmierzchu
(lecz nie chuda).
Dostojnie zadziorn
rysy twarzy sugerują,
że już wie, o co chodzi
w życiu. „Jeżeli rozumie
Pan, co mam na myśli? „

Co chwilę, delikatnie
odchylając do tyłu
głowę, zaczesuje
palcami rozochocone
włosy. Lekko rozwiera
usta. Mruży oczy.

Zapewne żadna z jej
przyjaciółek nie nosi
łagodnego imienia
Nieśmiałość.

Pośpiesznie wertuje
podręcznik i gruby
zeszyt zapisany drobnymi
cyferkami.
Niewiele więcej
niż szesnaście
lat boi się klasówki
z matematyki.

Być może istnieje tylko
moje patrzenie?
Być może już nie
pamiętam, jak się patrzy
inaczej?


Zachód

Gdybyś przejechała tego białego
kotka, nigdy bym ci nie wybaczyła.
Natychmiast widzę, jak klęczysz

na środku drogi nagle beznadziejnie
głuchej i ślepej i dwoma palcami tak,
jak dziecku, masujesz mu serce.
Niech mi ktoś pomoże. On umiera.
Czekam ale nic się nie dzieje.
Otchłanie nieba i ziemi milczą uparcie.
Jedziemy dalej w radosny zachód
krwistoczerwonego słońca.
Nic się nie stało. Nie stało się nic.


Pojedynek gladiatorów

Zdążyli się zaprzyjaźnić,
każdy chce zabić pierwszy.

Na żywych już czekają
wygłodniałe kły i dzikie pazury.

Kocham Cię. Mam nadzieję,
że umrę przed tobą.

Kocham Cię. Mam nadzieję,
że umrzesz pierwsza.


Szaleństwo

Zobaczysz, jak rodzimy
dzieci na ruinach. Wołała,
dawno temu, Szymborska.

Rodzimy je dzisiaj:
w inteligentnych domach,
na strzeżonych osiedlach.

Co wcale nie czyni tego
mniej podejrzanym.
I szalonym.


A jednak byłem

A jednak miałem swój ogród dzieciństwa. Jasny i ciepły.
Pod baldachimem lipy, (jedynie ona okazała się długowieczna).
Ocalały, uczyłem się oswajać upiory. Rośliny i zwierzęta.

Opiekun łyczogi i mniszka. Wśród przyjaciół skorek
i bezskrzydły od dawna Kowal. Na straży zawsze urtika.
Także o nich nic więcej nie potrafię powiedzieć.

Stary ogród, jak mawiała stara babcia. Jeszcze młoda
Całe dzieciństwo bałem się, że umrze. Umarła, kiedy
już przestałem się bać. Lipa słodko płakała.
Myślałem, że dlatego. I wciąż nic nie rozumiemy
z cierpienia innych.

Stary ogród. Sterta zmurszałych desek poukładanych
równo już nie wiadomo przez kogo i niewiadomo po co.
Czasem była górą Tabor, często Golgotą,

albo po prostu wielką siedzącą górą. I mały chłopiec.
Indiański tropiciel. Przyjaciel Grzmocącej Ręki i Płonącej Wody.
O wielu rzeczach dowiadujemy się za późno. Już po wszystkim.
Władca odchodzącej krainy. Wigwam z gałęzi i liści i sguaw, której nie było.

A jednak miałem swój ogród rozkoszy. Słodycz papierówek
i zielonych ulęgałek. Kwaśny, jak sztuczny uśmiech, rabarbar
i nieśmiały agrest pokryty gęsią skórką. Zapach mięty, piounu i lipy.
Pierwsze pieszczoty, choćby tylko we śnie. W samotności.
Nocą. I w samo południe, kiedy słoneczniki tęsknią najbardziej.
Dziwna rozkosz i ból bo tylko kartka z Oćwieki? (Owieki?)
Nie dowiesz się nigdy.

A jednak byłem szczęśliwy. Los wygnanych był ciągle przede mną.
A jednak była radość. I te krótkie momenty, kiedy myślałeś, że śmierć
zapomniała o nas. Niczego nie wolno zdradzić. Zapachów. Kolorów. Smaków.
Wszystko trzeba zostawić. Prędzej! prędzej. Prędzej…
Już czas. Nie ma czasu. Czasu nie ma
A jednak żyłem.

Zbigniew Głos – Wiersze
QR kod: Zbigniew Głos – Wiersze