1

Nie byt;
nie ma przyjaciół ten, kto pragnie żyć

Jedni są tego świadomi i szukają śmierci (porzucenia siebie, ucieczki od siebie i otwarcia na zapłodnienie intelektualne i etyczne), inni nie są świadomi, lecz ich praktyki, w tym krwawym burdelu, przywołują i zapraszają śmierć (podświadomość), bowiem wszystko, czego się nie podejmą oznajmia im i światu, że śmierci pragną. Odkrywamy tu zjawisko zdobywczego wyobrażenia, które odsłania się w obszarze egzystencji niejednoznacznie. Oczywistym przykładem jest dziś, w kulturze materialnej, tendencja, by zaistnieć za wszelką cenę. Dlatego gonią biedacy za sukcesami, marzą o tym, by stanąć na szczycie, zdobyć wszystko co możliwe na tym padole łez i doświadczyć śmierci właśnie, czyli gorzkiego upadku w formie bardzo różnej. Jedni popełniają samobójstwa, inni mordują (niekoniecznie zadając śmierć biologiczną), następni zapadają na depresję, etc. Zdarza się także, i to bardzo często, że latami konają w swoich upadłych światach, pełni nieszczęścia i zgryzoty, bowiem nie udało im się osiągnąć zamierzonego minimum. Myślą o tym, by oszukać śmierć, lecz pani wolności i matka miłości jest bardziej bezwzględna niż fizyka. Tischner zaś obwieszczał światu – a wielu dzisiejszych intelektualnych impotentów nosi go na plecach, iż śmierć jest dziełem szatana. Nie dajcie się zwieść bohaterom marnej substancji.

            Śmierć jest sensem wszystkiego. Śmierć trzeba kochać.

Każdy, kto śmierci nie wpuści w swoje życie, domaga się tego, by wtargnęła weń brutalnie, dlatego obraz dzisiejszego świata, który jest pokłosiem myśli o zbrodniczej proweniencji, przyniesie tragedię żyjącym obecnie jak i następnym pokoleniom, także w kontekście zagrożeń klimatycznych.

Nie ma przyjaciół ten, kto pragnie żyć

Niebyt leży u podstawy ontologii. To męstwo właśnie zwraca się przeciwko temu, co w sposób bezczelny i jak mówił Rilke, gardzący nami, odbierze nam nasze ja.

Ego odchodzi… gdzie? W nicość? Do niebytu? Pani wielka (śmierć), przez wielu nazywana nikczemną, upomina się o człowieka. Zabiera mu życie, zabiera mu byt, od którego wywodzi się negacja, czyli niebyt.

Śmierć jest przyczyną sprawczą lęku egzystencjalnego. Lęku, od którego nie można nigdzie uciec. Nie można się schować, choćby człowiek wynalazł najlepszą kryjówkę. Zawsze nas dopadnie. Z idei śmierci wynika zatem idea prawa moralnego, bowiem tylko owa idea jest w stanie zredukować ów lęk (w obawie przed karą i osądzeniem wg teologii) do poziomu funkcjonalności, ale wolę użyć sformułowania: umożliwiającego osiągnięcie życiowej satysfakcji. Skoro lex legum jest podstawowym prawem egzystencji, to wszystkie inne pojęcia metafizyczne jak miłość, wolność, dobro, prawda i twórczość (!), troska czy odpowiedzialność, wywodzą się właśnie z pojęcia śmierci, bowiem w sposób jednoznaczny wpływa ona na strukturę psychiczną i odbija na niej niezbywalne piętno.

To królowa życia, bez dwóch zdań!

*

Jeśli niebyt jest sensem wszystkiego, bowiem śmierć jest ostatecznym aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej, zatem jest aktem miłości, to byt jest jego przeciwieństwem, a więc, można śmiało podkreślić, egoizmem takiej demonicznej satysfakcji pragnącej.

Ileż to można było napisać rozpraw, Parmenides wykluczył przecież niebyt jako pojęcie, Demokryt utożsamił je z próżnią, Platon zwodził niebytem, by uzasadnić kontrast między istnieniem a czystą formą, Arystoteles się spocił, a Plotyn zaś niebyt wykorzystywał jako utratę Ja, czyli duszy ludzkiej. Ile się można było wymądrzać na przestrzeni dziejów naszej zgnilizną pachnącą cywilizacji, żeby ostatecznie wrócić do źródła, które odkrywa na nowo wiarę w człowieka. Byt bowiem istnieje tylko wtedy, gdy nie istnieje dla powszechnie rozumianej struktury uzasadnionej w tym, co obiektywne (dlatego jest złem), uzurpacji, która śmierć pojmuje, jako siłę nieczystą, dzieło szatana, jak mawiał Tischner.

*

Sensem istnienia jest nieistnienie. Nie nieistnienie, jako forma wegetująca, tępa, szara masa, lecz nieistnienie dla zgiełku. Byt w sensie dosłownym – oddanym na służbę wartościom naczelnym – zamyka się bowiem na to, co mogłoby zostać przywłaszczone i zatracone w obiektywnym poznaniu (dla nędznej aprobaty sympatii), jest po temu niebytem, lecz staje się bytem, gdy to, co było aktem owej aktywności twórczej i działania wolnościowego praxis, pozwoliło przejść jednostkom, które były w stanie wedrzeć się pod powierzchnię przedmiotu specjalizacji, po kolejnym odcinku – być może było to tylko parę kroczków – mostu, który jest poręką rozwoju praw przyszłości. Dlatego też żyje (poza nicością) Einstein, Newton, Kepler, ale także ci, których wkład w rozwój ludzkich umysłów oddawał swoje moce na innym podłożu, jak w przypadku nieocenionego Rabindranath’ a Tagore, którego twórczość polecam wszystkim, czy Giordano Bruno, który wypowiada słowa: jeśli prawda jest najwyższą wartością, to obowiązkiem człowieka jest służyć prawdzie.

*

Byt umiejscawia się w czasie, niebyt w nim nie istnieje. Nie może zatem istnieć miłość w jakimś określonym fizycznie, a już na pewno psychologicznie (czasie zdobywczego wyobrażenia), czasie, gdyż wówczas zdeprecjonowana zostałaby idea miłości, która domaga się głosu, próbując przebić się na powierzchnię ludzkiego doświadczenia. Męstwem dlatego możemy nazwać jedynie zdolność wyboru własnej śmierci (niebytu) w przestrzeni, którą rezerwujemy na rzecz świadectwa naszej wolności. Objawiamy tu bezpośrednio negację uczucia sympatii, jako powszechnie uznanej afirmacji bytu, który jest w tym założeniu unicestwieniem.

*

Powiadają, że nie da się usunąć lęku skończoności bytu przed groźbą niebytu. Zaiste na nic zdadzą się tu wszelkie operacje intelektualne i metody, jakie zaproponują nam pseudo psychologowie, którzy wiedzeni ślepą i absurdalną wiedzą o człowieku, od razu, bez namysłu, rzucą nas w dobrotliwy kolektywizm, byśmy na tle utylitarnej grupy społecznej znaleźli sposób, aby ów lęk opanować i odsunąć go chociażby do czasu śmierci. Jest to rozwiązanie, które sprawdza się dość dobrze, bowiem jak widać wiele wspólnot potrafi przetrwać w tym marazmie i bezsensie całe życie, gdzie rozpacz jest bezsprzecznie pretekstem do stosowania przemocy, której doświadczam dosłownie na każdym kroku.

Kolektywizm jest zbrodnią w tym sensie, iż każdy członek grupy społecznej cierpi męki z tego powodu, iż męstwo, które jest złożone w pierwotnej strukturze psychicznej, zatem oddziałuje bez skrupułów z podłoża nieświadomości – nie staje się udziałem jednostki, a więc to, co jest w stanie pokonać lęk (zatem wpuścić śmierć – otworzyć dla niej drzwi), zniewolone doznaje przeświadczenia, iż jego byt samoistnie skazuje siebie na nicość, bowiem nicość jest tym jedynie, co nie jest. Jest zaś, czyli być, jak w rojeniach monologu Hamleta, znaczy oddać się z radością w niebyt, czyli żyć ze świadomością porażki, bo jedyne co zawsze warto, to zostać przegranym. Nic nie ma znaczenia. Nigdy nie będzie miało.

*

Wolność zawsze przynosi jeno śmierć, bowiem tylko niebyt unicestwia nicość, której tak boją się pozostający w lęku przed życiem. Nicość powstaje bowiem w umysłach tych, którym śmierć odbiera życie, ci zaś, którzy na śmierci zrobili jedyny interes, jaki zrobić warto w życiu, mają nicość za nic, gdyż miłość otwiera w nich wrota nieskończoności (w całości rozwoju ludzkiego gatunku), lecz tylko poza przywilejem życia, jako bytu samego w sobie.  Byt sam w sobie jest złem. Złe jest tym, co pragnie żyć, dobre jest zaś to, co umiera, dla ruchu myśli, czynu i miłości.

Takie jest święte przykazanie Miasta Dusz.

*

Człowiek szuka wszelkich sposobów, by zapomnieć. Zapomnieć o troskach, narastającym w obszarze psychicznym cierpieniu, o bólu, żalu, goryczy, niespełnieniu, o katastrofizmie,  melancholii, o przepaści nie do przekroczenia, a także o śmierci. Zatapia  się w butelce alkoholu, by tylko nie myśleć o złym losie, wtedy choć na chwilę wydaje mu się, że jest zwycięzcą. Zatraca siebie biedak w przedmiocie powierzchownej miłości, umierając na ołtarzu deifikacji. Dom, samochód, nowy fotel, nowy model telefonu, kolejny sezon serialu, wycieczki zagraniczne… Na nic to. Lęki powracają, nawet sen nie daje ukojenia. Przynosi nieustannie opowieści o rozgrywanej tragedii na kartach życia. Czasem zapomni siebie w interesującej rozmowie, kontemplując dzieło sztuki, czy czytając wartościową książkę. Ale tylko czasem, to zdarza się naprawdę rzadko, potem znów tonie w mizerii niepowodzeń. W rzeczywistości cały czas pamięta, pamięta o sobie, ego nie może zapomnieć o dylemacie niezrealizowanej wartości. Cierpi, a psychika rzuca nań klątwę. Czegoś się domaga. Wymusza na utrapieńcu potrzebę zabicia zgorzkniałych pragnień, zaistnienia za wszelką cenę. Wypieranie problemu nie zdaje egzaminu.

Sensem życia człowieka jest wykształcenie zdolności, by umiejętnie zapomnieć o czasie. Może się to odbyć jedynie poprzez  koncentrację umysłu na przedmiocie wyizolowanych w doświadczeniu jaźniowym rozważań z możliwością poszerzania ich nieograniczenie. Aby panować nad czasem, zabić czas precyzyjnie i z premedytacją, bo czas to czyste zło. Kto o czasie nie potrafi zapomnieć ten się szwenda i w miejscu nie potrafi usiedzieć, zawracając ludziom głowę bez powodu, domagając się uwagi i akceptacji. Ogarnia go rozpacz niezmierzona. Umiera za życia. Z tego powstają zawsze największe problemy.

Czas to przestrzeń psychiczna, w której rozgrywa się wolność człowieka. Czas to ty. Czas jest tym się czai, coś ma nadejść – to budzi niepokój.

*

Ci, którzy naprawdę kochają, którzy na skrzydłach miłości unoszą się każdego dnia, którzy następnie w troskach odnaleźli sens, a cierpienie potrafili zamienić na błogie szczęście hic et nunc, to ludzie, którym okoliczności pozwoliły zapomnieć, bowiem zapomnienie jest aktem najwyższej dzielności etycznej i cnotą samą w sobie. Zapomnieniu zawsze musi towarzyszyć twórcza aktywność oraz wybaczenie, czyli miłość będąca głęboką troską na służbie ludzkości – bo życie to nic innego jak tylko służba, która w ludzkie serca wlewa moce transcendujące. Dlatego rycerze wolności opromienieni szczęściem, które ich spotkało, bowiem nie ma nic wspanialszego od pokonania cierpienia (jednostronna konstytucja psychiczna), w sposób naturalny, niewymuszony i odbywający się także bardzo często bez intelektualnych deliberacji, redukują materializm do minimum, gdyż wszelki nadmiar, jakakolwiek pokusa, która pojawi się na horyzoncie jest zagrożeniem dla idei miłości, która tym się żywi, czym świat kapitalistów pogardził i zbrukał. Nie można zatem rozpoznać tego, czym jest służba, gdy się od służby ucieka, bowiem tym więcej zobaczysz i tym samym oddasz swe bogactwo grupie społecznej, im mniej pragniesz i pożądasz.    

*

Bez wyizolowanego przedmiotu rozważań (miłości łączącej człowieka za światem), które podlegają sensu stricto swego rodzaju szaleństwu, nie można nawet myśleć o tym, by skromność i rezygnacja z dominacji, czemu materializm z uporem maniaka zaprzecza, stały się przymiotami człowieka. Występując przeciw temu prawu, a uważam, iż jest to prawo praw wszystkich ludzi, inaczej psychika nie wysyłałaby tych zrozpaczonych komunikatów do mieszkańców umarłych miast, skazują się na porażkę i przygnębienie, zapewne siedząc w luksusowych domach na aksamitnych kanapach lub wyczekując chwili, gdy na takich zasiądą. Idei wolności poświęciłem wyjątkowo dużo uwagi, aby w  pełni uwiarygodnić, iż ludzie z chęcią będą nieśli swój krzyż, gdy ich wolność oderwie się od życia w świecie materialnych pokus. Skoro wielkiej odwagi, bo jest decydująca, kosztowało ich to, by pokonać wszystkie trudności i poznać samego siebie, skoro mając już w rękach przedmiot rozważań jak malarz pędzel, który pragną poszerzać nieograniczenie, skoro wreszcie, by dostać się w to miejsce odludne, wejść w mroczną samotność musieli uciszyć biologiczną świadomość istnienia, zabić siebie, a przez to zrozumieć, iż szczęście psychiki leżące w intelektualnej i etycznej płodności domaga się nieustannego dojrzewania w miłości i pracy twórczej, wystąpienie przeciwko wszystkiemu co patologiczne i zdeprawowane było czymś oczywistym i naturalnym, bowiem tylko wówczas możliwe jest utrzymanie mocy transcendujących wewnątrz doświadczeń jaźniowych, gdy odwaga towarzysząca ludzkiemu poznaniu wchodzi w relację z rzeczywistością, gdzie realizuje odgórnie – na mocy lex legum treści psychicznej – to samo założenie paradygmatyczne. Dlatego też wystąpią przeciwko grupie społecznej jedynie ci, którzy, mają swój dom w samotności, nie potrzebując do tego żadnego boga, lecz świeckiej idei ukonstytuowanej na gruncie prawa moralnego, które jest prawem śmierci. Tam też, gdzie rodzi się wspólnota (obiektywna ideologia), tam powstaje zło w czystej postaci.

*

Psychika domaga się uzasadnienia w niej szczęścia – emocji, jako wewnętrznej możliwości istnienia, a zatem nie może pojmować go jako ofiary w sensie ontologicznym, przeciwnie, szuka sposobu i znajduje go poprzez skorelowanie swego ja z etycznym aspektem czasu epoki, wybierając działania zgodne z jej wewnętrznym dynamizmem, bowiem wolność musi człowieka opromieniać! Stanie się to tylko wówczas, gdy trudności, z którymi się mierzy dają mu pełną satysfakcję, zmieniając stosunek do wspomnianego wcześniej cierpienia. Wtedy też owo cierpienie odczuwane na poziomie jednostronnie rozwiniętego intelektu jest szczęściem dla intelektu wszechstronnie zaadaptowanego. Nie można zapominać tutaj, że pasywność i bierność powodują narastanie wewnętrznego marazmu, potęgują rozpacz i wykształcają zdolność do agresji i przemocy. Bóg – co zrozumiałe – utrzymywany jest w zapomnieniu, ponieważ wyraża poczucie bezpośredniej wyższości nad człowiekiem i należy zdać sobie z tego sprawę, dlatego też w imię Boga dokonywane są do dziś dnia zbrodnie na ziemi.
 Słusznie powiada Mistrz Eckhart: proszę Boga, by mnie uwolnił od Boga.

Sprawiedliwość jest zdolnością widzenia poza czasem, bowiem tym, co nas więzi i ubezwłasnowolnia jest czas. Jezus nie wzywa sprawiedliwych, lecz grzeszników. Tak wielu ich wezwał, że uczynili się sprawiedliwymi literą ducha i prawa, którego nie pojmują, nie znają i któremu także nie mogą zaświadczyć, gdyż świadectwo mogą dać (zmaterializować w przestrzeni rzeczywistości) jedynie ci, którzy wystąpią w formie swobodnego sprzeciwu wobec tego, co walczy zaciekle o utrzymanie w mocy idei okrutnego i barbarzyńskiego poznania obiektywnego. Taka jest obskurna etyka tchórzliwych członków organizacji, którzy mają czelność nazywać się ludźmi.

*

Ludzkość jest w przeważającej mierze nieszczęśliwa, a jedyne co im pomaga to okrutna świadomość, że inni są równie nieszczęśliwi. Dlatego też nieustannym powodzeniem w naszym świecie cieszą się zjawiska z dziedziny zbrodni, bestialstwa, przemocy, czyli ogólnej sfery tragedii, która na kartach historii cywilizacji zajmuje miejsce najwyższe. Nie może zatem dziwić, że przy nieszczęśniku, który stracił nogi pod kołami tramwaju gromadzą się tłumy, udając przerażenie i przejawiając fałszywą troskę, zaś w głębi odczuwając niespotykaną wręcz satysfakcję z cierpienia drugiego. Żywią się tymi obrazami, pragną ich ze wszech miar przy jednoczesnej podświadomej, czyli nierozpoznanej odrazie do siebie. Na te wyjałowione potrzeby społeczne, potrzeby obcowania z ludzkim cierpieniem, natychmiast odpowiada niemoralna proweniencja biznesowa, która, nie zapominajmy, gromadzi się zawsze tam, gdzie może osiągnąć zysk – bezwstydny pragmatyzm amerykański – czyli w tym obszarze – zespole zjawisk, które koncentrują wokół siebie możliwie najwięcej upośledzonych i ubezwłasnowolnionych jednostek. Powstają zatem programy telewizyjne, które zarzucają zrozpaczonych uczestników życia relacjami ze szpitalnych sal operacyjnych, tudzież ostrego dyżuru, gdzie można zaobserwować szeroki przekrój ludzkiego cierpienia od koszmarnych operacji plastycznych po gwoździe wbite w czaszkę aż po twarz rozbitą młotkiem. Niech żyje nasz świat, niech żyje!

*                                                                                                                                                                  

Umarła idea miłości czystej, pięknej i bezinteresownej. Niepokój i lęk przed oświeconym dobrem potęguje jedynie eskalację przemocy. Wzbudza diabelskie pragnienie panowania nad wszystkim, co możliwe do wyobrażenia, tylko nie nad sobą, bowiem ludzie umarli boją się samych siebie. Los i udręki barbarzyńcy, a także chciwość władcy, na którego usługach byliby wszyscy, są człowiekowi bliższe aniżeli wszystkie inne wartości, gdyż mózg ludzki wywodzi się z okrutnego prawa natury, której łaska na tym polega, że wybór wolności pozostawia elitarnemu umysłowi metafizycznemu. Dlatego, przeciwnie do ubezwłasnowolnionych zwierząt, przychodzimy na świat wściekając się na nie, że bez trudu i bez żadnego wysiłku osiągają to wszystko, czego ludzkie zwierzę dostać nie może, jak mówi Cioran, nawet gdyby się w znojach pogrążało bez reszty, bowiem inną rolę ewolucja przewidziała dla gatunku ludzkiego, której on pod uwagę nie bierze. Nie może więc dziwić, że wszystkie cnoty, jak pisze Nietzsche, ukradł już człowiek zwierzętom, konstruując narzędzia i urządzenia na służbie zdobywczego wyobrażenia, lecz miłości i wolności odnaleźć nie potrafił.

*

Zrozumiałe być musi, że natura arbitralnego egoizmu nie jest zdolna do pokonywania trudności w sensie o jakim tu mówimy, a więc uciszania biologicznej świadomości istnienia, gdzie dopiero widnieje horyzont wolności i perspektywa miłości, bowiem nie otwiera się ona dla wszystkich, lecz tylko dla tych, którym okoliczności pozwoliły zrezygnować z wyzysku grupy społecznej. Może się to odbyć jedynie wtedy, gdy czyny zharmonizowane z wewnętrznym dynamizmem uwolniły twórcze bogactwo człowieka, który z szaleńczą pasją realizuje postulaty wolnościowego praxis, znajdując tym samym sposób, by zapanować nad okrutnym doświadczeniem czasu psychologicznego – czyli złowieszczym libido dominandi.


2

Nie byt; 
Prosta droga samotnych

*         

Żywych i kochających wyrzuca się na śmietnik. Hołd oddaje się zmarłym. Umarli zyskują w naszych oczach, bowiem dzięki owej  fałszywej posłudze żywimy nadzieję na życie wieczne, zatem w religijnej nicości, gdzie obrzydliwy i heteronomiczny bóg miałby spełniać nasze partykularne pragnienia przetrwania (ciągłości bytu), przeciwko którym występuje męstwo człowieka, uznając niebyt za właściwą substancję istoty życia, czasem nie wiedząc – jak pokazuje historia – o swojej autentyczności, która nieraz skazywała go na bezmierną samotność i pogardę, bowiem nie było do tej pory w świecie ludzi społeczności tak łaskawych, które wzajemnie wspierałyby się w tym dylemacie – paradoksie, gdzie dojrzewanie we własnej śmierci przybrałoby charakter powinności zbiorowej, przeto wiarygodnej.

Nietzsche był skazany na niepowodzenia (a wiedział doskonale, o czym tu mówimy, gdy twierdził, iż źle się odwdzięcza uczeń nauczycielowi, jeśli tylko uczniem pozostaje), podobnie jak Van Gogh, lecz nie doszłoby do tak tragicznych i wstrząsających wydarzeń w ich życiu, gdyby nie druzgocący prawdę obyczaj.

Czas fizykalny rodzi czas psychologiczny, a więc czas zdobywczego wyobrażenia, gdzie ścierające się ze sobą siły wywołują konflikty i zbrodnie. Sieją grozę i jak mawiał Rabindranath Tagore zsyłają deszcz obarczony kałem na obarczoną grzechami ziemię. Takie są skutki łamania świętych praw, które jednoznacznie uzasadniają tezę, iż tylko ucieczka – wymyk człowieka do miasta Dusz (niematerialnej autonomii) pozwala schronić się przed odrażającą pułapką, w którą wpadnie zniewolony mały człowieczek tak bardzo trzymający się racjonalnej utopii.

*

Siła tego rozumowania skupiona wokół twórczej aktywności nie zostawia żadnych złudzeń co do tego, kim jest człowiek, czego on sam jeszcze dziś nie wie, bowiem naiwnie wierzy, iż istnieje w tym co namacalne. Nie zdaje sobie nieszczęśnik sprawy, że nic nie istnieje, niczego nie ma, jest tylko idea, jak zresztą mawiała śp. Barbara Skarga. Idea zaś obraca się w ruchu poprzez materię, gdyż tylko materia, iluzja trwałości, która powoduje, iż ludzkie zwierzę pragnie niezniszczalności, pozwala uzasadnić pierwotną prawdę, wolność i oświecone dobro poprzez egzystencję rzuconą w okrutny świat przemijających rzeczy, aby wartości nie zostały przywłaszczone.

Dobroć obiektywna, jakakolwiek by ona nie była, ulega nieustannie zatracie, podlega wiecznym konfliktom w świecie egzystencji upadków i grzechów, powodujących zepsucie moralne oraz przenikające wszystkie płaszczyzny życia nasilenie się lęku przed wątpieniem i bezsensem.

Konflikt egzystencjalnego losu opiera się na tym, iż aby oddać się w pełni idei nieskończonej miłości trzeba porzucić oczekiwania przywrócenia stanu formy ludzkiej egzystencji podtrzymującej byt. Dlatego wolność człowieka stoi w sprzeczności do tego, co głosi racjonalność, lecz właśnie ta sprzeczność jest najistotniejsza, bowiem chcieć należy jedynie tego, czego się nie chce, gdyż wówczas nie zostaje zdeprecjonowana idea dobra wlewająca w ludzkie miłość oraz idea wolności, gdyż wymaga wysiłku tworzenia w miejscu poza materialną przestrzenią. Wolność  została złożona w idei świadomości jako coś przerażającego, lecz ambitnego i dobrze pomyślanego, nie może być przecież człowiek wolnym, gdy pozostaje w związkach bezwarunkowych zależności i poza swoją godnością.

Bóg, jeśli można tak powiedzieć, pozwala człowiekowi być wolnym za cenę jego życia, a zatem tego, co on chce tak bardzo zatrzymać. Wola ludzka, która spoczywa dumnie u podstawy ontologicznej struktury bytu wiedzie nas poprzez byt właśnie do niebytu (sensu wszystkiego), jako że wolę w sensie odkrycia analitycznego pierwotnej struktury psychicznej to, czego nie chcę, nie pragnę. Nie pożądam.

*

Biedacy, którzy pogrążają się w wyobcowaniu ze swego prawdziwego bytu, nie usuną świadomości, która tkwi w egzystencjalnej sytuacji człowieka, że potępienie, które tak skrzętnie jest wypierane przez systemy i normy posiadające powszechnie znaczenie, a więc te, które są podtrzymywane przez tradycję, aby uciec także przed pustką i bezsensem życia, budują ciasne twierdze pewności i z uporem maniaka, z uporem skrajnym bronić będą do końca absurdu, w którym zostali uwięzieni przez duchowe lub polityczne autorytety.

Dla władzy zrobią oni wszystko i nie uwolnią już tych, którzy tak bardzo obawiają się wątpienia, iż wszystkie pytania nadchodzące z zewnątrz są fanatycznie odrzucane. Nie zapyta już człowiek siebie o absolutny sens swego istnienia, który zwróci się zawsze ku niemu, bowiem zawsze napotka przeszkodę, której przejść nie zdoła, mianowicie, iż musi zwątpić we wszystko, by uzyskać pewność w niepewności. Oni sprowadzają zawsze zło na świat, bowiem powstrzymują wszelki ruch, który pozwala uwolnić się światu od dogmatyzacji i absolutyzacji, zaś ich potrzeba konsekracji z gorszącym moralitetem lub tolerancja dla każdego przejawu ludzkiej wolności odbiera im pewność, bowiem pewny siebie może być jedynie ten, kto kroczy drogą niepokoju, a wiedzieć tylko powinien, że piękno i prawda muszą być na nowo odszukiwane, precyzowane, a także że nie zawsze i w każdej sytuacji znaczą one to samo, bowiem prawidła święte mówią jedno, iż tylko niezmienna koncentracja umysłu na przedmiocie egzystencjalnych rozważań pozwala osądzić, jak dobro zastosować w praktyce.

*

Cała istota twórczości, o której tu, w Mieście dusz, mówię, skoncentrowana jest wokół trwałego procesu wzrostu, czyli stworzenia takiej przestrzeni w ramach szeroko rozumianej kultury, która bogata w fenomeny, zjawiska unikatowe i nie poszukujące rozwiązania w relatywizmie będzie mogła być trwałą poręką dla rozwoju praw przyszłości. Tylko wtedy bowiem możemy mieć do czynienia z rozwojem, gdy trwale usuniemy z rzeczywistości ślepe i ordynarne naśladownictwo. Niechaj się ludzie nie mogą przeglądać w innych, aby samemu podnieść swoją osobowość i kulturę wnętrza na wyżyny unikatowości. Inaczej to nie może się udać. Nie dokonuje się tu takiego postępu jaki staje się udziałem nauk przyrodniczych i wcale nie zamierzamy iść tą drogą. To tajemnicza dziedzina, nie wszystkim swe sekrety ujawnia. Nauki przyrodnicze działają na gruncie obiektywnym, to zrozumiałe. 2 + 2 = 4. Zawsze. Tak musi być. Jednak w kwestii wolności, która się zawsze wymknie temu co obiektywne, ta zasada nigdy się nie sprawdzi, co potwierdza zresztą obraz chorego, ubezwłasnowolnionego świata szympansów o szafirowych oczkach. Uprzedmiotowionych, zuniformizowanych i zatrutych grzechem własnej niemocy. Dictum acerbum.

Niewielu bowiem pojmie to, iż zapomnienie o śmierci jest bardzo proste, o ile człowiek odpowiednio przystosuje się do życia w ten sposób, iż zanurzy się w świat poza czasem, znalazłszy uprzednio przedmiot rozważań, który go bez reszty pochłonie. Jeśli to się nie uda, nie ma mowy o powodzeniu.

Tych, którzy doskonale radzą sobie z problemem egzystencjalnego lęku nazywa się chorującymi! na autyzm lub inne dolegliwości. Nie do wiary, iż ludzki fenomen, jego geniusz, bowiem geniusz jest z natury oddany słusznej sprawie do końca, do końca pogrążony w miłości, z kompulsywną troską zgłębia przedmiot specjalizacji i poszerza go nieograniczenie, aby uciekać od pychy i rozzuchwalenia, nie mieści się w ustanowionych wzorcach społecznych, które schlebiają najbardziej powierzchownym afektom, na czele z fałszywą życzliwością i troską. Jakże mogłoby to się zdarzyć, byśmy nagle zmienili zapatrywanie na te sprawy i przejrzeli wreszcie na oczy, a wtedy być może uratujemy ludzki gatunek od zguby, bowiem to właśni ci – całe wałęsające się kurewstwo po ziemi, szwendające się bez celu, ale z uśmiechem na ustach, jest winne wszystkiemu co znamionuje zbrodnię, gdyż występuje jawnie przeciw idei, która jest gwarancją porządku i praworządności dla gatunku ludzkiego. Bydło, motłoch i wszystko co obiektywne nie potrafi zapomnieć… Bez rozwiązania tego problemu nie uda się uratować ziemi przed wyzyskiem! (gwałt jednak nie oznacza jedynie eksploatacji złóż, etc., gwałt widoczny także na poziomie agresji z rejestru duchowego wyraża dokładnie to samo oblicze bezprawia. Może jest jeszcze gorszy, bowiem pozostający poza swoją godnością nieszczęśnicy, wyznawcy obiektywnych idei z pełną podziwu pogardą stosują przemoc wyżywając się jednostkach stojących w hierarchii niżej od nich. Kto zostanie poniżony, ten najczęściej szuka rekompensaty doznanych krzywd i upokorzeń.)

*

Inny jest dziś synonimem bezeceństwa, chamstwa i zbrodni. Inny nigdy nie mógł wejść na arenę wydarzeń. Nikt nie był i nie jest gotowy na jego przybycie. Obecna tolerancja, która ma stworzyć podwaliny społeczeństwa otwartego jest złowieszczym substytutem tego, co w jej obrębie miałby znaczyć <inny>. Nie można nazwać innymi bandy szympansów, która dużo krzyczy i rości sobie pretensje, iż jest oryginalna i niepowtarzalna, podczas gdy realizują oni jeden cel, ustanowiony na piedestale obiektywnych ideologii społecznych: jak zabić, jak przechytrzyć, jak pokonać wszystkich i jak zaistnieć.

Inny bowiem przynosi światło. Umiera, musi umrzeć za prawdę – otworzyć się na nią. Ów jedyny piękny, burzy. Tylko w ten sposób może dbać o porządek. Tak kocha inny. Tischner zrobił z <innego> parodię, którą po nim spisywali kolejni. A, co tam. Nie dokończył dzieła (esej „Inny”), to my skończymy za niego. Tak zrobili. Nie znają się zupełnie na tym, dlatego błędy przeniesione przez swego guru na system wartości, zostaną powielone i utrwalone, bowiem rządzi nimi zniewolenie i bezwzględne posłuszeństwo dla władzy, kulawej i ślepej, której się sprzeciwiam.

Ludzie ci nie mają twarzy i boją się. Szukają tylko schronienia. Jeśli zyskują aprobatę dla swego nikczemnego życia, dostali etat, zapewne w meandrach kultury, to już się cieszą, że znaleźli frajerów, którzy pozwolili się wykorzystać i teraz mogą ich ustawowo gwałcić. Bo jedno, co oni potrafią, to gwałt – masowe duraczenie. Epigon gwałci świat.

Inny umarł, nie ma go, a ten szwendający się po świecie ludzki trup może jedynie marzyć o tym, by jego pieśń nosiła znamiona idei. Tak też się stało. Inny to zło. Ja to zło.

Ten płochliwy zajączek ludzki ma czelność zawsze robić jeden ohydnie historyczny szwindel. Potrafi on dość umiejętnie oddziaływać na skutek. O, tak. Oni rozwiążą ludzkie problemy, to się słyszy bardzo często. Pojawia się jakiś brzydki dylemat, to my zaraz się z nim uporamy, ale jak? Mechanicznie się uporają. Zdobędą siłą, co zechcą. Bo taka jest natura wspólnoty, którą gardzę. Ukarzemy, kogo trzeba, abyście wy, bydło obmierzłe (tak was traktują), mieli przekonanie, iż władza (ma zawsze najlepsze tabletki) coś zrobiła i że się o was troszczy. Wywołuje to falę kryzysu w innych dziedzinach ludzkich doświadczeń, to naturalne, lecz ważne jest, że na chwilę mogą wam zamknąć mordy. Przecież bydło pragnie władzy, która nim gardzi. Czyż nie jest tak? Kiedy mówię, że aksjologia we władzy to rak wszech czasów, to się patrzą na mnie krzywo jedynie ci, którzy władzy pragną.

Wolność człowieka zależy od jego odwagi. Jego odwaga nie ma podłoża stabilności. Jest drogą ku prawdzie, gdzie niepokój zajmuje miejsce spokoju, który jest przyczyną zatrzymania wszelkiego ruchu. Podejmuje on namysł nad prawdą, odzierając ją codziennie ze złudzeń, zaś  objawienie jej rozumie i pojmuje jako dar, jakim winien podzielić się ze swymi pobratymcami. Metaforycznie możemy powiedzieć, iż składa ze swojej istoty ofiarę w imię prawdy, bo tylko odejście (niebyt) pozwala mu zachować godność i daje gwarancję życia w wieczności, poza czasem. Będą zapamiętani ci, którzy umieli zapomnieć (niebyt). Zapomniani będą zaś ci, którzy pamiętali ( byt = nicość). 

Nikt zaiste nie może odebrać mi tego bogactwa, które swojej siedziby nie ma na tym świecie, bowiem spoczywa w tym co nieskończone, poza przepychem, materialnym zgiełkiem, kramarstwem i siłą mierzoną liczbami. W nieskończonej miłości odnawianej co dnia dzięki urokowi śmierci swój habitat znajduje odwaga. Nie można zmierzyć odwagi, jako nie można zmierzyć miłości, wszystko zaś, co myśli swe i czyny koncentruje poza niematerialną autonomią, jest mierzone przyrostem i nadmiarem, dlatego pyszni ludzie zawsze zwracają się ku temu, by posiadać więcej od innych. Posiadać zaś więcej niż wypada w tym co skończone, znaczy zwrócić się przeciwko prawdzie i pięknu, bowiem prawda jest nieskończonym życiem, rzeką płynącą niezmiennie, prawda jest w końcu stawianiem się w niej, przeto ci, którym luksus i nadmiar dają niezależność, iż wskutek dostatku nie muszą już pola obsiewać, oddalają się od prawdy i piękna, a serca ich i duszę napełnia zgnilizna, bowiem nieżywe jest to, w co wierzą, po temu sprowadzają na siebie i świat nienawiść, zazdrość i brzydotę.

Prawda jest obowiązkiem uczestniczenia w nieskończoności. Człowiek, który dotyka źródła poznania nie znajdzie powodu, by zrezygnować ze służenia innym, bowiem napełnia go troska milczącego Boga, który tym się z człowiekiem dzieli, co posiada najlepsze. Cierpieniem. Cierpienie jest bowiem drogą do prawdy i tylko o ten wysiłek należy dbać szczególnie. Czymże może być życie skażone iluzją? Czymże może być ucieczka od cierpienia, jeśli nie czeluścią piekielną, otchłanią bezsensu i kresem wszystkiego.

Wydaje się rzeczą naturalną, iż ludzie boją się cierpieć, a skoro boją się cierpieć, to boją się także prawdy. Nie zdają sobie sprawy, iż cierpienie nic obciążającego do życia człowieka nie wnosi, gdyż w wymiarze prymitywnego obrazu rzeczywistości reputacja cierpienia jest nienajlepsza, a imię jej zszargane. Uczynili to ci, których życiowym objawieniem i postulatem egzystencji jest troska o siebie, o swoje ego, które będzie im odebrane. Z tego też względu to, co powszechnie bierze się za cierpienie ma niewiele wspólnego z prawdą, bowiem cierpi jedynie partykularne Ja, które szuka sposobu, by zniewolić innych, zaś ci, którzy wchodzą na drogę poznania z czystością serca, w cierpieniu widzą jedynie radość, która przychodzi po tym, gdy przezwyciężyli początkowe trudności, a może nawet bóle i męki. Tak się sprawy mają.

*

Cała ta przebrzydła kultura materialna pracuje i podejmuje wszelkie działania jedynie dla zysku, jeśli zaś zysku nie będzie, nie kiwną oni palcem, bowiem wszystko, co ma dla nich jakąkolwiek wartość musi zostać natychmiastowo zmaterializowane, zmierzone i wyliczone, a także pokazane!

To świat podłej kalkulacji i brudnych interesów wyniszczających człowieka, od których trzymać się należy z daleka. Dlatego też ci biedni ludzie imają się najczęściej takich zajęć, które oferują im największy zarobek, zaś bogactwo, jakie czeka na nich, gdy zwrócą się w potrzebie odczuwania głębokiego sensu w stronę świata miłości, gdzie Ja skorelowane jest z etycznym aspektem czasu epoki (te drzwi dla nich są z reguły zamknięte), przyćmiłoby wszystkie osiągnięcia i przedmioty, którymi tak bardzo pragną się otoczyć, dlatego tracą równowagę i grunt pod nogami.

*

Piękno umiera. Jaka szkoda. Już go prawie nie widać, bowiem wymierają ci, którzy zdolni byliby je odszukać, ożywiając przestrzeń kultury. Wedrzeć się w głąb istoty rzeczy, kontemplować jego nieodłączny od egzystencji sens. Delektować się tym, czego nie można w pełni uchwycić, bowiem nie ma miary nasycenia pięknem transcendentalnym. Piękno jest systematycznie odsłaniającym się krajobrazem wszechrzeczy, zagadką, której nie można rozwiązać, gdyż w żadnym razie pojęcie piękna nie może odwoływać się do reifikacji i konsekracji status quo. Twórca, a zatem człowiek kochający, daje nam możliwość zanurzania się w głębinę swoich osobistych zetknięć ze światem, cały czas mając na uwadze, by burzyć teraźniejszy porządek, zastaną rzeczywistość. Ucieka przed nami. Nie pozwala się złapać ani naśladować. Otwiera wówczas przed wspólnotą nowe perspektywy myślenia, patrzenia, odczuwania. Nie pragnie jej zguby. Jeśli serce swoje oddał na służbę prerogatywie tworzenia i bezkarnie nie zrywa owoców z drzewa wawrzynowego, zdolny będzie stłumić zwierzęce pragnienie dominacji wśród pobratymców. Wejdzie z nimi w dialog iście operacyjny, lecz jego towarzystwo ma swoją cenę. Nie zniży się do poziomu infantylnych asocjacji kulturowych, społecznych i psychologicznych. Nie może. Za mało jest czasu, by marnować życie schlebiając powierzchownym afektom w celu osiągnięcia własnych korzyści. Jego krzyk obudzi do lotu pisklęta. Stymuluje je, by były gotowe do wędrówki na nowe wyżyny. Nieodkryte przestrzenie miłości. Zostawia swoim życiem świadectwo, najpełniej ludzką satysfakcję, która swój habitat odnajduje poza granicą względności.

Piękno tym się odsłoni, którzy zdolni będą w radosnym znoju przemierzać metafizyczne szlaki świętej idei. Tyle jest jeszcze do odkrycia, lecz nie dla tych, którzy szukają natychmiastowego zadowolenia, którzy nie mają odwagi poszukiwać i rzucać się w otchłań tego co niepoznane. Jaki tu czeka lęk? Ile trzeba wypracować schludności i wewnętrznej dyscypliny, by wejść na taką drogę?

Ludzie nie chcą sobie dawać piękna. Nie pragną go. Boją się piękna, bo piękno musi budzić lęk u tych, którzy są wychowywani w totalistycznie ohydnym porządku. Są tylko tym, czym nakazano im być lub bezwiednie naśladują martwicę kultury umarłych miast, szukając jedynie aprobaty dla swoich miernych konkluzji, doznań i chorób. Pragną zaistnieć, lecz tylko wówczas jest to możliwe, gdy się uniosą na skrzydłach brzydoty – sympatii z obiektem partykularnego wyzysku, którym gardzą, bowiem żywią pogardę do samych siebie.

*

Twarz innego jest zdeformowana, gorzej, mamy do czynienia z kompletną brzydotą i to trzeba mówić otwarcie, aby odsłonić perspektywę myślową dla uchwycenia istoty piękna, która swój habitat odnajduje w idei. Człowiek jest brzydki na zewnątrz i wewnątrz. On, ona – nie istnieją, bowiem istnieć znaczy dać świadectwo, czyli otworzyć się na prawdę.

Żywimy się wzajemnie jedynie pogardą skierowaną na siebie – na innego. Granice możliwości międzyludzkich relacji są z góry uwarunkowane przez systemowe autorytarne normy, którym admiruje bestialski podziw, albowiem jedynie pogarda, matka zniewolonych ludzi wywołuje w głębokim doświadczeniu jaźniowym pragnienie osiągnięcia sukcesu, sławy i zaistnienia za każdą cenę. Decyduje o tym zdestabilizowana struktura psychiczna, która w tym określonym przypadku wprzęga w jarzmo kolejne uczucia stojące na przeciwległych biegunach, które, jak to już było mówione wcześniej, są ze sobą tożsame. Jak w przypadku pożądania i nienawiści, czy rozpaczy i radości.

*

Na górze czeka na tych ludzi ich własny koniec. Ukręcili dla siebie stryczek. Bardzo porządny. Umierają w męczarniach. Konają, bo takie wyrazili pragnienie. Ich droga zdradza nam,  że jako cywilizacja obiektywna – niemal tak jak mówił Heidegger u schyłku życia, on zresztą dużo mówił, lecz niewiele robił – nie dał z pewnością świadectwa – nie potrafimy myśleć, nie wiemy, czym jest myślenie elementarne i czym w zasadzie są złożone w nas uczucia wyższe, czyli owa tajemnica, której odkrycie, jak pokazują nasze czasy i czasy przeszłe, przydarza się nielicznym.

Myśleć znaczy przede wszystkim pozostawać poza sobą, w tym znaczeniu, w jakim mój interes – moja korzyść jest w tej podstawowej funkcji ludzkiego umysłu zdegradowana do minimum. Myśleć znaczy przegrać, pozostać przegranym.

Cóż to może oznaczać? Czym może być dla samego myślenia porażka? Przegrana nie jest widmem porażki amerykańskiego absurdu, który – co za niefart – stał się kanonem obcowania ze sobą. Przegrać dla innego, oddać się innemu na służbę, kochać innego przez zwrócenie się do relacji dialogicznej. Używając metafory poznawczej możemy powiedzieć, iż uczucia, które decydują o ruchu myśli pozwalają karmić innego, złożyć z siebie ofiarę poprzez wystąpienie przeciw niemu. Inny jest zdruzgotany, działa pod wpływem biologicznej świadomości istnienia. Jego celem jest dominacja. Opiera się prawdzie, która jest w nim złożona. Obawia się jej. Oczekuje akceptacji i sympatii. Jeśli jej nie otrzymuje pozostaje wzburzony, wyraża pogardę, która i tu jest także podziwem. Podziwia się nie tylko tych, którymi się gardzi z ukrycia – jak w przypadku opisanym wyżej, co oznacza, że gardzi się podziwiającymi. Podziwia się także tych, którzy nie pozwolili na aprobatę dla naszego wyabstrahowanego z konkretów życia  przybycia. Przypomnijmy tutaj również znaną maksymę Kanta z „Krytyki czystego rozumu”: Podziwiać można jedynie tego, kogo szanuje się bardziej od siebie.

*

Inny w obliczu prawdy, u podstawy której stoi odwaga i powaga, domaga się konsumpcji siebie, wskazując obszar psychiczny, intelektualny, emocjonalny, który objęty zanieczyszczeniem należy uzdrowić. Inny daje świadectwo, iż nie godzi się na łamanie świętych praw. Inny, o którym tu mówimy nie zamierza dominować, zwraca się przeciw dominacji. Dominacja bowiem domaga się działań z ukrycia – poprzez sympatię lub jawne użycie siły. Inny porzuca. Odchodzi. Uczy nas cierpienia, bowiem tylko cierpienie ma sens, lecz jedynie ci będą je znosić, co siłę miłości i męstwo bycia uwiarygodnili przed sobą w bezpośrednim spotkaniu samotności. Inny żyje bowiem tylko w samotności. Tam jest jego prawdziwy dom. Bez samotności nie może dać świadectwa i bronić prawdy. Inny zawsze musi  umieć subtelnie odejść. Bez obawy o wywołane odczucia, które w ubogich tradycjach stają się najpełniej ludzkim przywilejem. Wyzysk współczesnych społeczeństw, ale i żyjących dawniej, opiera się na przywiązaniu. Dominacja i agresja, choć występują w  zróżnicowanych formach (twardej i miękkiej) potrzebują do życia pożądania, które jest jedynie aktem zemsty za własne niepowodzenia. Tak też ojciec kat zostawia trwały ślad okaleczający dziecko, które go nienawidzi, lecz także pożąda, jeśli nie potrafi wybaczyć i tak samo matka stosująca przemoc miękką przywiązuje do siebie potomka, który jej pragnie, lecz podświadomie nienawidzi. Przykłady mogą być wszak różne, lecz zależności są zawsze te same. Także, jeśli chodzi o wzorce osobowe zaczerpnięte z poznania historycznego, z którymi nasz delikwent może się utożsamić, a zrobi to, jeśli jego rozwój przebiegnie torem jednostronnego katastrofizmu osobniczego.

Wówczas przeniosą patologię swoich oprawców z siebie na innych członków wspólnoty, gdyż jedynie w samotności, poprzez porzucenie, może odbyć się proces redukcji patologicznego czynnika doświadczenia, czyli rewizja swojego ja. Tak też uczy się ludzi odwagi.


3

Nie byt; Żywot szczęśliwego

*

Niezrozumiałe są dla mnie teorie rzeczywistości obiektywnej, która problem męstwa – odwagi zdusiła w zarodku pod przykrywką ubogiej moralności – obyczaju, który w rzeczywistości z istotą prawa moralnego nie ma nic wspólnego. Ową istotę metafizyki – pojęć uniwersalistycznych takich jak dobro, prawda, piękno czy wolność poddaje się refutacji z powodu rozgardiaszu, gdyż wprowadzają subiektywizm w strukturę świata przedmiotowego. Odbywa się to poprzez nie tylko kompletne niezrozumienie problemu ontologii fundamentalnej, lecz także z uwagi na lęk, który nawarstwiony w procesie socjalizacji, siłą powstrzymuje i marginalizuje wszelkie przejawy dzielności etycznej, która pozostając w obowiązku ratowania tego, co zreifikowane i zdogmatyzowane, ginie, pokonana przez radośnie usposobionych ciemiężycieli. Mają powód do dumy. Zwyciężają!

*

Opis metafizyki natury rzeczywistości ujmowany być musi z użyciem terminologii subiektywnej i obiektywnej, która w żadnym razie nie przekreśla uchwycenia poprawnego aspektu doświadczenia natury bytu, przeciwnie, gwarantuje tylko i wyłącznie powodzenie takiego badania, gdyż metafizyka przede wszystkim oprze się każdej obiektywizacji, jaka zechciałaby ścisnąć ją w potrzebie domknięcia poznawczego.

Obiektywny stosunek do idei złożony jest w paradygmacie, który niczego jeszcze nie wyjaśnia. Podajmy przykład totalny w korelacji subiektywnej i obiektywnej: Wolność jest tylko w takim sensie wolnością, w jakim ograniczone zostały czynniki mające wpływ na jej wybór.

Widzimy od razu, że to co obiektywne w paradygmacie jednoznacznie przenika się w samej subiektywności – doświadczeniu samotności wolności oraz wznosi bezpośrednio ponad linię podziału, jaki wolność w rzeczywistości czysto obiektywnej – obyczajnej/etycznej – zarezerwowała w pojęciu i terminologii bezkrytycznej i bezrefleksyjnej natury bytu – uprzedmiotowionego tworu, który w wyniku lęku – skrzętnie w nim przez członków wspólnoty zaszczepionego i w obawie przed cierpieniem odbija się – zatapia/roztapia swoją twarz w czeluściach piekielnej masy oprawców.

Tak samo chodzą, tak samo myślą, tak samo czują i tak samo wyglądają. Pójdźmy dalej.

*

Natura samego męstwa dowodzi się samoistnie z idei – istoty metafizyki, w której jednostka występuje niejako przeciwko sobie, otwiera się na śmierć, czy dokonuje przezwyciężenia samego siebie, jakby powiedział Nietzsche (Zaratustra), nie dlatego wszak, by mścić się na tym co etyczne – obiektywne, lecz by  unicestwiać w sobie biologiczną zdolność do czynienia zła, które zawsze – ma podłoże wynikające z tego co obiektywne. To ważna uwaga.

*

Jednostki odważne, którym okoliczności pozwoliły wspiąć się na wyżynę metafizycznego krajobrazu wyrażają zarówno to co obiektywne jak i subiektywne. Są względem idei analogiczne – adekwatne do siebie, lecz nieadekwatne względem formy, którą wolność zarezerwowała sobie na potrzeby świadectwa. Człowiek daje eo ipso świadectwo, iż jest gotowy do śmierci, bowiem to śmierć jest przyczyną wszystkich rozważań, jakie tu czynimy i wszelkich jego rozterek, gdyż śmierć jako pojęcie obiektywne; ostateczny akt rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej – jest doświadczeniem czysto subiektywnym. Oznacza to, że każdy umiera sam, zatem idzie sam przez życie, gdyż w przeciwnym razie nie zredukowałby egzystencjalnego niepokoju, który jest przyczyną cierpienia, rozpaczy i agresji. 

*

Subiektywna śmierć, która jest wypierana z rzeczywistości obiektywnej, jak mówiliśmy to wyżej, wraca do wspólnoty ze zdwojoną siłą, czyli prowadzi zawsze do upadku, jakiego doznają członkowie organizacji, gdyż wszystko, co próbuje zniszczyć porządek pierwotnej idei (która daje człowiekowi jedynie do dyspozycji samoafirmację męstwa wolności, a więc twórczej tożsamości z rzeczą samą w sobie), czyli to co tchórzliwie nie akceptuje negacji siebie – istnienia, zostaje zdruzgotane i unicestwione.

*

W ten sposób zaś przedstawiona idea, gdzie nakładają się struktury poznania; obiektywna i subiektywna, należy dowodzić, iż moralność męstwa pozostaje w bezpośredniej korelacji do metafizyki męstwa, bowiem wszystko co złożone jest w paradygmacie ma jednocześnie bezpośredni związek z prawem moralnym, gdyż każdy paradygmat kształtuje śmierć, jako najwyższy organ sprawczy ludzkiego doświadczenia, i śmierć właśnie – matka wolności jest istotą prawa moralnego, nie zaś, jak się myśli, Bóg.

Obiektywna wspólnota została już w wywodzie książkowym rozszarpana nie raz, nie dwa. Setki razy. Nie ma prawa istnieć, a skoro tak się pragnie przy życiu utrzymać – za wszelką cenę, to prosi jedynie o tragedię, która ją od obłędu życia uwolni.

Stanie się tak, jako powiedziałem.

*

Człowiek nie posiada siebie, nie można posiadać czegoś, co nie istnieje. Istnieje on tylko jako wola mocy idei/metafizyki, która obwieszcza, iż życie zostało pokonane, a przez to idea wolności jest afirmacją ludzkiej woli ponad tym, co wyraża algorytm ewolucyjny, jako najwyższej rzeczywistości wolnej od złudzeń.

Czasem jeszcze widmo szaleńca przemieszcza się tu i ówdzie, aby ludzi męczyć doświadczeniem śmierci, które jest jednoznacznie doświadczeniem życia w tym co nieskończone. Jego negacja właśnie – negacja śmierci z powodu nieustannych trosk i bólu, jaki na nas egzystencja nakłada jest par excellence przejawem zwykłego tchórzostwa, które należy z założenia gnębić i tępić, aby miernotę pozbawić przywileju panoszenia się.

*

Zakładam, że u podstawy prawa moralnego leży morale – odwaga, zatem męstwo, co w sposób jednoznaczny odbiera rzeczywistości obiektywnej możliwość posługiwania się pojęciem moralność, gdyż poddaństwo jest jedynie tchórzostwem, którego znieść nie mogę, bowiem obawia się ryzyka i restrykcji, którą musiałoby sobie narzucić.

Być sobą znaczy dysponować mocą rozkazywania sobie, lecz tylko tak, by postąpić wbrew sobie.

*

Jestem ofiarą tego myślenia – tak trzeba powiedzieć, lecz jestem jednocześnie sprawiedliwym sędzią, który dlatego, iż siebie zabił w ten sposób, odnajduje spokój i ciszę w świecie, który o nie prosi na próżno.

*

Aktualizacja mocy bytu następuje jedynie wtedy, gdy się życie swoje umiejętnie potrafiło stracić dla organizacji. Prawdę powiada Nietzsche, iż się życie daje w ofierze w zamian za moc.

O jaką moc chodzi? O możliwość zapomnienia, gdyż czymże mogłaby się moc kierować, jeśli nie siłą swojej wyobraźni, która w cichej zadumie dokonuje odkrycia bogactwa paryskiego krajobrazu.

Nie, on nie jest pokazany odgórnie. Jest stworzony ponad wszelkim domysłem i zaleceniem. Jest wizją życia, dotknięciem i nazwaniem tego co niepojęte i nienazwane, a zatem twórczym wyobrażeniem. Człowiekiem, który jest samo-twórcą, jak mówi Fryderyk Nietzsche.

*

Wszelka obiektywna twórczość zawsze zwraca się przeciw temu, kto tworzy, a jeśli tak bardzo myślał o sobie, gdy się aktowi tworzenia oddawał, to zobaczy, bo nie stworzy, jedynie to, co inni już też widzą (obiektywne, bo daje spokój), bo jego celem było jedynie oszukanie innych, schlebianie im, by na ich łaskę zasłużyć i w pogardzie do siebie (do nich) domagać się zapłaty, którą otrzyma, bowiem  motłoch chętnie odda swoje pieniądze temu, który z nim  sympatyzuje.

Tak powstaje przemoc obiektywna. Człowiek zaś mężny będzie zawsze przeciw kulturze. Nie ma nawet znaczenia to, co będzie robił w aspekcie twórczej pracy, choć ona wynosi go poza świat przemocy. Jego celem jest droga, więc nie zatrzymuje się zbyt długo przy tym, co już powiedziane, a już z całą pewnością przepędzi ludzi, których interes zwróci się ku potrzebie zatrzymania w obiektywnej rzeczywistości, aby swoją nieudolność i partactwo oraz strach ukryć w obiektywnym/etycznym pojęciu dobra. Pojęciu złowieszczym.

Któż ma prawo decydować o tym, w jaki sposób masz być dobrym, skoro dobro, samo bycie dobrym uzależnione jest od satysfakcji płynącej z istoty wolności, o której mówiliśmy wyżej, i którą omawiałem w teorii wolności psychicznej[1], bowiem wolność transcenduje dobro, a dobro byt.       

*

Każdy, kto wejdzie tu, niechaj się ucieszy radością pustelnika, bo któż może się bardziej radować, jeśli nie ten, kto nad samotnością panuje i troski swoje oddala w niebyt.

*

Ludzie dzielni zawsze będą wiedzieć, co jest prawdą, bowiem zauważą wnet, iż rezygnuje ona z uczestniczenia w obiektywnej ceremonii, w której nie omieszkają zaznaczyć sprzeciwu względem form już istniejących i uznanych za wartości, zostawiając w niej konkretnie unikalne zjawiska, aby następnie od nich uciec. Sztuką jest bowiem utrzymać siebie i porzucić jednocześnie.

Prawda w konfrontacji z obiektywną rzeczywistością jest zawsze spostponowana. Pogarda zaś, jaką to co etyczne / obyczajne żywi w stosunku do prawdy demaskującej egzystencjalne złudzenia, jest bezsprzecznie podziwem, bowiem nie ma w ludzkiej psychice wartości wyższych jak te, które odzwierciedlają cechy szlachetne i mężne. Każdy zaś radykalizm, za który należy uważać tożsamość psyche z jednym z uczuć przeciwstawnych, jak w przypadku opisanym, jest i musi być z natury uważany za fałszywy, gdyż każda heteronomiczna siła, a zatem to co jednostajne i zamknięte w sobie, ujawnia stan patologii na podłożu psychicznym.

*

Problemy z metafizyką będą tak długo niezrozumiałe i nawet społecznie wyszydzane nie tylko przez nauki przyrodnicze, lecz także przez psychologów (którzy, sam byłem świadkiem, jawnie drwią z wartości, jaką poznanie metafizyczne wnosi do ludzkiego doświadczenia), jak długo będzie się metafizykę traktowało jako coś skończonego (Biedny Foucault).

Jest bowiem misternie ukryta tajemnica w tym co skończone, które odkrywa się w tym co nieskończone zawsze poprzez to samo doświadczenie sensu istnienia, a zatem w akcie czystej kontemplacji, do którego człowiek powinien zostać w procesie socjalizacji doprowadzony i zostawiony bez ogródek, bowiem żaden z ukonstytuowanych w jaźni paradygmatów nie pozwala się przywłaszczyć, oddając jednostce ludzkiej swoją treść i bogactwo.

Przeciwnie, paradygmat doprowadza do łez i bólu, który jedynie na mocy jałowej idei oraz zacietrzewienia może zostać utrzymany przy życiu, a wówczas to co sensowne od razu przeradza się w bezsens, gdyż sensem życia jest tylko trud i wysiłek – niepokój, tutaj zaś mamy pragnienie odpoczynku – spokoju, jakoby mitologiczna wizja raju domagała się u tych nieszczęśników materializacji.

Zgodzić się należy, iż tego typu metafizykę czeka bezużyteczność oraz, że okazuje się ona przeszkodą w drodze do dalszego rozwoju cywilizacji i taki sam koniec czeka psychologię XXI w., która bezkrytycznie oddała się w ręce nauk przyrodniczych, gdyż nauki przyrodnicze dążą właśnie do ustalenia tego, czym jest tajemnica? Czyż nie o tym myślał śp. Howking?  

*

Metafizyka zaś,  jako pewien proces dojrzewania w sobie (sztuka miłości), czyli podróż, jaką odbywa się w głąb siebie – in statu nascendi – bowiem, co już mówiłem wielokrotnie, szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności, u podstawy której stoi założenie wynikające ze skończoności ludzkiego poznania, a więc zgoda na śmierć, wokół której dokonywa się wszelki ruch, nie rości sobie pretensji do objawień – bo przecież  nie powiem, jak masz być wolny, lecz objaśnia właśnie sens istnienia, który ostatecznie okazuje się eidos – ideą najwyższych wyobrażeń dotyczących tego co złączone w całości i jedności. Takie rozumowanie zmienia postać rzeczy i poglądy na metafizykę, i tylko takiej metafizyczności poświęcam uwagę.

*

Metafizyka ta czyni z człowieka egzystencjalistę, dając mu odwagę spojrzenia w przepaść, dlatego że samotność jest na służbie wolności (kolejny paradygmat). Nie pozwalając jednocześnie odetchnąć i nie objawiając w potrzebie ratunku zamknięcia metafizyki w spojrzeniu zdogmatyzowanym, bowiem wolność jest takim ruchem w jaźni człowieka, w jakim on sam buduje pomost, by porozumiewać się z tymi, którzy nadejdą po nas – to ważne założenie – gdyż w jej głębokiej naturze leży egalitaryzm, co stanowczo deprecjonuje wszelkie struktury poznania obiektywnego, u podstawy którego leży stosunek do aksjologii uzasadniony we władzy.

*

Metafizyka jako doświadczenie subiektywne – tylko i wyłącznie, które z kolei wchodzi w relację z obiektywną strukturą poznania (zawsze gdzieś majaczącą na horyzoncie), która uznając argumenty nieumniejszające kwestii wolności – godności, otwiera się na zmianę, na zapłodnienie intelektualne i etyczne.

Zmiany, jak wiemy, zabijają wszystkich bożków, Bóg zaś jest jedynie milczeniem, więc jako potencjalnemu bożkowi nie zagraża mu zagłada w tym ujęciu metafizyki, jednak w założeniu wyobrażeń metafizycznych wspólnoty (ja mówię o potrzebie odrębności), z pewnością. Milczenie zaś jest śmiercią, jak to było mówione wcześniej. Trzeba odwagi i przenikliwości, by dotknąć serca tego uczucia, bo, przyznaję, wielka jest jego moc, wielka jest moc idei.

*

Można napotkać wielu karłowatych impotentów, którzy pozwolili się uwieść i uwierzyli fałszywemu paradygmatowi, iż skoro zaufali Jezusowi, a Jezus oddał życie za człowieka, to mogą liczyć na zbawienie, bo niestety zbawienie czeka jedynie na tych, którzy potrafili śnić sen o wolności, nie widząc w nim siebie, czego obiektywnie ukształtowana wspólnota nigdy nie pojmie. Stąd też powstają wszelkie nieporozumienia w kwestii metafizyki, którą nieustannie usuwa się w szary kąt. Marna obiektywizacja. Joga wam nie pomoże 🙂

*

Jedynie ludzie skrajnie egoistyczni pragną złapać w brudne łapska tajemnicę, aby mieć władzę nad innymi i aby zatrzymać wszelki ruch. Przedmiot tej ubogiej wiary nie stracił na ważności w ciągu stuleci rozwoju rozumu, ba, nawet w dobie rzekomego oświecenia. To wszystko, co z założenia było źle pomyślane, umrze i zostanie wyparte, jako teraz ludzie odwracają się od tradycji, bowiem w myśl postawionej tu teorii śmierci, o głos na arenie wydarzeń prosi, nie!, domaga się idea wolności, która w tonie tego co najpełniej ludzkie otworzy człowiekowi drogę ku szczęściu, ku kosmosowi, bowiem tam jego prawdziwy dom i tam, nie zdając sobie z tego sprawy, zmierza.

*

Jak długo kapitalistyczna idea wyzysku i przemocy będzie się dobrze czuła w naszym świecie, tak długo wolność pozostanie uwięziona w sferze mitów, którymi musi się pożywić nieszczęsny mieszkaniec umarłych miast. Pogrążony w histerii, amoralności, pseudo-sztuce oraz bełkocie politycznym, o filozofii bezsensu nie wspominam, tonie w mizerii niepowodzeń, nie zdając sobie sprawy, iż jest karmiony paszą obłudy, aby nieustannie utrzymywać przy życiu masową kulturę zbrodni. Mateusz Grzesiak to zwykły rzezimieszek i zbrodniarz.

*

Na drodze wiecznego niepokoju odpoczywam. Jak tu pusto i pięknie. O nic nie pytam. Nie wierzę, lecz wiem, że tylko to jest sensem mojego życia. Nie czuję trwogi. Nie patrzę na Boga, który przestał się upominać o mnie. Na nic mnie wywoływać, na nic prosić bym zawrócił, jestem głosem na łące pytających żałobników, który pustkę przezwycięża oddaniem siebie miłości, wiecznej i niezniszczalnej idei lex legum.

Niewielu spotykam po drodze wędrowców. Niewielu ma czelność spojrzeć w tę stronę, lecz śmiałkowie się zdarzają, przychodzą w milczeniu, bez słów żyje tu sen o wolności, którym oddycham na wyżynie metafizycznego krajobrazu. Odczuwam go tym mocniej, im bardziej się weń zagłębiam. Tu jest droga prawdziwa, romans poza światem, który siłą ciążenia unicestwia wolność człowieka i majestat troski.

Tak niewiele potrzeba, by się uwolnić. Tyle krwi zawsze ścieka do rozumu. W ciemności i skrzepach przywilej życia się chowa. Większego serca potrzeba, by kochać, by umiejętnie umrzeć.       

*

Kim jestem w tej samotności? Kim się stałem? Człowiekiem… Człowiek – to brzmi tak dumnie, człowiek, nie sługa zbrodni.


[1]Jerzy Kaśków, Filozofia miłości. Ewolucja i dialog, Kraków 2017

Jerzy Kaśków – Miasto dusz (1-3)
QR kod: Jerzy Kaśków – Miasto dusz (1-3)