Przez większość życia kłamałem. Sobie kłamałem. Mówiłem na przykład: Jestem fachowcem, tacy jak ja powinni zarabiać dużo więcej. Albo: Zajmuję odpowiedzialne stanowisko, wymagające ode mnie szeregu umiejętności związanych z zarządzaniem zespołem ludzi, jestem liderem, jestem charyzmatyczny, robię na ludziach wrażenie, kiedy jestem pośród nich, kiedy do nich mówię. Budziłem się o szóstej rano, myłem zęby, brałem prysznic, układałem włosy, bo dobre włosy, fryzura stanowiły część mojej tożsamości, znak rozpoznawczy, oto jestem – Pan Wyczesany. Zaraz wspólnie z Panem Wyczesanym wyruchacie system jak się patrzy. Zakładałem garnitur albo marynarkę do jeansów w piątki i bez śniadania wybiegałem na parking. W drodze do pracy, którą pokonywałem samochodem przeciętnej marki, za to w najwyższym standardzie dla danego modelu – słuchałem wiadomości porannych. „Dziś w godzinach nocnych ma trasie A1 doszło do zderzenia dwóch samochodów ciężarowych z osobową Skodą Oktawią. W wypadku zginęli wszyscy pasażerowie Skody Oktawii, w tym para bliźniąt. Chłopiec i dziewczynka. Kierowcy ciężarówek byli pijani. Badania wykazały w ich krwi łącznie 10 promili alkoholu, rekord odnotowano w najbliższym komisariacie. Sprawcom pogratulowano mocnych głów i wręczono okolicznościowe upominki w postaci breloczków do kluczy z gustownym kieliszeczkiem z pleksiglasu.” Albo: „W dniu wczorajszym podczas ligowego spotkania drużyn piłkarskich doszło do szeregu incydentów. Niezadowoleni z przebiegu spotkania kibice, w ramach protestu przeciw niskiemu poziomowi gry prezentowanemu przez zawodników, obnażyli się i poczęli odbywać stosunki analne, pokrzykując i pohukując na siebie wzajemnie. Do uszu arbitra dobiegały również pojękiwania i rytmiczne klapsy”. Stojąc w korkach słucham radia, w którym zaraz po serwisach informacyjnych można usłyszeć hity ostatnich tygodni. Można zapoznać się bezkosztowo, z tym czego teraz się słucha. Są piosenki o miłości, w których wrażliwe dziewczyny opowiadają o „życiu jak we śnie” i „sercu pełnym pragnień”, są chłopcy o miękkich głosach i ich piosenki o „śniadaniach w towarzystwie ukochanych dziewczyn, na które chłopcy czekali całe życie, aż tu nagle wszystko się ułożyło, a noc zakończyła się czymś w rodzaju oralu stulecia, a po czymś takim nie sposób nie wpierdolić porządnej jajecznicy.” Korki. Dzięki nim mogę mieć to wszystko. Ale wszystko, co dobre kiedyś się kończy.
Wspinam się po schodach kamienicy, wysoko. Zastanawiam się, który nadęty chuj z Zarządu wpadł na pomysł, żeby biura umieścić na najwyższym piętrze. Zachciało się jednemu z drugim kutasowi urzędować w chmurach, a teraz ktoś taki jak ja musi każdego poranka pakować się na te Rysy w lakierkach i pod krawatem. Jeszcze się dzień nie zaczął, a ja już nienawidzę. Całym sercem nienawidzę jak jakiś radiosłuchacz, co to wydzwania do tych kościelnych stacji i zapodaje na komunistów, niemiecki kapitał i żydowskie banki, że nam ojczyznę zatruli obcym i obce się w niej panoszy jak u siebie. Równam oddech idąc przez korytarz. Na czole drobne krople potu jak błyszczące szkiełka. Nieważne czy lato, czy zima – zawsze się spocę jak świnia pnąc się po tych schodach sprzed stu albo więcej lat. Czy oni wtedy też się tak pocili? Nie używali pewnie tych wszystkich chujstw od potu, więc śmierdzieli jak autobus w samym środku upalnego lata. Odpalam kompa. Nastawiam ekspres do kawy. Nie dla siebie nastawiam, a dla koleżanek. Ja kawy nie pijam. Po kawie mnie trzepie. Czuję wszystkie tętnice. Wystarczyłoby je tylko lekko nakłuć szpilką, żeby ze mnie zrobić pojechaną fontannę. Sikałoby na wszystkie strony. Więc ekspres dla koleżanek. A dla mnie herbatka. Czerwona. Żeby już nie tyć więcej. To, co już jest, z trudem wnoszę na ten Everest, w te chmury.
Sylwia przychodzi zawsze pierwsza. Wbiega nieumalowana, trochę sapie, trochę pokasłuje. Jakby chciała wykrztusić z siebie wszystkie wypalone przed snem papierosy, jakby chciała, żeby się jej konkretnie odbiło po wszystkich wypitych przed zaśnięciem browarach. Krótkie „Hejka!”, albo „Co tam, co tam!” i znika w sraczu z kosmetyczką, żeby sobie poprawić, to co się jeszcze do poprawienia nadaje. A z tego sracza, w którym się przepoczwarza, w którym się staje, tym czym już być musi przez dzień cały, prosto do kuchni po kawkę z tego ekspresu, co to go kilkanaście minut wcześniej nastawiłem. A z kawką za biurko i fejsik. Statusy z nocy posprawdzać. Czy podlajkowali. Czy coś nowego na tablicy, żeby można było oko zawiesić, udostępnić.
Zaraz po Sylwii całe pięć Pań z Księgowości. „Drużyna K”. Mężatki. Matki. Odchudzone, choć wiecznie tyjące, na dietach, po fitnesach, z których im głównie zostają zakwasy. Trochę się pokrzątają przy biurkach. Ich śmiech donośny pójdzie korytarzem i już cała „K Drużyna” pakuje do lodówki prowiant skrzętnie spakowany w plastikowe pudełka, pudełeczka, co to je tylko wystarczy do mikrofali na krótką chwilkę i już mlaszczą różowe języczki, już białe ząbki szarpią wieprzowinkę, kurczaczka w curry chłoną pełne wargi. Ale jeszcze nie teraz, to koło południa. Teraz jeszcze jogurt, całkiem naturalny, z musli, ostatecznie z siekanym bananem. Jeszcze się nie zaczęło, a ja nienawidzę. Ich historii. O dzieciach posłanych do szkoły. O wycieczkach klasowych i zebraniach rodziców. O lekcjach gitary i lekcjach języków. O pracy na Cyprze dla kilkunastoletnich córek, żeby się córki uczyły szanować pieniądze. O rodzinnych imprezach, na których teść z teściową po opróżnieniu butelki sowietskoje zaczynają śpiewać przeboje z ich młodości „i można się posikać ze śmiechu”.
O imprezach ze znajomymi, na których „chłopaki przez całą noc grali w bilard i w piłkarzyki”, a one upiły się do nieprzytomności, wypijając we cztery półtorej butelki wina. „Takie było smaczne, całkiem było różowe”. A chłopaki przy tych piłkarzykach i przy tym bilardzie upili się wódką, ale nie rzygali. I zastanawiam się, siedząc za swoim biurkiem z miną drętwego chuja, który wie, że całe życie kłamał. Sobie kłamał przez większość życia przede wszystkim. Zastanawiam się, czy potem poszły z tymi swoimi mężami do tych swoich łóżek. Czy się z nimi w tej pościeli z kory zanurzyły. Czy ich ciała na dietach, choć wiecznie tyjące poddały się dłoniom mężczyzn, które pijane od wódki i emocji sportowych przy rzeczonych piłkarzykach miętosiły ich piersi, uciskały krocza. A która bierze do buzi, a która nie bierze? Kim jestem z miną drętwego chuja, siedząc za biurkiem z ryjem wlepionym w ekran firmowego laptopa, że sobie tak o nich śmiem myśleć. O nich i ich ustach, co to się wokół mężowskich siusiaków uwijają lub nie. Czy moje życie jest lepsze od ich życia? Czy obecna w tym pokoju Sylwia, która tak bardzo pragnęłaby do nich dołączyć, ale niestety nie może, bo wszyscy wiedzą, że donosi szefowi, ma życie od nich gorsze? Czy ma życie lepsze ode mnie? Sylwio? Kim jesteś Sylwio Donosicielko? Dlaczego twoje trzydziestopięcioletnie ciało, z dawna nie dotykane męską dłonią tak pragnie dołączyć do tych, które w głos śmieją się dwa pokoje dalej? Czy ich życia warte są twojego do nich dołączenia? Czy ich życia są dla ciebie interesującą ofertą? Czy sens zbliżenia zamyka się wyłącznie w poszerzeniu możliwości ewentualnych dalszych donosów? Czy bierzesz do ust Sylwio?
Tak bardzo nienawidzę Sylwio. Może tak samo jak ty. Może mniej. Opowiedz mi o swojej nienawiści, Zdradliwa Sylwio. Opowiedz mi o swoim mężu, który cię zostawił dla grubszej od ciebie koleżanki. O tym jak przez pół roku chodził na kurs angielskiego, planując wasz wspólny wyjazd do Anglii, który to kurs okazał się nieznającą ani jednego słowa w języku Shakespeare’a i Lennona twoją grubszą od ciebie, całkiem bliską koleżanką. Opowiedz mi o tym, jak nie znając ani jednego słowa w języku Wiecznie Żywej Królowej Elżbiety II i Paula McCartney’a wyjechali wspólnie na Wyspę i urządzają sobie tam życie, poszerzając zasób słów i znajomość gramatyki. Opowiedz mi o swojej córce, którą posłałaś do prywatnej szkoły, tylko po to, żeby ktoś miał nad nią kontrolę, żeby nie zaczęła sypiać z kolegami w wieku czternastu lat jak jej matka. Opowiedz mi o swoim ojcu, który napierdalał cię od wczesnego dzieciństwa do późnego panieństwa, od którego uciekłaś do tej otyłej parówy, która potem postanowiła pierdolić twoją grubszą od ciebie koleżankę. Opowiedz mi o twoich wieczorach. Opowiedz o piwach, które po zmierzchu wypijasz, pijąc je z kubków do kawy, żeby córka nie widziała, że mama za dużo i za często. Opowiedz o wódce schowanej za lodówką, żeby efekt piw działania wzmocnić, jeśli wieczór nie uśmiechnie się do ciebie w porze wiadomości. Nikt cię tak nie zrozumie jak ja Sylwio. Całe życie kłamałem. Sobie kłamałem, nie innym, więc pomówmy o nienawiści Sylwio. Kutas w lakierkach i w krawacie, Pan Wyczesany z naprzeciwka wysłucha, zrozumie, pocieszy dobrym słowem. W czym moje życie jest lepsze do twojego Sylwio? W czym moje piwo i moja wódka Sylwio różnią się od twoich pochowanych alkoholi? Czym różni się nasz samogwałt w pustym domu, po nocy? Mówmy otwarcie Sylwio. Bo przecież już po nas. Wyjdę stąd za kilka godzin, nabity gniewem jak dobrze skouczowany bokser, minę gabinet szefa, o którym wszyscy wiemy, że jest chujem, ale tylko ja kiedyś mu to powiem i być może wypierdolę go przez okno prosto na dach jego trzymetrowego pikapa (kto kurwa kupuje pikapa w mieście), wsiądę do swojego kompaktowego samochodu, włączę radio, dowiem się, że w dniu dzisiejszym na drogach zginął kolejny milion pojebanych Polek i Polaków oraz ich dzieci, w domu upiję się browarem, winem albo tanią whisky, zgwałcę się albo nie zgwałcę przed snem i zwalę do wyra jak świnia, z tą różnicą, że poczciwe zwierzę wprawdzie całe w gównie, ale przynajmniej kładzie się spać trzeźwe i budzi się bez kaca. I przez większość nocy, w cuchnącym browarem, winem albo tanią whisky śnie, widział będę mojego syna i moją żonę, których nigdy nie miałem, a których sobie wykłamałem przez te wszystkie lata, wykłamałem sobie blondynka z brązowymi oczami i szatynkę średniego wzrostu z dużym biustem. Wykłamałem sobie dom, wspólne książki i żywą choinkę na święta, i wspólne do wyrzygania słoneczne wakacje nad polskim zimnym morzem, i cały ten zestaw bzdur, że rodzina, że dzieci, że (tak, nie bójmy się tego słowa, przecież śnimy sen przesiąknięty wódą i browarem), że miłość. Miłość z tych wszystkich radiowych piosenek o porannej jajecznicy i śniadaniach, miłość która dzieje się w zupełnie wyjątkowych dekoracjach, zawsze w dobrze ustawionym świetle. Fotogeniczna miłość. Pan Wyczesany kocha we śnie czystą, filmową miłością.
– A co ty jakiś taki zesrany dzisiaj? – pyta Sylwia i połyka kawę, zostaje jej nad wargą biały ślad od mleka.
Jest wcześnie rano. W kuchni charczy ekspres. Panie z Księgowości śmieją się donośnie.

13.01.2016 r.

Marcin Zegadło – Poniedziałek
QR kod: Marcin Zegadło – Poniedziałek