Widzenie z dzieciństwa

podwórko, dachy kryte słomą
i gniazdo bociana –

moje usta otwarte
z zachwytu nad niebem
wyższym od najwyższych obłoków

I głos:
bociana nie wolno drażnić
nie wolno nic mówić
wyśmiewać się
nie daj Boże – rzucić
kamieniem –
przyniesie wielką żmiję
wypuści ją, żeby się wiła
na podwórkach
przyniesie wielką trującą
ropuchę
wypuści ją
żeby pluła

i nagle – cień skrzydeł, ich trzepot
w czerwonych pazurach
skrzydlaty ptasi bóg
niesie żmiję –
wychodzą z niej promienie
i taki krzyk, że
więdnie trawa

stoję
z zadartą głową
w samym środku
wśród najwyższych
decybeli nieba
w rozwartym gardle Kriszny
w niekończącym się niebios
z ziemią
pojedynku


Better you / than me / brother death

I

brat siedzi na starym taborecie
i wygina miedziany drut
w sobie tylko znajome znaki

miedziane spirale, koła, kwadrat
miedziane serca
wiesza na wbitych w ścianę gwoździach

podoba mi się miedziany połysk drutu
lśniące ciała padalców
jagody z bagien – zrywam je i wkładam do ust

rozpływają się
miedziana żmija
hipnotyzuje mój cień

brat w skupieniu tworzy druciane znaki

II

siedzi owinięty kraciastym pledem
i patrzy w róg
(przecięcie sufitu i ściany)

tynk powoli odpada
sypie się na podłogę
kolory blakną

porzucone, umarłe pajęczyny
nad pleśnią –
coraz mocniej czuć wilgoć

brat pali
ręce mu drżą
teraz patrzy w okno

widzę jak mu się otwierają zmarszczki na czole –
sprzeciw nie ma sensu
dzieje się to co się dzieje

słucham co mówi brat
nagle sobie przypominam że jestem starszy

żółta plama na ścianie podobna do mapy


Złoto października

pięcioramienne gwiazdy liści klonu
błądzą po szarej pustyni asfaltu
lękliwie świecą w bryzgach jesiennego deszczu
tłoczą się milczące i głupie
krzyczą uwięzione w rynnach
w paszczy hadesu w ściekowych kratach
wygląda na to że nawet one
boją się śmierci


Ściśle tajne

D.B.

nie ma już ojczyzny
i tylko poeci z dalekich prowincji
w książkach o wyblakłych okładkach
uparcie piszą do niej szyfrogramy


Tolle, lege

I

w prześwitach dalekich obłoków
przez złoto i emalię
prześwieca wieczny piasek
niebieskiej pustyni, sypiąc się na rzęsy

kruk zatacza koło, niesiony prądem powietrza –
moimi słowami, moim oddechem

moje ręce odrzucone na bok
w chłodnej trawie moje ciało –
Twój cień – szumi samotny wiatrak
Boga, płacze wiatr
powtarza wyuczone słowa:
tolle, lege – – – tolle, lege – – – tolle, lege

II

wielka gliniana Afryka
kruszy się na brązowe skrzepy pod stopami świętego –
butwieją rzeczowniki

jakim językiem mówiłeś, człowieku?
w jakim języku rozmawiasz z sadami i wiatrem
ze złotem zbóż, z księgami obłoków
co mi zostało ze spółgłosek
z twojej wymowy, z grzesznej
muzyki teatrów?…

dudniąca Afryko bębnów
matko zbóż, moście łączący Rzym
z piaskiem
wielkimi stopami
czerwonymi stopami z gliny
wybijająca rytmiczne sygnały
pogańską …….., niejasne przeczucie zwycięstwa
porzuć totemy, ochrą i popiołem
pisz swoje imię
swe pokorne imię
Chrystusowi padnij do nóg – fruń

przełożyła Izabela Korybut-Daszkiewicz

Alvydas Šlepikas – Wiersze
QR kod: Alvydas Šlepikas – Wiersze