zalęgcore

samotatuujący się na tym nieletnim skrawku
drżącej neojaskini
poszerz mój tułów i niech przechodzi w krzyk

każdy nosi w sobie chujowy poradnik
nasz to sztuka zalęgania się

codziennie rodzę tuziny, mioty o niespamiętalnych imionach
słyszę jak zasypiają gruźliczo dwie ściany obok
rano: czemu boli mnie głowa
a to tylko zostawiwszy mi na odchodne zakrwawioną chusteczkę

Czasem mijamy się w locie nad miastem i wtedy to ja je poznaję
to było moje
czy słyszycie tam na dole zginacze karków grzechotniki z pudełka landrynek
tylko ich łokieć zachowuje się jak należy no bo jak to
ona to tamten wilgotny kąt, ona to rozsypany tytoń
i piasek w parkiecie w jodełkę

Drogie dzieci
chodzi o to żeby przewrotnie
raz na jakiś czas dać się wymieść
Wylecieć półprzytomnie spod szafy
A potem zostać
i znowu zostać
Być wkurwiającym paseczkiem wieczności
w obliczu wielkiej zmioty


carma

wyrzyguję słowa
na zgięcie: dwie ściany – podłoga
zwłaszcza kiedy twoje palce naciskają ciszę

wydrapała mi prawo do niezachowania milczenia
kobieta z której jestem
istnieje w każdym stuleciu
oczy trzyma w tym zgięciu: dwie ściany – podłoga
oczy razy dwa, razy cztery, razy sześć
białe czepce czerwone wstążeczki zadarte nosy
jak wysoko muszę się wspiąć żeby być świadkiem
ktoś: wpycha jej rękę – przytrzymuje łokieć

wyrzyguję słowa
na ciebie: dwa żebra – pępek aż
zaśmierdzi ci objęć, mięso ugrane,
z wiszącym flakiem, z ludzką twarzą, z ludzkim głosem
wyślij je do każdego stulecia
i zatkaj uszy, znikamy


raport z pirotechnicznego podziemia

I
nareszcie udało nam się złapać
kochana, poiskamy sobie jelita
szukając strzelających diabełków
w tym świetle nieodróżnialne od krwiaków
i kulek spalonych dramatów

iieeee. obrastają w zeschnięte liście.
pierdolą i kurwią. lekko parzą palce.
„nie teraz” chichotliwie zalepiają przełyk, prą na obojczyki jak tysiące pierścieni.
„teraz” skurcz pcha pestki na zbielały język, palą zgagą, prą na obojczyki jak tysiące pierścieni.
sto wróbli- w dół po mojej szybie.
(diabełkami rzucali poeci kiedy wyszli na ulicę. oswojone bo wzniesione nad głowy ogniskowały się na niebie, niebo jaśniało tonalnie kiedy słowa powielano, powielano je aż do obłędu aż do zatracenia etymologii, aż do mantry aż do magmy, jebać jebać jebać.)

II
postwybuchowa gra w czółko
czy moja postać na koniec mnie zabija? a czy o tym wie?
wzrusza mnie że nie, oczywiście że nie


po piętnastu latach narracja wraca do właściciela

jeden policzek nowonarodzony drugi niedbale zarzucony na ramię
mało kto nie skrzywi się do wizjera
było wezwanie, trzy próby, niedzielna koronacja
były prawda?
i paleta kolorów zadziornie przygaszona

któraś noc w twoim życiu musiała być najzimniejsza
zostawiasz ostatnie buziaczki wytaczając się z sauny
na nadgarstku kropelki serdecznego bełkotu
spokojnie starczą ci na tydzień
i coś czystego chodzi przed tobą jak odwrotność cienia

któryś dzień w twoim życiu musiał być najcieplejszy
w ciszy rozwieszasz się czerwonymi klamerkami
słychać tenisówki na blaszanym parapecie
dwa pokoje obok cztery piętra niżej
i silnik samolotu do buenos aires
z setkami ojców na pokładzie

Julia Jankowska – Cztery wiersze
QR kod: Julia Jankowska – Cztery wiersze