Rafał Konert i Angus Taylor rozmawiają z legendarnym producentem oraz wokalistą – Linvalem Thompsonem.


Jesteś jedyną osobą w swojej rodzinie, która zajmuje się muzyką. Co robili Twoi rodzice? Czym zajmowała się Twoja rodzina?

Nikt z rodziny nie robił muzyki, to prawda. Rodzice mieli mini supermarket. Kiedy przenieśli się do Nowego Jorku trudnili się pomocą domową. Wiecie, pomoc dla pielęgniarki i tego typu sprawy.

Jakiej muzyki słuchałeś, kiedy byłeś młody?

Wtedy królowało ska i artyści tacy jak: Derrick Morgan, Prince Buster, Delroy Wilson, Alton Ellis, John Holt czy Dennis Brown.

A jak odkryłeś, że masz głos i zainteresowałeś się śpiewaniem?

Wiecie co, nikomu nigdy wcześniej tego nie mówiłem, ale kiedy byłem młodszy, zajmowałem się tańcem na imprezach sound systemowych. Wiecie, takich z dużym systemem. Dzięki temu zacząłem interesować się muzyką.

Jaki to był sound system?

Sound system nazywał się Sir Percy. Pochodzili z okolic centrum. Impreza miała miejsce niedaleko domu moich rodziców na Crascent Road w rejonie Kingston 13. Mówię o tym naprawdę po raz pierwszy.

Kiedy zacząłeś śpiewać? Nigdy nie śpiewałeś w kościele czy konkursach talentów…

Jedyne miejsce, gdzie można było mnie usłyszeć, to moje podwórko, ale nie było to śpiewanie na poważnie. W tamtym czasie nie chodziłem nigdzie śpiewać. Nic z tych rzeczy.

Przeniosłeś się do Nowego Jorku razem ze swoimi rodzicami, bo chcieli cię odciągnąć od niebezpiecznych wpływów. Jak porównałbyś Jamajkę do Nowego Jorku?

Cóż, było inaczej. Kiedy tam przyjechałem, osiedliłem się na Queens i zacząłem przyjaźnić się z Jamajczykami. Jednym, dwoma, potem trzema i tak dalej. Potem przypomniałem sobie o kolegach, którzy wcześniej wyjechali z Jamajki do Nowego Jorku i zacząłem ich szukać. Wtedy nie było tam tak dużo przemocy jak na Jamajce. Pamiętajcie, że wtedy na Jamajce wciąż trwał spór pomiędzy dwiema stronami politycznymi. To był problem. Wtedy nie myślałem też o muzyce w sposób profesjonalny. Chciałem tylko podążać za kolegami i robić różne rzeczy, które nie do końca były właściwe.

Johnny Clarke był Twoim dobrym przyjacielem z okresu dojrzewania. Czy spędził też z Tobą trochę czasu w Nowym Jorku i zachęcił Cię do śpiewania?

Tak, Johnny Clarke był moim przyjacielem. Pochodziliśmy z tego samego sąsiedztwa. Przyjechał do Nowego Jorku, a gdy był w trasie koncertowej, zawsze zatrzymywał się u mnie. Nigdy tak naprawdę nie rozmawialiśmy o śpiewaniu. Po prostu przyjeżdżał zagrać swój koncert i tyle. Nie przypominam sobie, żeby jakkolwiek mnie do tego zachęcał.

Nagrałeś swój pierwszy numer No Other Woman w Nowym Jorku. Czy możesz powiedzieć mi nieco więcej o tym, jak dostałeś się do studia nagraniowego?

Cóż, nigdy nie wiedziałem, jak i gdzie znaleźć studio, jak się do niego dostać. Tak samo było na Jamajce. Coś Wam powiem, nigdy nie mówiłem tego wcześniej, ale kiedy tak rozmawiamy, to wracają wspomnienia… Razem z Jacobem Millerem chodziliśmy do tej samej szkoły. Powiedział mi wtedy, że nagrywa w studio. Słyszałem o tym wcześniej od innych ludzi, więc poprosiłem, żeby zabrał mnie na nagrania ze sobą. To się niestety nigdy nie wydarzyło, ale z tego, co wiem, poszedł, wydaje mi się, że do Coxsone’a…

Zgadza się, trafił do Coxsone’a. Miał wtedy nagrywać na riddimie Nanny Goat, ale Coxsone nigdy tego nie wydał…

Racja. Wtedy powiedziałem: Ja też chcę iść. Weź mnie ze sobą, stary, ale to się nigdy nie stało. Nigdy wcześniej o tym nie mówiłem, ale to był ten pierwszy raz… Chodziliśmy z Jacobem Millerem do Melrose School, jeszcze na długo zanim wyjechałem do Ameryki. Wydaje mi się, że w tym okresie Johnny Clarke już śpiewał, ale nie miał jeszcze żadnego hitu. Ja i Jacob znamy się z jednej szkoły, ale Johnnego Clarke’a tam nie było. Z nim poznałem się, kiedy zacząłem śpiewać. Jeśli chodzi o studio nagraniowe to, wiecie, nigdy w żadnym nie byłem, aż do mojego wyjazdu do Ameryki.

Mój przyjaciel Patrick Alley, powinniście go znać, sprawdźcie jego numery… Chciałem go niedawno odszukać, ale niestety nie udało się. Nie wiem, czy jeszcze żyje, ale to był pierwszy człowiek, który wziął mnie na Brooklyn i powiedział: Tu jest studio. Nie jestem pewien, czy dobrze pamiętam nazwę, ale to było chyba Art Craft… Nie jestem pewien… W każdym razie było to studio prowadzone przez białego gościa. Wiecie, bardzo oficjalne studio, nie takie jak studio Tubby’ego czy Channel One. To jedno z tych poważnych studio nagraniowych. To właśnie Patrick zapoznał mnie z paroma muzykami. Nazywali się The Buccaneers, ale nie jestem sobie w stanie przypomnieć, kto grał na basie czy bębnach… Po prostu nie pamiętam. Pamiętam za to, że był tam też Bunny Rugs.

To było jeszcze przed Inner Circle czy Third World.

Wiecie co, spotkałem się z nim jeszcze przed jego śmiercią. Powiedział mi wtedy: Pamiętam cię i mówił, że powinniśmy zrobić coś razem, jakieś wspólne produkcje… Ale to niestety nigdy się nie stało.

Był bardzo miłą osobą.

Oczywiście! Zawsze się uśmiechał.

Wydaje mi się, że to dobry moment, żebyśmy porozmawiali na temat Twoich pierwszych nagrań na Jamajce…

Pierwszy raz nagrywałem dla Keitha Hudsona i gościa, który nazywał się Stamma. Stamma był dobrym przyjacielem Keitha. To właśnie on miał taśmy dla Keitha Hudsona. Wtedy też  usłyszał mój pierwszy numer, który nagrałem w Nowym Jorku, bo przyniosłem go do niego. Miałem to też wytłoczone na płycie winylowej. Tak to się właśnie zaczęło… Ludzie zaczęli słuchać tego numeru i mówili, że brzmi dobrze. Wtedy też nabrałem pewności siebie. Kiedy ci producenci mnie usłyszeli… Nie miałem pojęcia, że to były poważne nazwiska, bo nie byłem wtedy w biznesie, żeby wiedzieć, kto jest poważnym graczem, a kto nie. Powiedzieli mi wtedy: Dobra, zabierzemy cię do studia. Ja odparłem: OK, nie ma problemu. Jestem gotowy.

Numer Westbound Plane został nagrany w Randy’s Studio. Jak wyglądało wtedy Randy’s? Jaki panował tam klimat? Randy’s było wtedy bardzo popularnym miejscem…

Dokładnie! Dla wyjątkowych artystów. Nie dla każdego. Trafiłem tam z Bunnym Lee, ale nie jestem pewien, czy to był pierwszy numer, który tam nagraliśmy. Może tam nagraliśmy też numer dla Stammy… Pamiętam, że studio miało dobre brzmienie. Bardzo profesjonalne jak na tamte czasy.

Na Rototom Reggae University rozmawiałeś z Davidem Katzem na temat nagrywania Kung Fu Man dla Lee „Scratch” Perrego w jego Black Ark Studio. Powiedziałeś, że Lee Perry przyszedł z gotowym tekstem do tego numeru. Lee Perry słynął z tego, ze tańczył w swoim studio podczas nagrań. Czy zatem udawał wtedy ruchy Kung Fu?

Tak jest! Robił różne ruchy mówiąc Huh! Ha! Tak właśnie robił, bo był podekscytowany! Nagraliśmy razem dwa numery, ale nie pamiętam ich tytułów… To leciało jakoś: Girl you’ve got to run, you’ve got to run

A gdzie nauczyłeś się umiejętności produkcyjnych?

Powiedziałbym, że w studio Kinga Tubby’ego. Byłem tam z Bunnym Lee. Nocowaliśmy i budziliśmy się tam. Potem zacząłem robić swoje rzeczy z Tubbym. Wiecie, zaczęliśmy razem produkować, więc to stamtąd wyniosłem tę umiejętność.

Niemalże samego początku nagrywałeś teksty o Rasta. Kiedy i jak Rastafari do Ciebie przyszło i stało się Twoją drogą?

Powiem Wam prawdę: Rasta po prostu się pojawiło. Niczym cud… Zobaczyłem, co dzieje się dookoła mnie… W latach 70. miałeś wokół siebie Rasta dosłownie wszędzie. Kiedy to dostrzegłem, dodało mi to energii i po prostu przyszło do mnie… To wszystko był dobry vibe.

Dla Bunny Lee nagrałeś Don’t Cut Off Your DreadlocksLong Long Dreadlocks. Później swój label nazwałeś Strong Like Sampson. Czy historia Sampsona jest dla Ciebie znacząca?

Wiecie co, to wszystko wyszło podczas potańcówki. Kiedy selektor grał mój numer, to ktoś w stylu U-Roy’a mówił do mikrofonu: Linval Thompson silny jak Sampson i tak to się właśnie stało.

Czy w czasie kiedy śpiewałeś Don’t Cut Off Your Dreadlock policja wciąż prześladowała Rasta?

O tak, tak mi się wydaje. Wiecie, że policja nigdy nie lubiła Rasta. Nieważne czy wtedy, czy wcześniej. Wszyscy byli przeciwko Rasta. Dlatego kiedy zaśpiewałem ten numer, wszystko eksplodowało. Londyn miał ten sam problem. Cios! W całym Londynie mieszkało wielu Rasta, a nikt o nich nie śpiewał. Pamiętajcie, że wtedy cały Londyn był zdominowany przez lovers rock. Nigdy nie zapomnę, że kiedy zacząłem śpiewać roots reggae, to dziennikarze w radio i w gazetach zaczęli mówić, że: Linval Thompson śpiewa tylko o Rasta. Nigdy tego nie zapomnę…

W końcu musiałem też zmienić swój styl i zacząć śpiewać lovers rock. To był też główny powód, dla którego w Londynie zająłem się tym stylem. Nigdy nie zapomnę tych komentarzy…

Twój drugi album I Love Marijuana wyprodukowałeś sam. Gdzie go nagrywałeś? Czy ktoś pomagał Ci podczas nagrań np. jakiś inżynier dźwięku?

Nie, nikt mi nie pomagał. Wynająłem Channel One Studio i nagrałem tam ślady. Później poszedłem do Tubby’ego i wynająłem jego studio. Wiele razy nie miałem pieniędzy, żeby zapłacić Tubby’emu, więc musiałem zostawiać tam swoje taśmy. Wtedy też umawiałem się z nim, że wrócę po nie z pieniędzmi. Kiedy zostawiałem swoje taśmy, Tubby używał ich i sprzedawał specjale. Nie nazywaliśmy ich wtedy dubplate’ami. Mówiło się o nich specials. Kiedy przychodzili do niego ludzie, pytał: Chcesz z tego speciala? Oni zwykle odpowiadali: Tak, a później: Teraz zobaczymy, czyj numer jest najlepszy.

Coś jeszcze wam powiem. Wiedzieliście, że byłem pierwszym wokalistą, który zaśpiewał speciala? Mogę Wam to udowodnić. Nagrałem pierwszy numer dla Tubby’ego Whip Them King Tubby’s. Tubby grał go na swoim sound systemie. Whip Them King Tubby’s – możecie go znaleźć i sami się przekonacie. Wydałem go dopiero kilka lat temu.

Poza karierą wokalisty zacząłeś też produkować innych artystów. Czy to, że byłeś obyty z mikrofonem, pomogło Ci stać się dobrym producentem?

Tak, ponieważ słuchałem wielu artystów, wiedziałem czego chcę. Widzę też to, czym zainteresowana jest publiczność. To po pierwsze. Po drugie wiem też, co dzieje się w getcie. Zawsze starałem się robić numery o tym, co trapiło współczesną młodzież. Niektórzy znajdują się w biznesie muzycznym… sam nie wiem, z jakiego powodu. Ale ja taki nie jestem. Ja muszę poczuć klimat i posłuchać brzmienia. Stylu, tekstu i przesłania. Nie piszę czegoś ot tak. To musi wypływać ze mnie.

Pomówmy o Twoich doświadczeniach dystrybutora Trojan Records. Spędziłeś trochę czasu w Wielkiej Brytanii.

Kiedy przyszedłem do Trojan Records, to w tamtym czasie byli tam już tacy wielcy artyści jak na przykład Ken Boothe. Więc kiedy tam przyszedłem, byłem traktowany jak mały chłopiec, bo nikt nie znał ani mnie, ani Don’t Cut Off Your Dreadlocks. Kiedy wróciłem do nich z I Love To Smoke Marijuana, dubowym albumem Negrea Love Dub i albumem Big Joe African Princess, czyli trzema albumami, które zrobiłem wtedy wszystko się zmieniło. Wiecie, nigdy nie miałem wystarczająco dużo pieniędzy, ale użyłem śladów jeśli mnie rozumiecie?

I, tego na pewno nie wiedzieliście, ale Gregory Isaacs był pierwszą osobą, która dała mi kilka riddimów. Jeśli posłuchacie tego dubowego albumu, to znaczna ilość numerów, które się tam znalazły, to numery Gregorego. Kiedy dostałem je od niego, poszedłem nagrać wokale do studia Tubby’ego, a później zrobiłem z nich dubowe wersje.

Więc to riddimy pochodzące z African Museum?

Tak. Dokładnie tak. Ale większość ludzi tego nie wie. To pierwszy raz, kiedy o tym w ogóle mówię…

Wróćmy do czasu Channel One Studio. W Channel One działały dwa zespoły: The Revolutionaries w latach 70., a następnie w latach 80. pojawili się Roots Radics. Ty miałeś okazję pracować z obiema grupami. Jakie były między nimi różnice i z którym zespołem pracowało Ci się lepiej?

Najpierw zacząłem pracować ze Sly and Robbie. Później kiedy pojawili się Roots Radics, starałem się uzyskać inne brzmienie. Zorientowałem się, że ludziom bardzo podoba się styl Roots Radics, więc naturalnym było dla mnie, że zostałem z nimi. Wiecie, Sly and Robbie mają całkiem inny styl, dla zupełnie innych ludzi. ..Mój styl był dla ludzi, którzy kochają roots. Pamiętajcie, że wtedy przebywałem w Wielkiej Brytanii, a oni kochali ten styl, którego używaliśmy jako naszej bazy do dubu.

Skoro już wspomniałeś o dubie, to jako producent jak zdefiniowałbyś dub?

Cóż, kiedy wszedłem w dub, to było bardzo ekscytujące… Wiecie, Scientist mówił, że to wszystko dzięki niemu. Jak Scientist może tak mówić? Przecież on nigdy nie wyprodukował jednego numeru. Kiedy przyszedłem do studia Tubby’ego, to Tubby był jedyną osobą, która miksowała I Love To Smoke Marijuana w dubowym stylu. Scientista w ogóle tam nie było. Gdzie był wtedy Scientist? Zobaczyłem, co zrobił Tubby i kiedy to usłyszałem, powiedziałem mu: Chcę tego samego brzmienia. Kiedy pojawił się Scientist, to obaj powiedzieliśmy mu, jakiego brzmienia oczekujemy. Scientist w tamtym czasie nigdy nie był w Wielkiej Brytanii. Scientist nie wiedział, czego chcą tamtejsi słuchacze. Ja tam byłem i wiedziałem, czego oczekują ludzie. Wiecie, z tymi wszystkimi wielkimi Boom! Slam! Boom! I tak też zrobiliśmy. Teraz Scientist mówi, że to dzięki niemu. Prawda jest taka, że pracował wtedy dla Tubby’ego. Potrzebowaliśmy inżyniera, a Tubby miał jego. On teraz mówi zupełnie inne rzeczy.

W wywiadzie z 2013 roku dla United Reggae Al Campbell powiedział, że to on stał za Twoimi produkcjami. Twierdził, że to dzięki jego złotemu dotykowi zamieniał je w hity.

(Śmiech) W porządku. Jak widzicie, teraz każdy próbuje opowiedzieć swoją wersję. Skoro mówi, że to on stał za moimi hitami, dlaczego nie robił nic dla siebie, żeby jego numery stały się hitami? Odpowiedzcie mi! (śmiech). Czy był ze mną, kiedy robiłem Don’t Cut Off Your Dreadlocks? Zapytajcie go o to. Czy był ze mną kiedy robiłem I Love to Smoke Marijuana? Był ze mną? Robiłem hity ze swoich numerów na długo zanim jeszcze nagrywałem innych artystów. Mam rację czy nie? Big Ship Sailing On The Ocean pojawiło się, kiedy Freddie McGregor był w moim domu i zobaczył statek. Jeśli nie miałbym w tamtym czasie swojego domu, to ci goście mówiliby, że to ich pieniądze kupiły mój dom! Rozumiecie? Zawsze to powtarzam, że miałem to wszystko od kiedy śpiewałem i nagrywałem i było to na długo przed tym zanim nagrywałem i produkowałem innych. Możecie nawet spojrzeć na tył okładek moich płyt. To ja zawsze zatrudniałem tych ludzi. Nigdy nie było odwrotnie. Ale jak sami widzicie, teraz każdy chce zgarnąć część sławy. To jest ich problem, a nie mój. Ja ciągle robię muzykę i wciąż jestem aktywny. Obecnie razem z Roberto Sanchezem pracujemy nad poważnym projektem. Nowe piosenki, nowa muzyka. Wszystko będzie nowe…

Nagrałeś ostatni album z Freddie McKay’em Tribal Inna Yard, który został wydany w 1984 roku. Freddie zmarł dwa lata później w 1986. Jaki był Freddie?

Cóż, wiedziałem tylko tyle, że potrafi śpiewać. Tak naprawdę nigdy nie znałem go zbyt dobrze… Wszystko wzięło się stąd, że robiłem numery w Channel One Studio. Wiecie, kiedy ktoś przychodził do studia do pracy, to chciał dostać za to zapłatę, więc zawsze starałem się znaleźć te pieniądze. Wtedy wokaliści byli gotowi, żeby zaśpiewać swoją piosenkę, bo bez kasy nikt z tych gości nigdy by nic nie zaśpiewał. Naprawdę taki tam panował klimat.

Czy możesz powiedzieć nam coś więcej na temat nowego projektu z Roberto Sanchezem?

LINVAL: Tak jak wspominałem wcześniej, niektórzy ludzie, jak Al Campbell, twierdzą, że byli ze mną i dzięki nim wszystko się wydarzyło. Ja ciągle piszę i komponuję nowe numery. Nigdy nie przestałem pracować. Razem z Roberto Sanchezem pracujemy teraz nad czymś. To będzie też coś wyjątkowego. Same hity. Mam swoje pomysły, Roberto Sanchez ma swoje i razem robimy coś dobrego.

ROBERTO SANCHEZ: To niesamowite mieć kogoś takiego jak Linval znowu aktywnego w biznesie z tak bogatym katalogiem i tak doskonałym zmysłem do produkowania dobrej muzyki. On ma specjalną zdolność do nagrywania dobrych utworów i dobrych artystów i ma to od samego początku.  Linval wrócił na dobre i jedyne, czego potrzebował, to inżyniera dźwięku. Inżyniera, który będzie miksował jego rzeczy i który popchnie do przodu jego jakość i jego umiejętności. On ciągle nagrywa nowych artystów jak i też tych z dawnych czasów na starych riddimach z Channel One Studio. Przygotujcie się na naprawdę poważne rzeczy. To wszystko, co mogę teraz powiedzieć.

LINVAL: Zobaczymy wtedy, gdzie będą ci wszyscy goście, którzy mówili, że to oni za wszystkim stali. Kiedy wypuszczę nowy album, który nagrałem z Luciano i kilka nowych singli, wtedy powiecie mi, czy to byli ci goście, którzy mówili, że to wszystko dzięki nim. Mamy też nowe wokalistki, o których niedługo usłyszycie i wtedy też powiecie mi, czy to byli ci goście, którzy mówią te bzdury. Chciałbym, żebyście wtedy ich znaleźli i powiedzieli im: Linval Thompson is moving strong.

Dzięki za poświęcony czas.

Nie ma problemu. To była czysta przyjemność.

Rozmawiali Rafal Konert i Angus Taylor, Benicassim, Hiszpania 20  sierpnia 2019.

fot. Veronique Skelsey
fot. Veronique Skelsey
fot. Veronique Skelsey
fot. Veronique Skelsey

Wywiad został opublikowany na stronie: http://positivethursdays.com/wciaz-jestem-silny-wywiad-z-linvalem-thompsonem/ oraz w języku angielskim na: https://www.reggaeville.com/artist-details/linval-thompson/news/view/interview-linval-thompson-still-moving-strong/

Wciąż jestem silny – wywiad z Linvalem Thompsonem
QR kod: Wciąż jestem silny – wywiad z Linvalem Thompsonem