***

Już mi się prawie
nie pokazujesz
przeźroczysty ty mój.
Cały stałem się
umieraniem za tobą.

Język mi wysechł od wołania ciebie.
Przyjaciele i nieprzyjaciele
nazwali mnie przyobleczonym w ogień.

Ale tlę się tak delikatnie.
Gwiazdeczko, czy wiesz?
Tlę się tak delikatnie.

Już prawie w ogóle mnie nie ma.
Ten ognik niech zatoczy krąg
i spocznie na twoich kolanach.


***

Eulalia światła juwenalia.
Miłość w języku motyli
odległa jak Nowa
Południowa Walia.
Eulalia lata echolalia.
Eulalia cała w konwaliach.


Piosenka o miłość

No kochajcie mnie,
martwego i nie.
Niech czyjaś dłoń będzie dla mnie latarenką,
pobijcie w przytulaniu rekord.

Wyczerpcie limit dobrych słów.
Zróbcie użytek z szalików,
z tego między płucami szalonego piku piku.
Zabliźnijcie się ze mną znów.

Pożyczcie przynajmniej trochę miłości.
W obfitości
ciepłych oddechów przesadźcie.
Wywieście czułość na każdym maszcie
i pochylcie się nade mną czule.

Wzruszeniu pozwólcie sobie ulec.
Kochajcie mnie choć trochę,
kłaniam się, schylam się, proszę.


***

Niosły ją przeciągi światła,
nawet jej ślady nie należały do niej.
Traciła oddechy i westchnienia.
Przestępowała i przystępowała.
Podmuch przynosił jej zapach
i mieszał szyki zwiadowcom.

Kiedy myślałeś, że ją znasz,
wymykała się ze wszystkich powieści.
Zostawały po niej wygaszone ogniska,
prześwietlone negatywy.

Zbierałeś jej ślady
i zamykałeś w dłoni,
nazywałeś jej imieniem
ośnieżone szczyty.
Tuliłeś miejsca po niej.
Pisałeś ją znikającym atramentem.


***

Ona mnożyła światło
przez nieskończoność,
więc zdejmowałeś je
z powietrza.

To była prosta opowieść
przetkana przecinkami
jej stóp.

Tylko się zaznaczyła
w encyklopedii zapachów,
wpisała do księgi
rekordów blasku.

Dobrze pamiętasz jak
mgliła się w oddali.
Dlaczego do dzisiaj
ją piszesz.


***

Kto oddycha Olą, ręka do góry.
Kto w niej przepadł, niech się podniesie.
Skradasz się do niej?
Rób to, kiedy wilgi pójdą spać.

Zwiedzaj ją, jeśli potrafisz.
Szepcz ją dymiącymi się ustami.
Weź kierunek na Olę,
w niej przecinają się
wszystkie południki i równoleżniki.
Ślij do niej płonące listy.

Ola, twoje powstanie i rewolucja.
Twoja maczeta nocy i włócznia słońca,
która trafia cię w sam środek wiersza.

Zobacz jak komety wpadają
w ocean Oli, jak szumią ją potoki.
I nieskładnie wymawiają ją mgławice,
a odległe planety próbują ją powtórzyć.


***

We wszystkich stacjach
niech nadają szelest deszczu
z tęsknoty za tobą.

Wszystkie kompasy
i policjanci na skrzyżowaniach
niech wskazują kierunek do ciebie.

I niech się okaże,
że masz w sobie
żagiew mojego żebra,
a ona świeci w tobie
jednostajnym światłem.

Niech wszyscy zobaczą,
że gdziekolwiek szłaś,
twoje stopy wydeptywały
moje imię.
Że kiedy szukałaś zgubionych
drobiazgów mnie szukałaś.

Niech to będzie wiadome
teraz, bo przebijają się już
przedświty i masz już ich
wszędzie pełno.


Odpływający

A oni wchodzą w niebo
cali w białych wstążkach.
Wypuszczają z rąk
siekiery, łyżki, szklanki,
zapominają numery
kont bankowych.

Ulice usuwają się
spod ich stóp.
Patrzą w dół
na swoje ciała
leżące w
czółnach trumien.
Mówią do nich
przez chmury.

Widzą z wysoka,
że wszystkie ślady,
które zrobili
układają się
w krótki czytelny napis.


***

Być dzieciakiem i z innymi
dzieciakami biec przez powietrze.
Być dzieciakiem i głosić wyższość
wiatru o smaku poziomkowym
nad wiatrem o smaku wiśni.

Albo na łódce z kory płynąć
za ocean. Nie wiedzieć, ile
waży oddech ani zupełnie nic
o przezroczystych skrzydłach.

Podnieść w całym kraju podatek
od szumu liści i wypuścić
na wolność wszystkich bajkopisarzy.

W sąsiednich królestwach wywołać
powstania miłości i zamieszki
spowodowane czułością.

Spać na puchu i dmuchawcach,
a samemu ważyć niewiele albo nic.

Hubert Czarnocki – Dziewięć wierszy
QR kod: Hubert Czarnocki – Dziewięć wierszy