Dan-Tai-Song ’68

Kraby nadchodziły od strony morza pojedynczo –
nie mogłem powstrzymać myśli
o drugim bezpieczniejszym brzegu
mego niebezpiecznego życia.

Siedziałem w kucki na plaży, bawiłem się
mechanizmem zardzewiałego pistoletu –
obracałem bębenek dookoła obłąkanej osi życia.

Widziałem w zachodzącym słońcu
zamknięte oczy moich kolegów z klasy; brata,
mojej siostry. Każde z dziurą w skroni
rozmawiało nieczułym już dotykiem
z milczeniem ziemi. Osobiście
nic nie mam przeciwko milczeniu, ale za dużo było
tych zwodzonych mostów, bez czucia,
bez żadnej winy, jak wyrok zapisany we śnie
światłem księżyca na poduszce.

Siedzę na piasku, wybieram niekształtne
grudki nieznanych żywiołów: kuszenia losu,
przekory, nieobecnych racji. Myślę teraz,
czy mój, twój, nasz los zależy od tego
czy zorza podrzuci nam na plażę, kilka
różnych rozwiązań – krzyżówek bez haseł…

Mój Sajgon zaczyna się w mojej głowie.
Wtedy płomienie mogą opanować miasta,
wpierw zajmują się moim snem, potem
gaszą nadzieję.


Luis Coterell Blues

bluesmenom delty Mississippi

Żyłem w szczęśliwych czasach. Nawiedzała nas susza
i Ku Klux Klan. Szarańcza spadała z nieba na łany kukurydzy
w poszukiwaniu katharsis. Nie wierzyłem jednak
w powtórne nadejście anioła zagłady. Abaddon spał w każdym z nas
bezradnie jak dziecko. Ufny nie przeczuwał delty Mississippi
jako ucieczki od wiecznie obecnej w nas improwizacji.
Pierwsze bluesowe rytmy usłyszałem w opóźnionym pociągu.
(dziewięć godzin stał na bocznicy, kiedy Muddy Waters stroił swoją „Lucillę”).
Większość jego kompozycji wywodziła się z wysuszonych
kukurydzianych kolb.

Kiedy moja matka zaczynała płakać czułem, że blues jest ciągle z nami
jak niezmywalny tatuaż, jak plantacje bawełny w samym sercu Luizjany.
Tutaj uczono nas wrażliwości, byliśmy jak jedna wielka rodzina
odradzająca się w czasie rytmu zbiorów.
Fotografie z tamtych czasów tworzyły tajemniczą mapę
koncertowych eskapad. Ich królem był Harpo Slim i jego
„Scratch my Back”.
Wieczorami w świetle księżyca,
zebrani razem nasi przodkowie i ojcowie
tworzyli magiczny krąg. Tańczyliśmy
wszyscy do upadłego,
aż w pustej szopie zapiał kur…

Bóg i Szatan nie mogli się ze sobą dogadać.
(nigdy nie wiedziałem którego słuchać).
Wówczas usiedliśmy na skrzyżowaniu dróg
i zaczęliśmy grać bluesa.
Od dzisiaj nazywajcie mnie zakładnikiem Nieba i Piekła.
To ono nauczyło mnie dźwięku, czytania losu na wspak
i dwunastostopniowej skali prohibicji.
To była moja jedyna pieczęć
którą przekazałem potomnym.

2005/2006


Przerwana Odyseja (Martin Luther King)

Przyszedłem do Was, bo usłyszałem głos Pana, on siedział obok
mnie i słuchał moich kazań, potem skreślał całe akapity zostawiając
puste miejsca na znaki z nieba. Nie wierzycie, że „czarni” potrafią
rozmawiać z Bogiem, albo śpiewać mu w ekstazie? Powiem wam,
śpiew i ludzki głos zawsze był wolne i stanowiły nasze echo.
Ono było z nami od prawieków, jak komuniści rozdawało słowa i wersy,
a potem zmuszało nas byśmy dodali do tego muzykę, stąd tak
dokładnie umiem wybijać nogą rytm. „Biali” bali się go, po tym
jak zabraliśmy im jazz i ich kobiety. Liczyłem każdą godzinę życia
wiedząc, że prędzej czy później dołączę do moich martwych braci
z Mound Bayou czy Charleston. Kiedy prowadziłem Was na Waszyngton,
miałem widzenie: wszyscy „biali” i „czarni” klęczą
jak bracia przed Konstytucją Stanów Zjednoczonych.
Wiem, też, iż moje słowa były jak naboje, trafiały celnie,
stałem się wrogiem wojennego lobby, na ich oczach
rozbrajałem ich tanie„armatnie mięso”, gdyż pokój
między ludźmi jest naturalnym prawem, a życie uświęcone
marzeniem każdej myślącej istoty. Kiedy podłożono bombę
pod mój dom, FBI podsłuchiwała jej tykanie, ale im wybaczyłem,
gdy smuga ognia przecięła niebo na pół i zobaczyłem twarz
mego zabójcy. To nie był James E. Ray, on był tylko marionetką,
a wiem jak słaby może być człowiek, sam walczyłem latami z Szatanem,
donosił na mnie żonie, potem leżałem krzyżem, pościłem,
aż w niemocy opuścił me ciało. Teraz leżę w prosektorium,
widzę pożary nad Nowym Jorkiem , Filadelfią, Chicago, Lincoln.
Wiem, że chcecie mnie pomścić, ale też widzę, że stajecie się
coraz „bielsi”, rozjaśniacie swoje racje, topicie je w zemście, która
prowadzi donikąd. Jestem teraz z każdym z Was duchem,
bez względu na kolor skóry i pozycję. I czuję, że już niedługo
powstaniecie razem po to, by przywrócić amerykanom Amerykę.
Odbierzecie to jak tanią demagogię, lecz popatrzcie
na umierające miasta, puste domy, noclegownie pod Empire State Building
wielkości boiska i setki bezdomnych „białych” murzynów
podpierających Statuę Wolności i rogatki miejskich gett.
Nigdy nie było to moją, ani waszą wizją, to koszmar,
który rodzi zło, to wyjęta z mego ciała
zaciśnięta pięść.

16.12.15


Ostatnie kuszenie Jima Morrisona

Plastikowa atrapa wieży Eiffla i podobizna
sikającego na śniegi Borodino Nkapoleona zdobi moje biurko.
Więc nie dziw się kochanie, kiedy któregoś dnia
zaciągnę się do tego wojska
cofającego się w nieskończoność,
więc nie bądź zła, gdy podciągnę płytkie
okopy pod nasze małe okno…

Zawsze marzyłem o slapstikowej burlesce,
w której śmierć zbiera żniwo na niby,
a statek nigdy nie tonie
unosząc na powierzchni
sztywne nakrochmalone prześcieradła
zbiorowej wiwisekcji. Jeżeli możesz
zrozum mnie i usuń szminkę z warg, zmyj niemodny
lakier nic nie znaczących słów z naszych
niemych afektacji. Jak zawsze
brakuje nam odwagi, by wysunąć
spod stóp rozchybotany parapet.

Budda z oddali jak dogasające kadzidełko
podrzuca do góry oddechem węgielki gwiazd,
drugą ręką wybiera z ognia rumiane
roześmiane twarze
naszych niezbyt szczerych zwierzeń.

10.05.2000/11.05.2006 r.

Gabriel Leonard Kamiński – Cztery wiersze
QR kod: Gabriel Leonard Kamiński – Cztery wiersze