I

Ciało tekstu. Ciało z języka, ku któremu wyciąga się rękę, ku któremu wyciąga rękę postrzeganie, by je poruszyć, dotknąć. Jego skórę, jego serce. Ciało z języka, początkowo jak cień, jak kontur, jak nieosiągalne na pozór miejsce, pojawiające się we śnie, gdy raz czy dwa stało się widzialne w swej piękności i prawdzie. Przed którego bramami staje się wreszcie w mowie a więc i w rzeczywistości. Ciało lub kraina tekstu, której znaki widzi się choćby późnym latem w bieli kwiatów czarnego bzu, w białym rozkwicie pod ciemnofioletowymi baldachami owoców. We wznoszeniu się białego obłoku z zieleni zakola rzeki. W bieli dryfującego lodu, w jęzorach lodowców Grenlandii, albo w białej ławce wśród zieleni w świetle wczesnego poranka, w pozbawionym cieni świetle południa, białym jak to pomiędzy, leżące między widzeniem i mówieniem, słuchaniem i mówieniem, pomiędzy Ja i Ty.
A potem może się zdarzyć, że mowa wysunie się na pierwszy plan i zacznie mówić. Chodź – powie wtedy i udzieli odpowiedzi pytającemu wzrokowi i słuchowi, wejdzie w dialog z pytającym i proszącym o odpowiedź postrzeganiem. A kiedy język mówi i udziela odpowiedzi, nazywa, albo raczej stwarza, to białe miejsce owego pomiędzy w czasie lub przestrzeni, które zazwyczaj milczące i niezauważalne leży między rzeczami. I ciało tekstu stanie się dotykalne a kraina dostępna w swych różnorodnych możliwościach i kształtach.


II

Wąska jest ścieżka
pomiędzy obłokiem
i jego nazwą

tak wąska że nigdy
słowo
nie wkroczyło na nią


III

Chwilami tracimy siebie
z oczu nasze ciała
znajdując w czerni
ich cieni gęstej jak czarne
dziury kosmosu
Wtedy świat otwiera się
jak skrzydło okna w oślepiające
światło południa i nasze spojrzenia
odnajdują się znowu w bieli
tej chwili bezkresnej
jak jasna wstęga drogi
prowadzącej ku morzu
tam biel
naszego bezimiennego zdumienia
łączy się bez cieni i języka


IV

I nagle otworzyła się biel
nieba pod nami
świat wyciekł w obłok
dryfujący lód jęzory lodowców
czarne góry. Grenlandia.
Nowa Funlandia. Ocean Spokojny
później widać tam
przez chwilę delfiny czarne
jak góry Grenlandii w bieli
połyskującej piany ruchliwe
ciche i lekkie jak ostatni dzień świata
kiedy jeszcze raz wszystko co się wydarzyło
będzie mogło zostać wypowiedziane


Red land

Kiedyś pierwszego dnia stworzenia
rozerwała ziemia na czerwono
swoją skórę swe mięso
do samego wnętrza
czas szedł dalej
bez powrotu bez
wspominania

W rozwartą szczelinę
co wieczór wpada szaro
dzień – nikt
nie wie
czy wróci
w półmroku
poranka


Południe

Białe gładkopióre
jak ciała mew
stoi południe ponad morzem
Wszystko w tym jest jedyne niepowtarzalne
i prawdziwe nie trwa jednak
nawet chwili
Nadchodzi dostrzega łup
rozbija się na szklanej powierzchni
rozpada się w piasek


***

tak błękitny tak głęboki
ten wieczór tak blisko
tak otwarty
ten świat ta cisza
tak krucha we wczesnym
listowiu tak szkliście wkracza
w noc jak głos
w ciało tak ciemno
tak gęsto w zamilknięciu
tak skryte wszystkie
zdarzenia
w ostatni wieczór
(świata?)


Wnętrze

W chybotliwym świetle
płyną znaki
scytyjskie nagrobne inskrypcje
czarny sznur pereł
KYRIE ze starego
psałterza

Okna obramowują
klinowe pismo –
kaligrafia wpisana
wieczorowi w błękit

Grzbiet przy grzbiecie
opierają się książki
w światło które ciężko
jak blask świętych
kładzie się na drewnie

Ktoś pyta
o sens –
wszystko jest
jakby stworzone

przełożył Marek Śnieciński

Bettina Wöhrmann – Biel
QR kod: Bettina Wöhrmann – Biel