Tego dnia wstał wcześniej. Chciał mieć dużo czasu na dojście do siebie, obudzenie się, a zajmowało mu to zawsze około dwóch godzin. Dziś jednak musiał być wyjątkowo przytomny. Dziś pierwszy dzień akcji. Nadał tej części operacji kryptonim „Dostawca”. Skoczył do kiosku na dole po gazetę i zaparzył dzbanek mocnej kawy. To podstawa każdego poranka. Od razu jego uwagę przykuła informacja, że frakcja, która go interesowała i do której biur miał dziś iść w przebraniu dostawcy pizzy, przekształciła się w partię polityczną z nazwiskiem lidera w nazwie. – Mamy nowego Wodza, o tyle groźniejszego, że młodego i wyjątkowo cynicznego. – pomyślał. – Stary Wódz partii, z której odeszli popadał w całkowity obłęd i demencję. Tonąc pociągał za sobą już tylko najwierniejszych, bo reszta czeka, aż utonie całkiem, żeby wstąpić w szeregi Nowej Partii. – rozważał. Zresztą scenariusz ten jawił mu się jako nader szablonowy. Po prostu przemijanie i powstawanie. Umieranie i narodziny. Jeden koszmarek umiera, drugi się rodzi. Normalna kolej rzeczy. Skończył pić kawę i przeglądać gazetę. Był gotów na wyzwanie, które sam sobie postawił. Teraz przebranie: brązowe sztruksowe spodnie, gruba koszula flanelowa, na to kamizelka puchowa koloru czerwonego i czapeczka z logo New York. Jeszcze ciemne okulary i dostawca gotowy. Wyciągnął spod zlewu stare pudełka po pizzy i odkurzył je. Potrzebne będą jako rekwizyty, nikt przecież do środka nie będzie zaglądał. Jeszcze długopis z kamerą w kieszonkę kamizelki i w drogę. Do siedziby frakcji, a właściwie Nowej Partii miał niedaleko, jakieś piętnaście minut piechotą, jednak użył samochodu, jako że udawał dostawcę, a ci piechotą nie chodzą tylko jeżdżą na skuterach lub właśnie samochodami. Podjechał jak najbliżej budynku, ale zaparkował na ogólnym parkingu, nie przed wejściem. Tam od razu ktoś mógł się nim zainteresować. Chwilkę siedział i obserwował ruch przed budynkiem. Wewnątrz, siedziby miały chyba ze cztery partie więc sporo ludzi wchodziło i opuszczało budynek. Nie zauważył żadnej ochrony na zewnątrz. Pewnie w środku w recepcji siedział ochroniarz, i pewnie zapyta go dokąd niesie pizzę. Cholera! Nie pomyślał o tym wcześniej. Może na pewniaka, nie zatrzymując się w recepcji, przejdzie w głąb budynku, jakby już tam sto razy nosił pizzę. Ochroniarz nie zdąży zareagować, a może nawet go nie zauważy. Zapaliłby grubego spliffa przed akcją, ale to zbyt ryzykowne, a nawet nie było to możliwe, bo ze względów bezpieczeństwa cały zestaw potrzebny do rolady zostawił w domu. Sprawdził czy szpiegowski długopis z kamerą dobrze jest zamontowany w kieszonce na piersi. Włączy ją tuż przed drzwiami.
Wpatrywał się w refleksy promieni słonecznych na drobnych falach. Jakiś spokój był w tym pełganiu światła po powierzchni wody. Delikatny ciepły wiaterek owiewał go poczuciem bezpieczeństwa. Myślał o stałości związku małych rybek. Właściwie ta stałość przepływała przez niego, wyzwalając w nim kaskady endorfin. Wypełniało go poczucie szczęścia. Teraz nie wiosłował, a pozwolił łodzi dryfować z wiatrem i prądami. Dryfowanie – to uczucie uwielbiał. Całe życie starał się dryfować z pozytywnymi wiatrami i prądami, a na jeziorze udaje się to znakomicie. Zawsze zdryfujesz w jakieś malownicze zaciszne miejsce. Położył się na dnie łodzi. Zapach smołowanego drewna rozgrzanego na słońcu, lekkie plumpkanie fal o burty. Patrzył na niebo nad sobą. Czysty błękit bez jednej chmurki, i tylko ptak drapieżny krąży wypatrując zdobyczy. Widział wyraźnie z wysokości kilkudziesięciu metrów łódkę, a w niej człowieka, ale nie było w tym widoku nic nienaturalnego. Ot, człowiek w łódce. Bez łódki na wodzie długo by się nie utrzymał. – Ale co ja tu o łódce z człowiekiem. – pomyślał ptak i skoncentrował się ponownie na swoim zadaniu. – Ciekawe jak on mnie postrzega? – pomyślał w tym samym momencie człowiek o ptaku.
„Świat należy do ciebie” – z takim motto wysiadł z samochodu i od razu, wbrew temu co planował, włączył kamerę w długopisie. Mimo buńczucznego motto odczuwał strach. Nie bardzo wiedział czego boi się konkretnie, ale bał się. Zerknął na długopis, czy obiektyw skierowany jest w odpowiednią stronę, pudełka po pizzy uniósł przed siebie na wysokość twarzy i ruszył ku frontowym drzwiom gmaszyska. Wydawało mu się, że źle, za daleko zaparkował, droga do wejścia wydłużała się w nieskończoność. Idąc jak na szubienicę zaczął się zastanawiać, po co pakuje się w tą grę? Po jaką cholerę śledzi tych gości w płaszczach? W jakim celu analizuje dane i informacje? Pocił się jak w maratonie, a przeszedł zaledwie połowę drogi do drzwi wejściowych. Jeszcze można się wycofać, wrócić do samochodu – tliło mu się z tyłu głowy. Wiedział że jeśli przekroczy drzwi siedziby partii, nie będzie już odwrotu. Będzie zauważony przez ludzi i będzie musiał grać dostawcę. A jak zacznie grać dostawce to za nią pójdą następne role. Zaczął zastanawiać się nad schematem wpadania w koło niemocy i kłamstwa. Jedno małe pociąga za sobą następne, coraz większe i większe, aż w końcu gra się grube role zawodowych kłamców i mataczy. Czy aby właśnie nie wpada w to koło. Dotychczas śledził z bezpiecznej odległości i miejsca. Wpatrując się w monitor i ekran, czytając prasę papierową, siedział u siebie w domu i nie ryzykował bezpośrednio. Nie musiał grać ról, obmyślać planów strategicznych. Chadzanie na wiece i podglądanie, to nie to samo, co przeniknięcie do gniazda szerszeni i bezpośrednia obserwacja. Nie wspomnieć o nagrywaniu ukrytą kamerą, co już było szpiegostwem. Właśnie niezauważenie przez siebie stawał się szpiegiem. Był już bliziutko drzwi wejściowych, kiedy zauważył dwie kamery wpatrujące się prosto w niego. Pochylił głowę do przodu, żeby twarz zasłonił daszek czapki i naparł na drzwi. Nie były zbyt ciężkie, ale kiedy je otworzył usłyszał, jakby kilka taktów z Beethovena. To wewnątrz jego głowy. Jego własny mózg dawał podkład muzyczny sytuacji. Jednak był wewnątrz hallu i nie miał czasu dziwić się, ani zastanawiać nad tym. Od razu zorientował się, że recepcja i ochroniarz są dokładnie na wprost niego, czyli w najmniej korzystnym położeniu. Do tego dwa główne korytarze i schody na górę zaczynały się obok recepcji. Musiał tamtędy przejść. Starając się trzymać pewny krok zdecydował iść schodami na górę. Poczuł przenikliwy wzrok zza kontuaru i fala zimnego potu zlała mu plecy. Starał się nie patrzeć na ochroniarza tylko na schody. Jakby doskonale wiedział dokąd idzie. Jednak pracownik zza kontuaru już od wejścia go namierzył i skonstatował, że nigdy przedtem nie widział tego dostawcy. Czyżby ktoś zamówił w innej pizzerii niż zwykle? Ochroniarz wpatrywał się w zbliżającego dostawcę, a swoje rozważania przegryzał kanapką z kaktusem. Kaktus dawał mu nadnaturalne możliwości. Z łatwością „prześwietlał” wzrokiem delikwenta i natychmiast wiedział, jakie zamiary czy intencje takowy taszczy w sobie. Teraz dostawca wydał mu się wielce podejrzany i naładowany jakimiś dziwnymi emocjami. Szybko rozpoznał je jako lęk. Dostawca z pochyloną głową tak, że nie mógł dojrzeć jego twarzy, zbliżał się pewnym, acz drżącym nieco krokiem. Wydawało się, że wie dokąd idzie, tyle że jakoś nie było to szczere. Już miał zapytać rutynowo dostawcę, dokąd to tak niesie te pyszności, kiedy drzwi wejściowe otwarły się z hukiem i do hallu wpadło dwóch dżentelmenów tocząc karczemną awanturę. W głowie ochroniarza rozległo się kilka taktów techno. To jego mózg podkładał muzykę do sytuacji. Porzucając podejrzanego dostawcę wybiegł zza kontuaru w kierunku szarpiących się. Ostatnie kilka kroków. Idzie po schodach na piętro. Za plecami słychać jak ochroniarz próbuje rozdzielić skłóconych mężczyzn. Było blisko – pomyślał. Ten ochroniarz już miał mnie capnąć – otarł pot z czoła, który mimo czapeczki zalewał mu oczy. Wszedł na pierwsze piętro i rozejrzał się wokoło. Mógł skierować się w dowolną stronę korytarza ale w którą? Czego właściwie szuka? Miał zorientować się w rozkładzie budynku. Sfilmować. Cholera, co za kretyńska sytuacja. Ma się teraz pętać po budynku? Po tym jak zauważył go ochroniarz? Zupełnie zbaraniał. Resztki pewności siebie uszły z niego jak z dziurawego balona, a cały plan legł w gruzach. Jednak nie mógł zbyt długo trwać w takim zawieszeniu z pudełkami po pizzy w rękach. Mijali go ludzie i każdy popatrywał na niego, jakby chciał pomóc w znalezieniu adresata dostawy. Ruszył powoli korytarzem na wprost. Chyba wywalę te pudła w toalecie i spadam. – pomyślał. Z kolei widok dostawcy wchodzącego z pizzą do toalety mógł wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie. Nie słyszał muzyki, jego mózg nie ilustrował tej sytuacji. Doszedł do bocznego korytarza i zanim weń skręcił obejrzał się za siebie. Ujrzał solidnych rozmiarów kaktus, który zdyszany wbiegł po schodach z parteru i nerwowo rozglądał się po piętrze, jakby kogoś szukał. Musiał wiać, bo to właśnie za nim rozgląda się kaktus. Przyspieszył kroku jednocześnie intensywnie rozglądając się za toaletą lub innym schronieniem. W pewnym momencie po prawej stronie zauważył pokój konferencyjny. Pusty. Nacisnął na klamkę. Otwarte. Szybko wszedł do środka. Rzeczywiście nikogo nie było, bo pani Basia wyszła po zapas kawy. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na szafce obok ekspresu do kawy zauważył rolkę plastikowych worków na śmieci. Szybko oddarł dwa. Do jednego wrzucił pudełka po pizzy, a do drugiego czapeczkę z daszkiem i puchową kamizelkę, które miał na sobie. Musiał zmienić wygląd zewnętrzny, żeby kaktus za szybko go nie zauważył. Jednocześnie niosąc worek nijako ze śmieciami nie rzucał się tak bardzo w oczy. Ot, pracownik biura wynosi śmieci. Pani Basia wracała już z zapasem kawy. Kiedy zbliżała się do pokoju konferencyjnego wyszedł z niego jakiś człowiek z workiem śmieci i oddalił korytarzem. Szedł nim w nadziei, że na jego końcu będzie klatka schodowa i wyjście na podwórze budynku. Wiedział że samochody polityków wjeżdżają na tyły więc musi być tam wewnętrzny parking. Na końcu korytarza, za załomem we wnęce rzeczywiście znajdowała się tak zwana ewakuacyjna klatka schodowa, używana przez sprzątających i czasem pracowników biur. Kaktus jednak był cwany i do tego zakrzywiał rzeczywistość. Schody na ewakuacyjnej klatce okazały się być nieskończenie długie i niespotykanie kręte. Po dobrej półgodzinie nie mógł się już zorientować czy idzie w dół czy na górę. Ciągle jakby miało być półpiętro czy jakikolwiek poziom, a okazywało się, że dalej wiodą schody. Zaczęło go to mocno niepokoić. Szedł jednak wytrwale, bo nic innego mu nie pozostawało jak iść i dojść wreszcie, dokądkolwiek. Wreszcie, czując poważny ból mięśni ud, ujrzał drzwi jakoś dziwnie ukośnie obsadzone w ścianie. Nacisnął klamkę. Zamknięte. Zapukał energicznie. – Proszę wejść! – rozległ się przytłumiony jakby zza knebla głos. Nacisnął klamkę raz jeszcze i drzwi lekko ustąpiły. Wszedł do środka wysoko podnosząc nogi, bo próg był na wysokości około pół metra nad schodami i do tego nie równoległy do nich. Wewnątrz podłoga pochylona w prawo, a sufit w lewo, również żadna ze ścian wydawało się nie jest do siebie równoległa. Pośrodku stało biurko o nierównych nogach, tak by na pochyłej podłodze blat zachował poziom. Za biurkiem siedziała Pieczarka. Była koloru szarawego i kiwała się lekko w przód i w tył. – Słucham. Pan w jakiej sprawie? – dobiegł głos z wnętrza grzyba. Pieczarka nie posiadała twarzy ni narządu mowy. Stał jak zamurowany próbując utrzymać równowagę, bo jego błędnik w tej porąbanej przestrzeni zupełnie oszalał. – Kiwaj się pan w przód i w tył, będzie łatwiej. – doradziła Pieczarka dostrzegłszy widocznie jego ekwilibrystyczne wygibasy. – Ja… no… szukam wyjścia… – próbował wytłumaczyć. – Z kłopotliwej sytuacji! – wykrzyknęła zwycięsko kończąc za niego zdanie. – W takim razie musi Pan wypełnić formularz KS. – dalej stanowczo poinstruowała. Nawet nie zauważył, a już siedział przy krzywym stoliku, a przed nim leżał formularz i ogromniasty długopis. – To historyczny długopis. – z nieskrywaną dumą w głosie objaśniła Pieczarka. – Wie Pan, lubię swoją pracę, już od trzydziestu z górą lat jestem pieczarką, i sprawuję pieczę nad takimi jak Pan. – już spokojnie dodała. Siedział zbaraniały nad formularzem i próbował pozbierać fakty do kupy. Jakoś racjonalnie to wytłumaczyć. Jednak Pieczarka wciąż kiwała się w przód i w tył, mrucząc coś z wnętrza. Nagle wyraźnie – Bo wie pan, to kwestia nadania odpowiedniej wagi wydarzeniu lub zdarzeniu. – ostatnie słowo zaakcentowała, jakby ironicznie. Miała chyba na myśli obecne zdarzenie, bo wydarzenie to z pewnością nie było. Tkwił w dziwnym niesymetrycznym pokoju w towarzystwie pieczarki, która zdawało się posiada nad nim jakąś kontrolę, jak to nazwała „pieczę”. Spojrzał na treść formularza. W pierwszej części zawierał kilkanaście pytań dotyczących jego danych i danych jego najbliższych (imiona, nazwiska, adresy….) druga część składała się z niekończącej się listy pytań o wszystko. Próbował kartkując zorientować się ile stron ma ten formularz, ale wyglądało, jakby końca nie miał. Za każdą wydawałoby się ostatnią stroną odkrywał następne z nowymi pytaniami. – To jakiś obłęd. – pomyślał. – Ile czasu ja to będę wypełniał? Życia mi nie starczy! – Czas przestał istnieć i nie zdawał sobie sprawy jak długo tutaj przebywa. Zaczął w myślach porządkować wszystko od momentu planowania akcji. Musiało być jakieś nie tyle wytłumaczenie, ile wyjście z tej sytuacji. Gdzieś po drodze jest pominięte, niezauważone wyjaśnienie. Facet z ochrony! Kiedy szedł hallem, on jadł kanapkę za kontuarem recepcji. Patrzył na niego jakoś tak przenikliwie. – No, jak sobie radzisz, mój drogi? – głos zza knebla przerwał analizowanie. – Cho, cho! Widzę że nieźle. Sporo już napisałeś, kochanieńki.– Pieczarka stała tuż obok niego i przez ramię zaglądała mu w formularz. – Jak to napisałem? – też spojrzał na formularz, ale rubryczki dalej pozostawały puste. – Co ona bredzi, nic nie napisałem. – Jednocześnie Pieczarka mrucząc zaczęła czytać jego dane, jakby sprawdzała czy dobrze wypełnił. Tego było już za wiele. Postanowił że gdy tylko Pieczarka wróci za swoje biurko, on rzuci się do drzwi, którymi wszedł i niech się dzieje co chce. Musiał się stąd wydostać. –Drogi Panie. Będzie pan mógł opuścić to pomieszczenie po zaopiniowaniu, a zaopiniowanie będzie możliwe po sprawdzeniu pańskiego formularza, proszę więc nie tracić czasu.– czytając w jego myślach Pieczarka stwierdziła stanowczo. Było w jej tonie coś jakby z groźby. Powoli wziął do ręki wielgachny długopis. –Historyczny. – rzuciła Pieczarka oddalając się powolutku w kierunku swego pojechanego jak cały gabinet, biurka. Długopis był naprawdę pokaźnego rozmiaru. Przyglądał mu się i ważył w dłoni, obracał i patrzył na ostry wystający koniec wkładu z tuszem. Pieczarka była w połowie drogi do swego biurka, a on patrzył na ostry, lśniący koniec wkładu. – Ciekawe czy ona jest tyłem do mnie? – pomyślał i poczuł dziwny chłód. Chłód w sobie. Stężał wpatrzony w prawdopodobne plecy Pieczarki. Ta spokojnie sunęła w kierunku biurka. Przestał cokolwiek słyszeć, wzrok wbił w Pieczarę, maksymalnie skoncentrowany, gotowy do skoku. Ścisnął mocno w obu dłoniach długopis. Już miał dokonać tego czego pewnie żałowałby do końca swoich dni, kiedy w bocznej ścianie otworzyły się drzwi i do wnętrza wkroczył przysadzisty Ziemniak. – Dzień dobry. Pani wzywała? – wypalił nadzwyczaj donośnym, niskim głosem. – No i widzi Pan, nie trzeba było.– pieczarka zwróciła się do skurczonego, gotowego do skoku, z długopisem jak dzidą w ręku, petenta. – Pan Ziemniak zabierze formularz i pójdziecie do działu weryfikacji, tam Pana zaopiniują. Żegnam. – skończyła i usiadła na zydlu za biurkiem. Zydel zniknął w jej nodze. Miała jedną grubaśną nogę, jak to pieczarki mają. Kręciło mu się w głowie, to chyba od tej asymetrii w pomieszczeniu błędnik zwariował. Chciało mu się rzygać. – Tylko nie w windzie, proszę. – usłyszał niski głos ziemniaka i jednocześnie charakterystyczny dzwonek przyjeżdżającej windy. Drzwi którymi wszedł Ziemniak okazały się drzwiami do windy. Wsiedli do środka. Wnętrze nie przypominało znanych mu wind. Nie było lustra, to po pierwsze, a po drugie nie było przycisków z numerami pięter. Nie było żadnych przycisków, a światło sączyło się nie wiadomo skąd. Na pewno nie tylko z sufitu. Ziemniak mruknął coś niezrozumiale i winda ruszyła w dół. To że ruszyli w dół poznał po przeciążeniu, bo winda ruszyła szybko. Jednak po chwili nagle poczuł, że winda zmieniła kierunek i mknie teraz poziomo, by po chwili znów zmienić kierunek i jechać w górę. Trudno było utrzymać równowagę. Jednocześnie nie mógł sobie wyobrazić, a znał bryłę budynku, jak ta winda może się tak dziwacznie wewnątrz niego poruszać. Długość odcinków, jakie przejeżdżała winda i zmiany kierunków nijak nie mogły odbywać się w takiej kubaturze, jaką posiadał budynek mieszczący trzy partie polityczne na trzech piętrach. W trakcie tej jazdy światło w windzie opalizowało różnymi barwami. Myśl o ucieczce oddaliła się wobec takiej technologii. Pomyślał o szpiegowskim długopisie, ale ten leżał na dnie torby na śmieci razem z puchową kamizelką. Worek ciągle trzymał w ręku. – Kaktus zakrzywia przestrzeń, nic się tu nie sfilmuje. – jakby od niechcenia rzucił matowym głosem Ziemniak. Czytają w jago myślach. To samo robiła Pieczarka, wiedziała że chce ją ugodzić długopisem. Poczuł lekki atak paniki. Skoro czytają w jego myślach, to nie może myśleć, ale jak można kompletnie nie myśleć? Tysiące myśli w tym nie myśleniu przelatywały mu przez głowę. – Tylko bez paniki, wszystko będzie dobrze albo źle. Nie warto tak się przejmować. – nadal czytając w jego myślach Ziemniak próbował uspokajać. – Wie pan, co byś pan nie zrobił, to jakoś to będzie. Dobrze albo źle, ale będzie. Więc czym się tutaj niepokoić? – agitował. Znaczy co?! Wszystko jedno?! O nie, panie Ziemniak! Tak to nie będzie. – Wie pan co? Ja to bym się nie szamotał.-Ziemniak polemizował z jego myślami – Jak się już tu weszło w przebraniu, to nie tak łatwo stąd wyjść, bez przebrania. – A więc wiedzieli o przebraniu. Pewnie wszędzie są kamery i mikrofony. No nie! Przecież w myślach czytają. Nie mógł zwolnić ich biegu, zatrzymać, uspokoić, żeby tamtym nie było tak łatwo czytać. Winda znów zmieniła kierunek i zaczęła ponownie zjeżdżać w dół. Musieli głęboko pod ziemię zjeżdżać, bo trwało to dość długo. Jeszcze jedna zmiana kierunku na poziomy i winda zwolniła, by po chwilce zatrzymać się sygnalizując to charakterystycznym dzwoneczkiem. Dzyń! Drzwi windy rozsunęły się i ujrzał dużą, jasno oświetloną salę podzieloną na boksy. Ziemniak ruszył przodem. – Za mną proszę. – rzucił stanowczo. W boksach za biurkami siedzieli pracownicy bez twarzy, wpatrzeni w monitory na biurkach. Wpatrzeni, w przenośni, bo nie posiadali wyraźnych oczu ani żadnych wyraźnych rysów twarzy. Wyglądali jakby im ktoś twarze gumką powycierał. Jednak właśnie w stronę monitorów mieli je zwrócone. Mamrotali coś jakby przeliczenia, jakby czytali listy nazwisk. Trudno było coś wyraźnie zrozumieć, bo wszystko razem tworzyło dziwaczny gwar, który tłumił szczegóły. Podejrzewał że coś mu ze wzrokiem niedobrego się dzieje, ale inne szczegóły jak stoły, monitory, widział wyraźnie i ostro. Pomyślał o zakrzywionej przestrzeni. Ach! Gdyby mógł zapalić skręta. Chociaż kilka razy się zaciągnąć. Mógłby przeciwstawić się tej krzywiźnie, spróbować ją wyprostować. Niestety nie wziął zioła na akcję. Rozmyślając nie zauważył jak Ziemniak podał jednemu z pracowników jego formularz KS, i polecił: – Przeanalizować dane i przesłać do zaopiniowania. – Szli dalej środkiem wydawało się coraz większej sali, ponieważ jej przeciwległa ściana miast zbliżać się, oddalała. Nie wiedział, iż ma to służyć wydłużeniu czasu tak, aby pracownik bez twarzy zdążył dokonać analizy formularza i przesłać go dalej. Nie wiedział, że znajduje się wewnątrz zbiorowej halucynacji. Nie zdawał sobie również sprawy z jej rozmiarów i zasięgu. Szedł za Ziemniakiem i powoli przestawał myśleć. Ogarniała go jakaś dziwna obojętność. Nie tylko na zaistniałą kłopotliwą sytuację, ale na wszystko. Normalnie taka obojętność wywoływała u niego niepokój, teraz jednak nic takiego nie czuł. Szedł po prostu za swoim przewodnikiem. Po jakimś czasie, nie wiadomo jak długim, przeciwległa ściana zaczęła się zbliżać i doszli do końca sali. Skręcili w krótki korytarz w lewo, na końcu którego znajdowały się drzwi. Na drzwiach napis głosił: „Dział Opiniowania”. Ziemniak w niewiadomy sposób, bo rąk nie miał, zapukał do drzwi. – Wejść! – rozległo się z drugiej strony. Głos stanowczy, acz miękki w brzmieniu, nawet lukrowy. Ziemniak otworzył drzwi i weszli do środka.