Golfista

Ubrudzony trawą i wilgotną ziemią z pola golfowego, Iron nr 8 leżał obok pozostałych kijów w rogu pokoju, rzucony niczym stara niechciana zabawka. Obok niego na podłodze tłoczyło się mnóstwo treningowych piłek. Ich właściciel Szymon, znajdował się w słodko – gorzkim, pijackim śnie, na dużym łóżku, zajmującym większość sypialni, należącej do tego sporego apartamentu. Chrapał donośnie, co zdarzało mu się zawsze, gdy poprzedniego wieczoru łączył wódkę z piwem i innym alkoholem. Kolejny weekend krótkiego lata zakończył grą w golfa i piciem na umór.

Zbliżało się powoli poniedziałkowe południe i słońce przebijało się przez okno, drażniąc promieniami jego czerwoną i nabrzmiałą twarz. Lekko się poruszył i zaklął cicho, przekręcając się na drugi bok. Nie miał ochoty wstawać i ruszać swojego przesiąkniętego alkoholem ciała. Nie planował nic na dzisiejszy dzień, tak jak zresztą jak i na pozostałe. Postanowił więc spać, nie otwierać oczu i na razie nie robić nic. Dopiero dwie godziny później, do jego budzącej się świadomości zaczęły powoli dochodzić dźwięki żyjącego miasta. Usłyszał jak sąsiadka na klatce schodowej rozmawia z listonoszem, a zza uchylonego okna zajadły dźwięk wciśniętego klaksonu przypomniał mu że znajduje dwa piętra wyżej na łóżku z kacem monstrum.
Zaczął więc powoli się poruszać. Najpierw lekko prawą nogą, później lewą ręką. Gdy podniósł głowę, zrobiło mu się niedobrze. Wrócił więc do poprzedniej pozycji. Leżał na wznak, spoglądał w sufit i próbował przypomnieć sobie poprzedni dzień. Z porozrywanych wspomnień zapamiętał popołudnie, które spędził na driving range’u. Grał długo, chyba kilka dobrych godzin, wyładowując z siebie nagromadzone złe emocje. Zszedł ze strzelnicy dopiero, gdy ręce i ramiona odmówiły mu posłuszeństwa, a z głowy wyleciały dręczące myśli. Obiad jadł w klubowej restauracji w towarzystwie znajomego, kolegi ze szkoły średniej. Później pojechał z powrotem do miasta, po którym krążył przez jakiś czas, próbując zdecydować się co robić. Wylądował w końcu w zupełnie przypadkowym pubie, w którym zaczął od mocnego piwa. Potem…
Jego rozmyślania przerwał ostry dźwięk telefonu, który leżał na podłodze. Sięgnął po niego obolałą ręką i odebrał.
– Co ty sobie wyobrażasz?! – usłyszał głos zdenerwowanej kobiety.
– Halo? To ty Agnieszka? – spytał, zupełnie zdezorientowany.
– Kurwa! Jak możesz dzwonić do mnie po nocy i wciąż nękać? Przecież powtarzałam ci, że nie chce mieć już z tobą nic wspólnego! Muszę zmienić przez ciebie numer telefonu?
Szymon zamknął oczy, wciąż trzymając telefon przy uchu. Nie wiedział co odpowiedzieć, nie przypominał sobie zupełnie, że dzwonił poprzedniej nocy do swojej byłej dziewczyny.
– Słuchaj Aga, ja… Nie wiem dlaczego…
– To ty słuchaj! Skończ z tym głupim pieprzeniem! Rób sobie co chcesz, pij, ćpaj, graj sobie w tego głupiego golfa i uganiaj się za tymi wszystkimi dziwkami. Tylko nie dzwoń więcej już do mnie! Koniec, to koniec, zrozum to w końcu! – wykrzyczała kobieta i zakończyła rozmowę.
Upuścił telefon z powrotem na podłogę. Zaklął głośno i ponownie zamknął oczy. Chciał zasnąć, zatracić się w innej rzeczywistości i zapomnieć o wszystkich swoich problemach. Nie umiał poradzić sobie z bólem po stracie Agnieszki. Nie wiedział, jak ma teraz żyć. Ta miłość i właśnie ta kobieta była dla niego wszystkim o czym marzył. Przy niej był zupełnie innym człowiekiem, był w końcu kimś. Po wielu romansach, które nic dla niego nie znaczyły, myślał że w końcu znalazł tę jedyną.
Poznali się dwa lata temu na polu golfowym. On jak zwykle popisywał się swoim perfekcyjnym swingiem przed kolegami. Ona przyjechała z siostrą na lekcję z trenerem. Spodobała mu się od razu. Zachwycił się jej nieporadnością, uśmiechem z jakim podchodziła do nauki czegoś nowego i lekko krzywymi nogami. Nie mógł spuścić z niej wzroku, co szybko wychwycili jego znajomi, robiąc sobie z niego żarty. On na razie tylko patrzył i wyczekiwał na porę lunchu w restauracji.
Szybko ją poznał, bo był w tym dobry, lecz poderwanie jej zajęło mu nad wyraz dużo czasu. Nie była to kolejna łatwa zdobycz. To chyba jeszcze bardziej go motywowało i spowodowało w końcu, że zakochał się w niej całkowicie. Agnieszka traktowała go na początku żartobliwie i z dystansem. Wiedziała, że w swoim klubowym kręgu Szymon uchodzi za kobieciarza i uwodzi kobiety jedną za drugą. Długo przekonywała się do niego.
W końcu jednak którąś z kolejnych randek zakończyli w hotelowym łóżku. Spojeni winem i narastającym pożądaniem dali upust swoim ciałom i zmysłom. Nie wyszli z łóżka aż do kolejnego wieczoru, zamawiając jedzenie do pokoju. Nie mogli nacieszyć się sobą, zupełnie zauroczeni sytuacją.
Od tamtej pory stali się nierozłączną parą. Wspólnie grali w golfa, robili zakupy i bawili się w klubach. Cieszyła ich każda spędzona ze sobą chwila. Nigdy zamieszkali razem, bo każde z nich ceniło sobie swoją odrobinę prywatności. Weekendy spędzali raz u niej, raz u niego, w zależności od sytuacji. Wszystko układało się nad wyraz dobrze, aż do ostatnich tygodni…
W mieszkaniu odezwał się alarmujący sygnał domofonu. Szymon niechętnie poruszył się na łóżku. Wiedział, że listonosz już dziś odwiedził ich budynek. Musiał to być więc zupełnie ktoś inny. Ubrany tylko w bokserki, zwlókł się z pościeli i poczłapał do przedpokoju.
– Halo? – odezwał się zachrypniętym głosem.
– Policja kryminalna do pana Szymona.
– Yyyyyy wchodź Marcin i skończ z tymi pieprzonymi żartami. – odpowiedział, wciskając przycisk otwierania drzwi.
Po chwili w drzwiach pojawił się dość tęgi blondyn z ulizaną na boki fryzurą, ubrany w markowe ciuchy, trzymający w ręce zawiniątko.
– Przepraszam że nie zadzwoniłem, ale chciałem ci zrobić niespodziankę. – powiedział na przywitanie i wręczył Szymonowi paczkę.
– Co to jest?
– Zobacz co wczoraj ćpuny przynieśli na sprzedaż do mojego lokalu.
Szymon poczłapał do kuchni i wziął ze sobą nóż, leżący na desce. Złapał paczkę i szybko ją rozerwał.
– Stary, ale zajebiste puttery! – wykrzyczał po chwili.
– Wiem mój drogi i to nie byle jakie. Masz tu może matę i dołek?
Szymon rozejrzał się po pokoju, w którym panował straszny bałagan.
– Dołek gdzieś powinienem mieć, zaczekaj chwilę. – odpowiedział i poszedł do sypialni, gdzie z reguły trzymał wszystkie akcesoria do golfa.
Przez najbliższe pół godziny testowali kije na dość miękkim i dużym dywanie, który ani trochę się do tego nie nadawał. Szymon ubrany tylko w bokserki, Marcin w eleganckich spodniach i koszuli, zupełnie zatracili się w swojej pasji.
– Może czegoś się napijesz?. – w końcu zaproponował gospodarz, odkładając na chwilę kija i kierując się w stronę lodówki.
– Daj mi jakiś sok, lub wodę.
– Nic mocniejszego? Ja muszę strzelić sobie klina.
– No wyglądasz marnie, znowu impreza?
– A takie tam spotkanie. – odpowiedział Szymon przynosząc ze sobą sok i szklankę whisky.
Marcin wziął napój i rozsiadł się wygodnie na dużej, skórzanej sofie. Złapał pilota i włączył telewizor na kanał informacyjny. Szymon usiadł obok niego w fotelu. Milczeli dłuższy czas, wpatrując się w pięćdziesięcio-calowy ekran.
– Jak tam z Agnieszką? – odezwał się w końcu przyjaciel.
– Bez zmian.
– Czyli nadal cierpisz?
– Powoli mi przechodzi.
– Właśnie kurwa widzę jak przechodzi.
– Nie rozmawiajmy o tym lepiej.
– Jeśli tak wolisz.
Przez następne pół godziny komentowali wydarzenia polityczne, zupełnie pomijając temat kobiet i miłości, a w szczególności Agnieszki. Marcin zapalił papierosa, wypił ostatni łyk soku pomarańczowego i wziął do ust gumę miętową.
– Musze już iść, pilnować interesu. – wymamrotał niechętnie i wstał, poprawiając ubranie.
Pożegnali się szybko, przy okazji umawiając się w najbliższy weekend na partyjkę osiemnastu dołków.
Szymon zamknął drzwi i ponownie zajrzał do lodówki. Teraz już bez wstydu wyciągnął butelkę wódki. Whisky coś mu dziś nie podchodziła, a „czysta” zawsze stawiała go szybko na nogi. Usiadł ponownie w fotelu i nalał trzy-czwarte szklanki. Po chwili zorientował się, że zapomniał wziąć czegoś do zapicia. Zrezygnowany westchnął i wypił całą zawartość. Alkohol przedarł się przez gardło i dostał do krwi. Powoli przestawała go boleć głowa, a ciało odzyskiwało energię. Siedział i wpatrywał się w telewizor, w którym wcześniej wyciszył głos.
– Kurwa, kurwa, kurwa! – wykrzyczał nagle i rzucił przed siebie pilotem, który odbił się od ściany i wylądował na podłodze w kilku kawałkach.
Po chwili energicznie wstał i prawie biegiem puścił się do sypialni. Spojrzał na porozrzucane na podłodze wczorajsze ciuchy. Ze wstępnych oględzin jakie przeprowadził przez kilka sekund wynikało, że nadawały się wyłącznie do kosza na śmieci. Otworzył więc szafę i szybko zaczął przebierać swoją kolekcję.
Po dziesięciu minutach stał przed lustrem, wpatrując się w swoje reaktywowane oblicze. Nie było źle, więc uśmiechnął się do siebie zawadiacko. Wypadł z bloku i podszedł kawałek do pobliskiego sklepu. Kupił paczkę lekkich fajek i „małpkę”. Wsiadł do samochodu, założył przeciw-słoneczne okulary i odkręcił buteleczkę. Wypił wszystko za jednym razem. Zapalił papierosa i spojrzał po raz kolejny na siebie w lusterku. Uruchomił silnik i z impetem ruszył. Po drodze zatrzymał się w kwiaciarni i kupił bukiet czerwonych róż, które położył obok siebie, na przednim siedzeniu.
Zatrzymał się z piskiem opon na parkingu, przed studiem fotograficznym, które prowadziła Agnieszka. Zauważył, że jej samochód stał zaparkowany nieopodal. Wysiadł i zapalił kolejnego papierosa. W końcu ścisnął bukiet kwiatów i zdecydowanie popchnął drzwi wejściowe do zakładu.
Dziewczyna siedziała przy biurku i rozmawiała z długowłosym mężczyzną. Szymon stanął obok, udając interesanta i spoglądając na fotografie wiszące na ścianie.
Po chwili skończyli rozmowę i pożegnali się. Agnieszka wstała z fotela i ze złością spojrzała na niego.
– Co ty tutaj robisz?
– Przyszedłem cię przeprosić. – odpowiedział i wręczył jej kwiaty.
Wzięła bukiet i od razu rzuciła je w kąt pomieszczenia, gdzie stał kosz na śmieci.
– Mam gdzieś twoje kwiaty! Mówiłam ci, żebyś tutaj nie przychodził i nie już dzwonił do mnie.
– Wybacz mi wszystko. Zmienię się, tylko bądźmy znów razem.
– Twoje miłe słówka nie robią już na mnie wrażenia. Wynoś się stąd!
– To znaczy, że już do mnie zupełnie nic nie czujesz?
– Nie czuję. Muszę wracać już do pracy. Odczep się w końcu ode mnie.
Szymon stał zupełnie osłupiały, nie wiedząc co powiedzieć. Wydawało mu się, że rozmowa potoczy się zupełnie inaczej. Oderwał na chwilę wzrok od kobiety i zauważył pod oknem leżącą torbę do kijów golfowych.
– Te kije pod oknem są chyba moje?
Agnieszka spojrzała w tamą stronę.
– Jeżeli chcesz weź je sobie i idź już. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
– Do widzenia. – mruknął biorąc torbę na ramię i wychodząc.
– Oby nie. Miłego grania. – odpowiedziała ze złością.
Stanął na parkingu z torbą pełną profesjonalnych kijów do golfa. Nie wiedział co ma teraz robić. Zapalił kolejnego papierosa. Rozejrzał się chwilę i chwili zauważył po drugiej stronie ulicy małą kawiarnię. Poszedł powoli w tamtą stronę.
Usiadł przy stoliku, ustawiając nieporadnie torbę na siedzeniu obok.
– Co podać? – usłyszał od kelnerki, która pojawiła się nagle zza jego pleców.
Spojrzał na nią spod okularów. Miała blond włosy, była w wieku około trzydziestu lat. Obok nosa miała dość spore czarne znamię, ale jak na jego gust była dość ładna.
– Macie coś mocniejszego?
– Tylko piwo.
– Poproszę jedno.
– Ciężki dzień? – zapytała i uśmiechnęła się delikatnie do niego.
– Niewątpliwie.
– Tak czasami bywa.
Szymon również się uśmiechnął. W oczekiwaniu za zamówienie spojrzał przez okno lokalu. Pogoda była słoneczna, a na niebie pełzało sobie tylko kilka małych chmur. Ludzie poruszali się powoli, chcąc smakować tak ciepłe, letnie popołudnie. Idealny dzień na golfa. Chyba będę musiał przetestować te kije. – pomyślał spoglądając na leżącą obok torbę.


Zwykły dzień na osiedlu

Biało – czarny kundel z ogromnymi, w stosunku do swojego wątłego ciała uszami chyżo biegnie przed siebie, ciągnąc za sobą swoją panią. Jeszcze tylko jeden zaniedbany skwer i razem znajdą się przy osiedlowym spożywczaku. Z trudem trzymająca równowagę Halina, przeklina pod nosem swojego permanentnego o tej porze kaca. Schyla się i uwiązuje psa pod płotem. Wchodzi jako jedna z pierwszych klientek do sklepu. Zupełnie nie pamięta wczorajszego wieczoru. Tak jak zwykle piła od samego rana, więc ma trudności z rekonstrukcją tak późnych, wieczornych wydarzeń. Zdaje się, że wczoraj odwiedziła ją znajoma z pobliskiego bloku. Rzecz rozchodziła się oczywiście o pieniądze, a że Halina dwa dni temu otrzymała zapomogę z pomocy społecznej, skończyło się na jakiejś butelczynie, czy dwóch. Któż spamięta takie szczegóły? – tłumaczyła sobie spokojnie. Był tam też chyba Heniek, który pojawił się nie wiadomo skąd. Zresztą on pojawia się zawsze tam, gdzie jest darmowe picie. Gnój, zawsze chodzi na sępa, nie kupi nawet butelki oranżady. Jak zwykle dobierał się do niej i łapał pod stołem, stary zbereźnik.
Halina przechadza się po sklepie z pulsującą bólem głową. W kieszeni spranych dżinsów wyczuwa gotówkę, co poprawia jej humor tego pięknego, słonecznego dnia. Z miną snobistycznej alkoholiczki przegląda rodzaje piw, bo z rana pija tylko ten alkohol. Dziś na pewno będzie coś z puszki. Nie będzie przecież dziadować i chodzić oddawać później butelki, jak jakiś zwykły lump bez kasy. W końcu wrzuca do koszyka ciemne, wysokoprocentowe dwie puszki i staje do kasy. Gdy wychodzi na dwór, przed sklepem stoi już Heniek i jego kumpel Rysiek, z petami przyklejonymi do swoich zarośniętych gęb.
– Halina, daj pociągnąć. – odzywa się bez przywitania Heniek.
– Spierdalaj dziadu. – odpowiada spokojnie kobieta stając obok nich i otwierając puszkę.
– Może coś wam zostawię na koniec. – dodaje po chwili, widząc w ich oczach pragnienie i desperację.
Mężczyźni kończą palić i stoją niespokojnie spoglądając to na siebie, to na sączącą piwo Halinę. Ta po chwili wypija puszkę i oddaje końcówkę Heńkowi.
– Byście się wzięli za jakąś robotę, albo kurwa coś. Sępicie tylko wciąż. – opieprza ich kobieta, spoglądając na tę parę z pogardą.
– Pierdolę was, idę sobie. – mówi po chwili i odchodzi w stronę swojego bloku.

Heniek z Ryśkiem pozwalają tak do siebie mówić, nie mają wyjścia. Kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych jeździli razem do Niemiec na wystawki. Ściągali do kraju zepsute kuchenki, odkurzacze i żelazka. Naprawiali je i sprzedawali po znajomych. Dobrze im się powodziło. Nie to co teraz. Obydwoje są na niskich rentach inwalidzkich, które ledwo wystarczają na opłaty.
– Chodź, przejdziemy się po rewirze, może jakieś pety znajdziemy. – szturcha Heniek kolegę i ruszają na obchód.
Ich celem są okoliczne śmietniki i ławki, przy których jest duże prawdopodobieństwo znalezienia niedopałków, niedopitych puszek i butelek. Zawsze chodzą razem i wspólnie też dzielą wszystkie zdobycze. Już po kilku minutach znajdują kilka „skarbów”, wszystko to jednak zbyt mało, żeby kupić coś mocniejszego do picia.
Heniek jest w coraz gorszym humorze. Widać, jak telepie go od wewnątrz. Ciągle się drapie i gada do siebie pod nosem. Rysiek trzyma się lepiej i spaceruje spokojnie za swoim druhem, wierząc, że ten jak zwykle coś wymyśli i wyratuje ich z opresji. W końcu postanawiają zakotwiczyć pod osiedlową pocztą, skąd mają też niedaleko do sklepu, gdzie kręci się mnóstwo osób. Wstyd nie pozwala im żebrać, ale czekają na okazję, która musi w końcu przyjść.
Po godzinie oczekiwania pod pocztą pojawia siwy i chudy dziadek ubrany w granatową kurtkę. Uśmiecha się wciąż, drepcze wolno i gada coś do siebie. Z ciekawością podchodzi do Heńka, który już z daleka łapie z nim kontakt wzrokowy, wyczuwając szansę.
– Panowie, gdzie tu można kupić ćwiarteczkę? – pyta staruszek, wyjmując portfel pełny banknotów.
– A pan z osiedla? – odzywa się Heniek.
– Nie, przyjechałem tutaj do syna. Panie, tutaj mogę kupić?
– Wie pan co, tutaj nie, ale jak pan da kilka złotych, to my panu kupimy. Niech pan się nie obawia. – odpowiada z uśmiechem Heniu.
Starszy mężczyzna zastanawia się chwilę, przygląda mężczyznom, przewraca banknoty i w końcu wyjmuje pięćdziesiąt złotych.
– Pan tu poczeka, zaraz będzie ćwiarteczka. – odzywa się Rysiu i uśmiecha się do swojego kolegi, który trzyma już w rękach kasę.
Szybko ruszają do oddalonego o kilkanaście metrów sklepu. Kupują ćwiartkę dla dziadka, a dla siebie pół litra i oranżadę. Postanawiają, że Rysiu poczeka z flaszką za sklepem, a z ćwiartką pójdzie tylko Heniu.
Po dziesięciu minutach siedzą już na murku, popijając darmową wódkę i śmiejąc się ze spotkanego frajera. Do głowy uderza im dzisiejszy fart i dobry alkohol. Są w wyśmienitych nastrojach. Wspominają stare, dobre czasy, gdy byli młodzi i mieli poważanie na tym zasranym osiedlu.

Godzinę później Heniek budzi się z pijackiego zamroczenia. Od razu zauważa, że jest sami i leży na schodach, przy chodniku prowadzącym do jego klatki schodowej. Wierci się niespokojnie, czując jak betonowe schody wdzierają się w jego schorowany kręgosłup. Widzi też nad sobą twarz jakiegoś mężczyzny. Wpatruje się w nią, ale nie może jej zidentyfikować. Mężczyzna łapie go za ramię i próbuję pociągnąć.
– Zostaw mnie kurwa człowieku. – syczy Heniek, nie poddając się próbom podniesienia go ze schodów.
– Spierdalaj! – krzyczy w końcu i przewraca się na drugi bok, zatracając się ponownie w pijackim śnie.

Stachu codziennie wracając z pracy zachodzi do osiedlowego sklepu. Pracuje u jednego mechanika, kilka ulic dalej. Ma tam pół etatu na umowie, a resztę dostaje na czarno. Ledwo wystarcza, żeby zapłacić czynsz i jakieś jedzenie. Żona z córką, już dawno uciekły od niego. Skończyły się pieniądze i skończyła się miłość. Kiedyś jeździł sporo na „jumę” z chłopakami. Kradli u Niemców perfumy, ciuchy, alkohole, czasami okradali też samochody. Wszystko szło jak świeże bułeczki. Były pieniądze na mieszkanie, sprzęt i dobre życie. Teraz wszystko się skończyło. Takie ciężkie czasy.
Stachu stoi na chodniku i patrzy na pijanego w trupa Heńka. Próbuje go szarpać i pomóc wstać. Ten jednak nie ma siły i ochoty żeby się podnieść. W końcu, po kilku minutach szarpaniny daje sobie spokój. Zostawia rozłożonego na schodach mężczyznę i idzie do sklepu.
Tak jak zawsze kupuje tylko jedno, mocne piwo i wychodzi na zewnątrz. Otwiera puszkę i na stojąco wypija ją duszkiem. Nie pozwala sobie na więcej, nie chce skończyć jak te żule, okupujące od rana monopolowy. Wierzy, że w końcu los się do niego uśmiechnie, coś się polepszy i stanie ponownie na nogi. Może wtedy wróci do niego żona, a córce znów będzie kupował drogie prezenty.
Kończy piwo, ale puszkę nie rzuca na trawnik, jak robi to większość. Kieruje się do oddalonego o dwadzieścia metrów dalej kosza na śmieci. Gdy jest już blisko rzuca puszkę, ale jak zwykle nie trafia. Podchodzi więc bliżej, łapie puszkę i w końcu wrzuca ją do śmietnika.
Czuje się odrobinę lepiej, lekki szmer w głowie poprawia mu humor. Czuje głód i postanawia szybko pójść i przygotować sobie obiad.
Zapach smażonych na słoninie ziemniaków wypełnia, starą kawalerkę. W kuchni nie ma okna, więc Stachu otwiera wszystkie okna. Bierze talerz jedzenia, siada na kanapie i włącza telewizor. Trafia na najnowsze wiadomości. Wcina ziemniaki i ogląda z niesmakiem polityków.
– Pieprzeni złodzieje. Muszę chyba obejrzeć jakiegoś pornosa. – mruczy do siebie kończąc jedzenie i odkładając talerz na stół.

Marcin Radwański – Proza
QR kod: Marcin Radwański – Proza