Kasandra zdejmuje płaszcz wiesza go na oparciu krzesła

podchodzi do mężczyzny ujmuje w dłonie jego twarz
ty mi nie uwierzysz – mówi cicho

bogowie pamiętają upadki miast
naganne obyczaje i chwiejność protoplastów
oraz tych którzy znają odgłos skrzypiących drzwi
pukają w nie nieustannie by usłyszeć słowa Kasandry
pokornie pochylić głowę i jak najszybciej powiedzieć:
niech się spełni
lub:
to się nie spełni

niech się spełni dawność i wczorajszy księżyc
olśniewająca tajemnica świata i nagie bezradne sumienie
pierwsza i ostatnia twarz oczy przestronne
przechowujące epopeję spisaną naprędce w raju traconym
niech się spełni spóźnione wyznanie i zimowa sierść wilków
by dzięki niej mogły strącać z nieba drapieżców prosto pod łapy
a ziarnko piasku stworzy bezkształtny a głośny brzeg morza
na którym pozostaną ślady stóp

Kasandra
z kieszeni płaszcza wyjmuje słowa
układa je na dłoni
osłania by nie rozproszył ich wiatr


szmer deszczu
czas starych kochanków który
staccato ucisza struny lekko przytrzymane

dłonie kruche jak liście

w ciszy spoglądamy na wrzeciono Ananke
znad smugi jawy i snu wyłaniamy się jesienni
ołowiany zmierzch rzeką spływa do morza

wierzę w listopad i zapach chryzantem trzymanych w dłoniach
puls przymkniętych powiek i odległe pojęcia z szansą na noc
i ciemność oraz w nikłość ciała

nie powtarzam dni
przemijam
na delikatnym dnie filiżanka przechowuje lekki strzelisty gotyk
tak czysty jak blask i światło oraz listy z dawnej miłości
zbieram porozrzucane sylaby i układam z nich wygasanie

co zrobię bez ciebie w zwykłą niedzielę tęsknoty
?
spłoszę wiatr a mozaiką z liści poranię usta
dlatego opowiadam ciszę
na wpół dzikie czereśnie
i dbam by solą nie nasiąkły serafickie skrzydła


rzecz o dźwięku c na drugiej strunie od dołu na pierwszym progu
i o arii Hioba

kobieta trzymająca w dłoni pamięć o rajskich sadach
/większych od domu i prostych wzruszeń/ kładzie tuż obok mnie żebro
łzami zrasza grudę ziemi kołysząc biodrami uczy jak zasypiać
będąc zwiniętym w embrion

tkliwie podaje naręcza chłodu tłumaczy dotyk opowiada światło deszcz
i koniec świata szepcze że jestem starszy od Hioba mieszkańca ziemi Us
bo zasypiam powierzchownie i uznaję wyższość wiecznego pióra którym
zapisuję zimę marmur sen ziaren piasku oraz wiarę w biel wysokich tonów
a ziemię nakrywam losem lotkami ptaków i rośnie we mnie męstwo

morze pełne skarg i kropli krwi cieni strumieni i rzek powagi słów i nut
spisanych szybko na kosmyku włosów i mroku kobiecych dłoni
a struny nucą cicho miłość większą niż miłość i bezradność dziecka

więc opowiadam kobiecie zapach ciała chleb i tęczę z ziaren piasku


świerszcze króla Midasa są zbyt złote by nucić pieśni
za chłodne by długimi czułkami dotknąć duszy

na starej popękanej wazie suknie dziewcząt
obok nagie ciała młodzieńców znaczone krwią i lekkością ruchu

opowiadam bezradność nieba w chwili gdy rodzi się kwiat paproci
niepewna ziemia nieludzkie milczenie i dłuto rzeźbiarza
żłobiące marzenia morze i mewy a wokół ostre drobiny marmuru
rozerwane powietrze oraz rozproszone obrazy ulic i stóp

czasem płaczę
wtedy przywołuję pustkę czytam głód i opowieści
toczące się wokół stołu a wszystko to rozłożone na białym obrusie

to prawda
pochylony nad każdym wierszem stawiasz akcenty
zamykasz ciszę nad krzewami hortensji i ognikami świec

jest tak pusto przestronnie
w ogrodzie powinny rosnąć róże i książki
skradający się kot i noce
podczas których można liczyć spadające gwiazdy


tyle naraz bosych dróg wiodących do miejsca
w którym kot liczy stokrotki ptasie pióra
zagięte szpony słowika oraz powieki ryb

kruche wyniosłe a niewyśnione sny akary błękitnej
znikają wśród drzew deszcz wsącza się w ziemię
ostatni raz zerka w niebo i gasnące gwiazdy
rozwiewa wiarę spokój i ślepą miłość bez podstaw

kobieta zdejmuje kapelusz rondo mości snem i kwiatami
lękiem oraz prawdą która umierała trzy razy
wierzy w bladą twarz w środku lata zimny pot na wargą
oraz w śmierć słów uczuć i kłamstwa popijanego wodą

kot na wszelki wypadek pisze książkę o tym
jak istotny jest człowiek odróżniający sen od jawy
wspomina też że miłość nie ma stóp i nie odchodzi
mozolnie i w ogromnym natchnieniu opisuje wyciągnięte ramiona

potem siada przed akwarium i czeka na sen ryb
najciszej jak potrafi zdaje pytanie:
dlaczego one milczą i nie mają powiek
?

Elżbieta Adamiec – Pięć wierszy
QR kod: Elżbieta Adamiec – Pięć wierszy