Światłocień
Zaraz przemówi i się poruszy
– słyszę jak okularnik podrywa
w muzeum studentkę pilnującą,
żeby nikt nie uszkodził kwasem
obrazu przypominającego
„Narodziny Wenus”.
To nie Botticelli, płótno niczego
nie ogłosi, zezowatym fachowcom
od światłocienia Masaccia.
Ta podróbka zbyt dobrze
zna się na ludziach. Kowboje,
alfonsi, sprzedawcy trawy…
I codziennie słyszy to samo.
Złap ją za cycka, wygrasz
pojutrze w lotka!
Dopiero w nocy odwiedzają ją
srebrne gwiazdy. Milczące, dostojne,
niczego od niej nie chcą…
Epicentrum
Moja, twoja transparentność.
Cukiernicy ociekają
krwią!
(Powróciła definicja klasy
robotniczej). Przecież
badam tylko gąsienice.
I zapłacisz za to po przejęciu
władzy. Jesteś chyba
zwolennikiem?
Czego? Ile, za co
i dla kogo?
Rewolucji! Martwe dusze…
Przynajmniej
globalnej?
Jeśli już musimy
przetapiać łyżki
i rodzinne wisiorki…
Jasne, że globalnej.
Opowieść o Mary
Masz total konia
na biegunach.
To nie koń – mówi
zdziwiona Mary.
Jak to? To przecież
pies…
A jak się nazywa?
Nazywa się Koń.