rekonesans w puszczy białowieskiej
dzieci postawiły tamę;
delikatnie z gałązek:
-żadnych naciąganych komedii
(czuję na plecach dygotanie liści)
dlatego bobry wygrywają u nich
główne nagrody,
a nie mrówki
wyciągnięte na pulpit
zdjęcia z drobnych triumfów
klęsk, min mądrych i nie
niektórzy jeszcze na czterech łapkach,
przed pionowym startem
pośród stert pozytywów, patrz:
– moja powaga
– jej okulary w ciemnej oprawce i poświęcenie
– jego uśmiech przechodzi do historii
trochę przyklejony
do ekranu
ja – osobny pień – milczę
we could be so good together
mogliśmy być
tacy dobrzy, piękni
razem
ja w gatkach B. Lancastera
ty drugą N. Kidman
jeśli możemy
ja w ciemnym, ty w jasnym
stać świetle
oszukujmy los, tak
dlaczego nie
jeszcze trochę
(dobrze znasz rozkład jazdy
metra) postójmy
a potem, ty
do swoich zasuszonych róż,
ja do zorzy polarnej ze zdjęcia
bądźmy źli
Ja i mała chcemy mieć plan.
To „chcemy” wychodzi tak zabawnie z naszych ust,
jakby było wytrychem do wszystkiego.
Trudno dziś o coś swojego. W mnogości map,
planów ewakuacyjnych, zabudowy, skończenia ze światem, to co indywidualne jest rozchwiane.
Chciałbym poczuć tę samą determinację co kiedyś.
W skromnym odzieniu nosiłem stalowe zalążki
serca, żeber i woli.
Dopiero w domu ubolewam nad wyobcowaniem.
Dopiero w domu okazuje się, że to lepsze
wcale nie jest moje.
Nic nie mówicie? Buzie zapchane ziarnem, kaszką, mięsem?
starym znajomym – deszcze niespokojne
Wyszedłem na deszcz
przyciągnięty zapachem letnich kropli.
Zapaliłem papierosa i dotknąłem palcem
zielonego wyślij.
Miałem jeszcze zagadać,
ale w moim wieku nie wypada podtrzymywać konwersacji.
Być może, że się mylę.
Po drodze zagadał mnie kolega od „nieproliferacji głupstw”.
Skłamałem mu w żywe oczy:
– Nie wracam, za nic, do
mojego miasta. Zostanę tu, jako emigrant
myśli.
Wbiegłem potem na górę.
Wciąż padało.
Od ciebie ani słowa –
tobie było z tym do twarzy.
Moje milczenie, czym byłoby?
Czepianiem się,
staropierdzielstwem,
odwetem, obsesją?
No właśnie. Więc oddzwaniam,
wciąż jestem na linii. Jak ortodoksyjny komunikator.
który to święty popełnił „faut pax”?
Anielska cierpliwość zgubiła go
przy ostatnim próbnym locie.
Zaszumiało na ziemi. Ziarnka piasku
drgnęły w gazetach składanych na ławkach.
Białe pierze i wykrzywione lotki,
skropione krwią chlapniętą szczotką.
Pod kopułą kaplicy SGPIS-u
profesorowie chrząknięciami rozwodnili
winę i ciemne chmury na niebie.
Och no!!! – przekrzykiwała ciszę bluesmanka.
uśmiech jego chodził za mną,
z rodzaju: „nic nie szkodzi, nie boli,
nie…” – uparcie.
Bledszy od smutnego nieba.
Chudeusz z cofniętą przeponą
nie wytrzymał do jutra.
zostaw koty w spokoju oprawco
koty popłakują przez sen od wrodzonej niemocy
śnią o szaleńczych ucieczkach podwórkami
przy śmietnikach buty rzezimieszków
zawracanie na ludne ulice
opcja ze zniknięciem w tłumie ćwiczona
na prymitywnym symulatorze
w tle zimnowojenny Mokotów
oprychy mają sadystyczne rysy
pogrubione karnawałowymi maskami
wycinają drzewa piłami spalinowymi
usuwają wysepki zbawienia
miejsca schadzek kociej wiary
„zawsze szczęśliwej”
Stefek o wygarbowywanej co dzień skórze
wie dobrze co krzyczy w kocim sercu
trzyma straż przy płomieniach piekielnych
osaczone sierściuchy wchodzą po przeznaczenie
na brzuchach
do rynien
trzask zapałki i „krematoria muszą wciąż dymić”
„windą do nieba”
„knock knock on the Heaven’s door”
żegnam stracony czas, nie żałuję
witam pierwszą ligę
niechlujnych panienek
na jej miejscu
wyszedłbym z bankomatu
już wie ile zarabiam
i odprowadzam na ZUS
nie piastuję/owałem funkcji kierowniczych
gdybym miał jej włosy
(nikt nie jest ideałem)
ulotniłbym się z tego miejsca
pozażywał kąpieli w pianie
usunął fetor młodej samicy z lasów kabackich
jogging jest skutecznym taśmociągiem do kariery
tenis, milczenie, nagość piersi
gdzie ja
miałem oczy – naiwny aspirant, idealista
zabiegałem o pełne talerze czekoladek
zakładałem mundur „hot, holy and only”
pod jej szyldem:
„próchnica, degustacja szminki (rozmazanie),
nikt nie jest doskonale piękny”
– żałuję straconego czasu
nie było nic dla mnie