Miki Down ma mniejszą wątrobę niż pozostała ludzkość. W poprzednim wcieleniu był często za nią szarpany. Ptaki zmieniały się jeden za drugim. Za to nerki ma naprawdę okazałe. Wspomniane sępy zainteresowany były tylko wątrobą. Nie było zlecenia na inne części. Wszystko przede mną, myśli Miki.

Gdy Miki Down wyda wreszcie swoje utwory, krytyka zacznie je omawiać szeroko. Wąskie omawianie w ogóle nie wchodzi w grę. I bez Agambena absolutnie się nie obejdzie. Wrocław je szeroko omówi, Poznań oświetli, a Kraków weźmie w kleszcze. Co na to Warszawa?
Tak jakby otwarty był na propozycje. Nie dowierzałbym jego uśmieszkom.

Teraz próbka. To szło jakoś tak.

przede mną noc
za mną chuj wie co

ale nie chciałbym tym psom
sprawdzać podniebień

Gdy Miki krzyczy to na koncertach, to zawsze ktoś się wcina i złośliwie rymuje „kup se, bucu, grzebień”. Złośliwych ludzi nie brakuje w społeczeństwie. Zresztą Miki nie ma żalu. Przynajmniej zachodzi jakaś komunikacja, mówi. – Nie czuję się taki samotny.

Komunikacja komunikacją, ale niektórzy ludzie powinni się zastanowić, zanim otworzą usta. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że dawno nie myli zębów. I jeszcze kwestia jadu, nieopanowanej żółci. Miki jest za wrażliwy, żeby się tym zajmować, od czarnej roboty jestem ja, jego głos wewnętrzny.

Przypominam sobie ten moment, kiedy Miki zaczął pisać opowiadanie o żonie jakiegoś faceta. Zaczynało się od słów „zaszufladkował sobie żonę”, czy jakoś tak. Nigdy mi nie pokazał, na czym stanęło, więc pociągnę to sam. Specjalnie dla was. I żeby zabić czas w tej cholernej poczekalni. Wziąłem ulotkę ze stolika i smaruję. Poleca się w niej specyfik na niemrawy stolec i wychwala maść na zanikające oczodoły. Jest po francusku, więc mogłem coś pomylić. Za drzwiami jęczy Miki. Czekam już godzinę. Nie wiem, co mu robią. Przy okazji dowiaduję się, że jestem zdolny do poczucia winy. Dziwny stan. Gorzko w gębie. Tusz z wkładu rozmazał się na dłoniach, tak szybko piszę. Ślinię się. Dotykam ust.

Zaszufladkował sobie żonę. Zaczął od wyrazu „żona”. Zapisał czarnym tuszem na brystolu i długo się wpatrywał. Potem pomyślał, że może bez wyrazów byłoby lepiej. Że wyrazy za bardzo wyrażają, a w związku wskazana jest tajemniczość. W końcu też mu nie było milo, gdy padało słowo „mąż”. W tym języku jest wyjątkowo nieudane. Kojarzy się z wężem. Brystol schował do szuflady, żeby zapomnieć o złym wrażeniu. Wyszedł na balkon. Łyknął świeżego powietrza. To nie przełożyło się na świeże spojrzenie. Żona dalej była żoną. Zaszufladkowana jako pani domu czytająca rzeczy łatwe i przyjemne, oglądająca w telewizji lekkie dramaty, walcząca z otyłością przy pomocy koleżanek. I dalej to było straszne, przygnębiające. Jeszcze ten wąż. Jakby był tylko łącznikiem między nią a jakimś Adamem, jej prawdziwym facetem. Zaszufladkowana żona oddająca się innemu. Poza szufladą. A on jak ten wąż, tylko oplata i oplata. Drzewo i całą resztę. Jakiś przykry ciąg dalszy.
Wtedy wyjął brystol z szuflady. Coś musiało zajść w tej szufladzie. Były tam jakieś napięcia, bo litery rozpłynęły się, zamazały. A na jednej leżał włos. Zaraz pomyślał o facecie, prawdziwym ukochanym jego żony. Oglądał długo ten włos. Starł z niego tusz. No tak. Mógł się przecież domyślić. Wolała blondyna. Z włosami jak światło. I poszła za tym światłem. W takim razie on im jeszcze pokaże. Narobi takiego burdelu, że hej. Pójdą z torbami. Będą tęsknić za rajem, jaki im stworzył. Ale otworzyły się oczy niebieskie. Po co? Żeby wszystko widzieć. Najmniejsze poruszenie za ścianą.

Nie wiem, czy to ta sama ściana, o której Miki kiedyś pisał w liczbie mnogiej.

to są moje ściany
nie muszę wiedzieć o zdechłym
psie zadeptanej mrówce
o miłości (odcięty oddycham)

to są moje ściany
przetrwają mnie i dobrze
nie zabiera się ścian ze sobą
one tu muszą zostać

mielą następnych
w ciszy

A propos ciszy, to muszę wyznać, że w moje serce wstąpił niepokój. Nikt go tam nie prosił. Wlazła, cholera, bocznym przedsionkiem. Bo coś za cicho zrobiło się za drzwiami. Na szczęście po chwili uchyliły się, wypuszczając bladego, spoconego Miki Downa. – Przyjacielu, co się z tobą działo? – Nie wiem. Straciłem świadomość. Narkoza. – Jaka tam narkoza? Przecież wyłeś z bólu. – Aa, to… To nieprawda. Puszczają z magnetofonu nagrane jęki.

Od tego czasu Mikiego było jakby mniej. Wyraźnie mu coś wycięli. Nie wiem, dlaczego krępował się o tym mówić. Kiedyś zaczął. Już padło pierwsze zdanie. – Wiesz, byłem na rekonstrukcji. Ale żeby coś dodać, musieli najpierw odjąć. – I co ci odjęli? – zapytałem. Zamilkł. Walczył z sobą. Chciał jeszcze coś rzec. Nie wyszło. Odłożyłem paletkę na pingpongowy stół. Taktownie opuściłem pomieszczenie. Z Mikim trzeba jak z jajkiem.

Karol Maliszewski – Miki
QR kod: Karol Maliszewski – Miki