Chińczycy twierdzą, że naród, który nie ma kultury, nie umie gotować. Gotowanie jest dla nich tak ważne jak polityka, medycyna czy literatura. Czym dla ciebie jest sztuka kulinarna?

Sztuka kulinarna jest w pewnym sensie sztuką dzielenia się doświadczeniami z innymi ludźmi. Nie lubię jeść sam. Kiedy jestem w trasie, często chodzę i szukam nowych miejsc, gdzie można dobrze zjeść – to jest jak narkotyk. Zdarza się, że będąc w drodze jem sam, ale jedzenie to bardziej społeczne wydarzenie. To przekonanie wywodzi się z przeszłości. Urodziłem się w Jersey City i pamiętam, jak moja babcia, która była z pochodzenia Chorwatką, gotowała i rozmawiała z moją mamą po chorwacku. Pamiętam gigantyczne garnki ze wspaniałymi, smacznymi potrawami. Oczywiście chorwackie jedzenie to również włoskie wpływy. Ryba lub różnego rodzaju mięso z pomidorami i warzywami. Myślę, że to był właśnie ten czas, kiedy sam zafascynowałem się ideą gotowania, w której, w pewnym sensie, tak naprawdę chodzi o rodzinę. Chodziliśmy na niedzielne obiady, siadaliśmy wokół ogromnego stołu i jedliśmy po kilka godzin. To właśnie utkwiło w mojej pamięci. Podczas podróży najbardziej cenię sobie miejsca, w których podaje się domowe jedzenie i panuje rodzinna atmosfera. Tak jak u Kuby Suchara i Dagmary. Dagmara jest fantastyczną kucharką. To zawsze ogromna przyjemność przebywać u nich i poznawać nowe dania. Dzielenie się tym, co się ugotuje, to dzielenie się kulturą, wspólnotą, polityką, muzyką i sztuką. Gdyż to, niewątpliwie, zawsze pojawia się w rozmowach podczas jedzenia. Moja mama jest świetną kucharką. Mój tato, który z pochodzenia jest Polakiem, również ceni sobie dobrą kuchnię i potrafi wybornie gotować. Moja babcia ze strony ojca, robiła wspaniałe gołąbki czy pierogi. Przygotowywała polską Wigilię z siedmioma rodzajami ryb. I robi to do dziś.

fot. Łukasz Rusznica
fot. Łukasz Rusznica

 Z racji licznych pobytów w Polsce miałeś zapewne okazję dobrze poznać naszą tradycyjną kuchnię. Coś szczególnego przypadło ci do gustu? Próbowałeś flaków, kaszanki albo krwistej wątróbki?

O tak! Wychowałem się na polskiej kuchni. Na Wielkanoc lub Boże Narodzenie jedliśmy kaszankę z jajkami i tego typu dania. Próbowałem wszystkiego. Nie żebym wszystko szczególnie lubił, ale większość mi smakowała. Moja mama uwielbiała flaki, szczególnie, kiedy babcia przygotowywała je na ostro. Świetne jedzenie!

Czy wciąż mieszkasz w Manaus, w samym sercu Amazonii? Jakie jest twoje ulubione danie z tego regionu?

Nie, mieszkałem w Brazylii w latach 2000-2008, potem wróciłem do Chicago. Manaus słynie z dania, które nazywa się pato no tucupi. „Tucupi” to słowo wywodzące się z języka Indian. „Pato” to kaczka. Można by pomyśleć, że jedynie dania z ryb pojawią się w rejonie Rio Negro i „białej rzeki” w Manaus lub w tropikalnej puszczy w dorzeczu Amazonki. Pato no tucupiprzygotowuje się z manioku oraz jego liści, które sprawiają, że język drętwieje. Jest to podobne wrażenie jak po zjedzeniu liści koki, które je się między innymi w Peru, aby zapobiec chorobie wysokościowej. Ta potrawa jest odrobinę cierpka, gdy ją jesz drętwieje ci język, czujesz wspaniałą kaczkę i smak uzupełniony sosem oraz maniokiem. Bardzo dziwne i szalone danie – zdecydowanie moje ulubione. Równie smaczna jest ryba tambaki, która żywi się jedynie słodkimi, czerwonymi jagodami rosnącymi na brzegach rzeki. Prawdopodobnie z tego powodu mięso tej ryby jest po prostu bajecznie dobre. Tambaki przecina się po środku, grilluje około sześciu godzin, gdyż jest to ogromny kawał mięsa, i serwuje jak świńskie lub krowie żeberka – takie rybie żeberka. Wspaniałe!

Dużo podróżujesz po świecie. Gdzie najbardziej lubisz jeść i dlaczego?

Grałem wiele koncertów we Włoszech. Włoska kuchnia jest niewiarygodna, wyjątkowa i bardzo ważna. Wydaje się, że co trzydzieści kilometrów każdy region ma swoją specjalność: ser, mięso lub wino. Wielu Amerykanów myśli, że włoska kuchnia to tylko pizza, spaghetti i pulpety, ale to tylko mała część tej tradycji. Oczywiście jadłem najlepsze spaghetti, pulpety oraz pizzę w Neapolu, skąd pochodzi. Potem jedziesz do Florencji i cała Toskania to już zupełnie inny sposób gotowania. Pierwsze danie, jakie tam spróbowałem, to cielęcina z rosołem. Potem cinghiale – potrwa z dzika serwowana z polentą. Do tego wspaniałe wino podawane do wszystkich potraw. Miałem dużo szczęścia, gdyż jeden ze sponsorów był dystrybutorem wina, a zrazem wielkim jego smakoszem. Tak więc za każdym razem, kiedy tam byłem, degustowaliśmy najlepsze potrawy. Taka sama sytuacja miała miejsce we Florencji, Rzymie, Neapolu, Bari, Palermo i na Sardynii. Włochy to prawdopodobnie jedno z moich najbardziej ulubionych miejsc, jeśli chodzi o kuchnie. Kuchnia japońska jest również niebywale ważna i wspaniała, tak jak polska, chorwacka, czy francuska. Ostatnie dwa tygodnie spędziłem u znajomych w Lionie i Paryżu. Kuchnia francuska opiera się na sezonowości i regionalności. Jedzenie w wielu miejscach jest w dużej mierze nieprzetworzone, pochodzi prosto z danego regionu. I to lubię najbardziej.

Zamykając temat kulinarny. Czy jest jakaś potrawa, która podsumowuje twój styl grania?

To jest trudne pytanie. (śmiech) Grałem kiedyś w Skopje, w Macedonii. Pojechałem tam po raz pierwszy i wyobrażałem sobie, że jedzenie będzie podobne do kuchni chorwackiej. Natomiast to, co zaserwowano na lunch, było czymś, czego nigdy w życiu wcześniej nie jadłem. Było tam około pięćdziesięciu potraw – kulki ziemniaczane z rybą, różnego rodzaju pieczone mięsa, dania z papryki. Myślę, że był to przekrój kuchni macedońskiej. Gdybym jednak miał podsumować swój styl grania jakąś potrawą, to wybrałbym gamble. To danie, które przygotowuję się z tego, co masz w lodówce. Bierzemy garnek i wkładamy do niego kurczaka, krewetki, rybę oraz warzywa. Uwielbiam przyprawy, tak więc zawsze dużo ich dodaję. W mojej kuchni używam trzech rodzajów pieprzu – czarnego, białego i czerwonego. To daje specjalny smak. W taki sposób też można znaleźć analogię do tego jak tworzę muzykę. Próbuję zebrać mnóstwo różnych elementów i stworzyć coś super smacznego i nowego. Wolę poszukiwać rzeczy, które są inne. Może, dlatego też próbowałem tak wielu różnych potraw, jak na przykład głowę cielęcą. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o mięso. Interesują mnie naturalne sposoby uprawy roślin. Mam w Chicago wielki ogród. Sam uprawiam pomidory, papryki, bakłażany, a później przygotowuję z nich potrawy. Zawsze w taki sposób też tworzyłem muzykę. Bardzo rzadko gram w projektach innych osób. W dziewięćdziesięciu procentach to moje zespoły, moje kompozycje lub grupa osób zebrana, aby stworzyć coś zupełnie nowatorskiego. W pewnym stopniu znajduję tu podobieństwo do uprawiania własnego ogródka, gotowania, próbowania różnego rodzaju potraw w nowych miejscach.

fot. Łukasz Rusznica
fot. Łukasz Rusznica

Teraz coś z zupełnie innej beczki.

O, tak! Lepiej zmienimy temat, bo zaczynam być głodny. (śmiech)

Podobno lubisz horrory. Kiedyś, po obejrzeniu Psychozy Hitchcocka, ludzie bali się wchodzić pod prysznic. Obawiali się, że zadźga ich jakiś zwyrodnialec. Dobre kino grozy wciąga widza w grę, która trwa o wiele dłużej niż sam film. Dlaczego lubimy się bać? Dlaczego napawamy się własnym niepokojem?

Nie wiem jak inni, ale ja zawsze próbuję postrzegać rzeczy inaczej, aby je później przetrawić na swój sposób. Weźmy na przykład film Lśnienie, który uważam za jeden z najlepszych horrorów, jaki kiedykolwiek widziałem, lub filmy Dario Argento, takie jak Odgłosy lub Opera. Są one, w pewnym sensie, bardzo do siebie zbliżone. Można je porównać do filmów z Zé do Caixão, które nie tylko obracają się wokół grozy, ale również poruszają temat podziałów klasowych i kultury związanej z narkotykami. Horrory fascynowały mnie przez pięć, może siedem lat. Po jakimś czasie jednak zacząłem się zastanawiać, po co ja to wszystko oglądam. Pomyślałem, że zobaczyłem już wystarczająco dużo. Lśnienie to zupełnie inna historia – to arcydzieło. W tym filmie nie tylko chodzi o to, że ktoś zwariował czy o klaustrofobię, ale sposób kręcenia filmu jest też ważny. Pierwsza scena – ten najazd kamery z samolotu – niby nic się nie dzieje. To samo jest już przerażające. Podobnie z Argento. Bardzo lubię sposób, w jaki używa światła w swoich filmach. Psychoza Hitchcocka to kolejny przykład wielkiej siły tego, co nie tylko się widzi, ale też słyszy. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu dochodzę jednak do wniosku, że bardziej mnie chyba interesowało, jak te filmy były tworzone. Obecnie wolę patrzeć na kwiaty i tworzyć muzykę, która leczy.

Historie o duchach, krwawe jatki, hordy zombie, piły łańcuchowe. Czy jest jeszcze coś, co potrafi nas przerazić?

O wiele bardziej przerażające jest to, czym karmi nas telewizja. Nie oglądam jej od momentu, kiedy poczułem, że media zbytnio na mnie wpływały. Trzymam się od niej z daleka, bo zawsze jak włączę odbiornik, to okazuję się, że znowu ktoś kogoś zamordował, albo emitowany jest jakiś TV show o masowych morderstwach. Odwiedzając moją siostrę lub kogokolwiek innego, często widzę jak dzieci wciągają się w gry komputerowe, gdzie bohaterowie wysadzają się w powietrze lub dźgają nożami. Nawet ostatnio jak włączyłem telewizję natknąłem się na show, w którym morduje się zombie. Ludzie mówią, że to są zombie i to nie dzieje się naprawdę. Natomiast ja się zastanawiam jak to możliwe. Przecież ci ludzie zabijają innych dźgając nożem lub uderzając łopatą. Byłem zszokowany. Przerażające jeszcze bardziej jest to, że oglądają to miliony ludzi, a w wśród nich dzieci. One nie odróżniają prawdy od fałszu, są skrzywione przez to, nie potrafią podejmować odpowiednich decyzji. Częściowo właśnie z tego powodu przestałem oglądać horrory. Oczywiście jestem dorosły i potrafię odróżnić to, co jest dobre, od tego, co złe. Taką mam nadzieję. Krótko mówiąc, zrezygnowałem z oglądania tych filmów, bo nie chciałem się znieczulić na to, co się dzieje w świecie.

Jednak z roku na rok powstaje coraz więcej filmów, w których prym wiodą seryjni mordercy. Reżyserzy prześcigają się w ulepszaniu wizerunku psychopatów, aby przyciągnąć tłumy widzów do kin. Jak wytłumaczyłbyś to zjawisko?

Zastanawiam się jak daleko może zajść mainstreamowe kino i telewizja w obrazowaniu seryjnych morderców zabijających dzieci lub też przedstawiając wizję świata wysadzonego w powietrze przez obcych? Jestem pewien, że to wszystko powoli zmierza w kierunku reality show, w którym ludzie będą zabijać się nawzajem. Jest tyle piękna w świecie do odkrycia, jeśli tylko wyłączysz telewizor, komputer, pójdziesz na spacer, spotkasz się z rodziną, powłóczysz się po górach, zobaczysz ocean. Świat jest piękny, ale z jakiegoś powodu ci, którzy podejmują decyzje uważają, że przemoc to jest właśnie to, co przyciągnie ludzi do telewizora lub kin. Tak naprawdę nie chodzi do końca o sam program tylko o reklamy, które telewizja sprzeda w czasie jego trwania – o całe to masowe korporacyjne gówno. Miejmy jednak nadzieje, że to nie będzie rozwijało się w tym kierunku. Że ktoś o dużej świadomości politycznej i społecznej przejmie stery. Jest taka prosta idea, że każdy może rozkwitnąć, ale wydaje się, że nikt nie może tego zrealizować we współczesnym świecie bez względu na to ile ma pieniędzy.

Zarówno przerażające i groteskowe są wizje Stanisława Lema, którego bardzo cenisz. W jego książkach o podłożu naukowo-filozoficznym mieszają się fantastyczne alegorie totalitaryzmu z krytyką społeczeństwa konsumpcyjnego. Nie uważasz, że futurologiczne przewidywania Lema powoli zaczynają się ziszczać?

Zdecydowanie tak. Lem przedstawiał je w bardzo prosty sposób. Był jednocześnie niezwykle sprytny i chociaż nigdy nie wychodził z tego intelektualizm, to dla mnie taka jest jego twórczość. Wszystko, o czym pisał, albo się już wydarzyło, albo właśnie się dzieje. Cenię wielce jego poczucie humoru i zaskakujące zwroty. Szczególnie lubię opowiadania z tomuDzienniki gwiazdowe, zwłaszcza te bezpośrednio związane z kosmicznym podróżnikiem – Ijonem Tichym. Niezwykle interesujący jest również Pamiętnik znaleziony w wannie orazCyberiada. Ta ostatnia mówi w dużym stopniu o totalitaryzmie – o tym jak jedna rzecz rządzi drugą. Obecnie wcale nie jesteśmy dalecy od tej wizji. Mamy Stany Zjednoczone, które od lat są dominującym dupkiem na arenie międzynarodowej. Jest dokładnie tak, jak bywało w przeszłości. Ostatnio byłem w Grecji i odwiedziłem Akropol. Śledząc historię tej kultury ponownie zdałem sobie sprawę, że kiedyś też była kwitnąca i dominująca, aż w końcu uległa zniszczeniu. Turcy, a potem Rzymianie najeżdżali te ziemie i grabili wszystko. To samo działo się w Rzymie czy gdziekolwiek indziej – nieustanna walka pomiędzy ludźmi, którzy mieli władzę. Wczoraj w Polsce świętowano 11 listopada. Włączam telewizję i widzę jak naziści – ultra prawicowe skrzydło – dostają świra. To jest dokładnie to, o czym pisał Lem.

To prawda. Nie jesteśmy przygotowani jako społeczeństwo na akceptację „inności”. Czy będzie to gej, lewak, Żyd, tudzież obca forma inteligencji – cytoplazmatyczny ocean z Solaris…

Ogromnie cenię Solaris – nie mówię o filmie, bo to zupełnie inna historia i nie o to chodziło Lemowi. Ostatni rozdział czytałem chyba ze sto razy, aby zrozumieć, choć Lem mówi o tym w bardzo prosty sposób. Dla mnie koncepcja nie poznania czegoś do końca jest bardzo zrozumiała. Oczywiście, samo nie rozumienie czegoś nie może być podstawą, aby to zniszczyć. Ludziom trudno jest zaakceptować coś, czego nie znają, nie rozumieją. W muzyce, którą tworzę ciągle próbuję przesuwać granice tego jak rzeczy brzmią. Jak daleko mogę rozwinąć pewien pomysł, aby choć na chwilę zaskoczyć kogoś nowym dźwiękiem. Chcę, aby myślano: „Nie wiem, czy mi się to podoba, ale przynajmniej jest to interesujące”. Literatura tego typu rozwija ideę, że możesz nie wiedzieć, nie rozumieć, ale należy to zaakceptować. Może z czasem nauczysz się to rozumieć, ale niech to dzieje się naturalnie. Myślę, że właśnie o tym jest Solaris.

Pod koniec życia Lem ubolewał, że w konfrontacji jego futurystycznych wyobrażeń z rzeczywistością, nie wybraliśmy tego, co piękniejsze i bardziej użyteczne, tylko to, co przyniosło szybszy wzrost kapitału. Jak myślisz, dokąd to wszystko zmierza? Czy to tylko chwilowy kryzys duchowy i ekonomiczny, czy też nie ma ratunku dla pędzącej na oślep ludzkości?

Uważam, że jego wizja świata bez granic jest niewiarygodna. To myślenie również pojawia się u Buckminstera Fullera – naukowca, pisarza i filozofa. Jestem jego wielkim fanem. Wprowadził on i spopularyzował pojęcie „Spaceship Earth” (chodzi o światopogląd wyrażający zaniepokojenie wykorzystaniem ograniczonych zasobów dostępnych na ziemi i próbę harmonijnego działania ku lepszej przyszłości – przyp. red.), co wydaje się w dużym stopniu być tym, o czym pisał Lem. Nie trzeba być wielkim naukowcem, aby zrozumieć, że ludzie są tylko ludźmi. Wszyscy są naznaczeni historią, pochodzeniem, tradycją. Musimy akceptować wszystkich na równym zasadach, całą ludzkość, nie tylko na tej planecie. We wszechświecie na pewno są też inne cywilizacje. Na Ziemi, gdzie jesteśmy bombardowani przemijającymi, nietrwałymi rzeczami z bilboardów, telewizją, telefonami, wdaje się to być niewykonalne. Wszyscy jesteśmy całkowicie zmanipulowani i zmuszeni do myślenia o świecie w ten sam sztampowy sposób, który przynosi zysk tylko bogatym. Mam tu na myśli wielkie korporacje, które zatrudniają tysiące ludzi pracujących nad tym jak tu przekonać małego chłopca do kupienia tego lub tamtego, czy też kogoś innego do kupienia samochodu. Pracują też nad tym jak wypromować super przetworzone jedzenie, które nie ma sensu, kiedy możesz za rogiem kupić żywność prosto od rolnika. Obecnie żyjemy na niebezpiecznie wysokim, bardzo brutalnym i szalonym poziomie. Tym bardziej wydaje się to potrzebne, aby rozsiewać pozytywną energię i uzdrawiającą siłę we wszechświecie. Odwracać bieg spraw – to jest to, co próbuję robić od pewnego czasu. To moja wizja. Nie tworzę muzyki po to tylko, aby ją tworzyć. Chcę mieć łączność z ludźmi, ale w uczciwy sposób. Chcę grać coś, co sprawi, że ja będę dobry, bo tylko wtedy mam pewność, że właśnie to wpłynie na innych. Tu chodzi o to, aby zrozumieć, że każda osoba ma potencjał i energię. Gdy zbierze się wystarczająca ilość osób przekazujących taką energię, to dotrzemy do punktu, o którym pisał Lem. Oczywiście nie chodzi o to, aby każdy miał komputer Apple’a – sam używam jeden, mam konto na Facebooku i korzystam z wszystkich rodzajów mediów – ale o to, by zebrała się grupa ludzi, którzy przekraczając granice rozsądku będą w stanie projektować pozytywną energię oraz robić coś dobrego i twórczego dla naszej planety.

Czy książki Lema wciąż są dla ciebie aspiracją we wszystkim, co robisz?

Kongres Futurologiczny to kolejna ważna pozycja, którą czytam i nieustannie do niej wracam. Czytałem ją w różnych tłumaczeniach i z uwagi na to, że są tak różne, staram się zrozumieć, co tak naprawdę Lem miał ma myśli. Oczywiście główną ideę rozumiem bez problemu, bo Lem pisał dla przeciętnego, ale bardzo inteligentnego człowieka. W jednym z wywiadów ktoś powiedział, że ja wprowadzam na poziom muzyczny następującą myśl: zagraj najprostszą ideę dla najinteligentniejszej osoby w sali. Myślę, że właśnie ten pomysł zaciągnąłem od Lema. On tak robił w trakcie pisania. Nigdy nie natknąłem się na fragmenty, które świadczyłyby o tym, że patrzył z góry na ludzi. No, chyba że byli to dyktatorzy lub jakieś maszyny, które atakują świat. Jego idea wydaje się być dobrym sposobem, aby coś zmienić. Gdyby politycy lub ludzie władzy kierowali się nią, a nie słuchali popleczników czy media, które tylko mącą, nie znaleźlibyśmy się w tak dziwnej, niebezpiecznej rzeczywistości.

Philip K. Dick uważał, że Lem nie istnieje, że to postać wykreowana przez komunistyczną propagandę. Według niego niemożliwe było, aby jeden człowiek napisał tak wiele dzieł operując niezliczoną ilością pisarskich konwencji i stylistyk. Wystosował nawet w tej sprawie szereg listów do FBI. Czy przez Dicka przemawiała najzwyklejsza w świecie zazdrość, czy też paranoja wzmacniana kolejnymi działkami amfetaminy?

Trudno mi to oceniać, bo nie poznałem Philipa K. Dicka i nie chcę spekulować na ten temat. Czytałem wiele jego korespondencji oraz rzeczy, które pisał o Lemie i sądzę, że była to zwykła paranoja. Lem jest doskonałym pisarzem, nie tylko science fiction. Podobnie jak Dick poruszał również temat niepokoju społecznego. Dick brał dużo narkotyków, natomiast sądzę, że Lem od nich stronił – nie wiem do końca, czy ma to jakieś znaczenie. Może Dick widział więcej rzeczy, których inni nie widzieli. Z pewnością tak. Podobnie sprawa ma się z Lemem. Nie ważne czy brali narkotyki, czy nie, obaj starali się zrozumieć, dlaczego wszystko jest takie, jakie jest i co można zrobić, aby to zmienić. Myślę, że to był czas wielkiej medialnej paranoi, która doprowadziła do tego, że niektórzy skłonni byli uwierzyć w istnienie jakiegoś człowieka z Polski, który przenika ich umysły, aby coś zyskać. Lem również wchodził w konflikty z innymi artystami. Mam tu na myśli jego spór z Tarkowskim, który zrobił film na podstawie Solaris. Musimy pamiętać też o tarciach na linii Polska – Rosja, które trwają do dziś. Amerykanie strasznie boją się socjalizmu, bo nie wiedzą, co to jest. Dopiero od jakiegoś czasu mamy Społeczną Opiekę Zdrowotną. To jest nieustanna, obrzydliwa walka pomiędzy skrajną prawicą i tą bardziej liberalną, bo prawdziwej lewicy w USA nie ma, przynajmniej tak to widzę. Trudno jest znaleźć ludzi, którzy jak artyści próbują robić coś dla innych, zmieniać rzeczy w pozytywne, uzdrawiające społecznie działania. Wierzę, że wielu artystów i pisarzy, takich jak Lem i Dick, starało się dotrzeć do sedna spraw. Każdy na swój sposób.

Dziękujemy za rozmowę.

Wrocław, 12.11.2013

Przekraczając granice rozsądku – z Robem Mazurkiem rozmawiają: Justyna Śliwka i Krzysztof Śliwka
QR kod: Przekraczając granice rozsądku – z Robem Mazurkiem rozmawiają: Justyna Śliwka i Krzysztof Śliwka