Grdyka, pała, dziecię lina, jakaś, kurwa, cicciolina
wdziała barokowy rajtuz i z walącej się katedry
wraża w cudze wiersze paluch, którym zwykle dłubie w nosie.
Nic ni chuja nie rozumie, nic nie umie, świat zna tylko
z widokówek, a chce uczyć
młodość skutą w dyby ławek, w których lakier
wżarł się smutek. Nie słuchajcie. Uciekajcie.
Życie jest daleko stąd. Póki słońce, tańce, haszysz,
swada dada, nie zbiór zadań – pies zbiór lektur bez efektu dymał w zad.
W sado-masochistycznym trudzie, ledwo się tylko zacznie maj,
egzaminują, molestują, przymus ich kręci, impotenci,
onanizują się ojczyzną, co drugie słowo krzyczą kraj
i punkt od ósmej wam haftują puste oczy rudą krwią.
Bo jeszcze tamci, ich alianci, którym dogadza tylko władza,
pieniędzmi waszych ojców płacą alfonsie pensje tym na dole,
nadzorcom waszych snów i uczuć. Ja pierdolę,
znów wycierają świętościami te starczo poślinione ryje,
znów karły starły się z orłami i znów fechtują fiucikami.
I dół z wapnem zawsze w końcu. Tych wybieli, tych oczerni.
A co stoi u początku to biel krwi i czerwień spermy.
Polityczni samojebcy, z ust dymiących fekaliami
płynie pieśń we wszystkich barwach szamba, świństw napierdalando.
Niosą gówno na sztandarach, rzężą służba, prawda, wiara.
Wykurwiste antytezy, wieczny kryzys, plan proroczy,
sprawa słuszna, pieniądz czysty a publicystyka mądra,
z reklam banku patrzy na mnie bankrut słowa, rekrut kłamstwa,
wytrzeszczając, jak to aktor, przekurwione oczy.
Prezydent w stadzie kardynałów pływa wśród kału dyrdymałów,
który którego, Bóg gdzie mieszka; czasem ktoś zdradzi lub zwariuje,
źle się wyrazi, kraj obrazi, zakurzy w lipnym krajobrazie;
a gdy ojczyzna się pogniewa, wywleka wtedy z mieszka na wierzch
konstytucyjne swe narządy, sejm, trybunały, senat, sądy;
i jeśli tamten zły kurzyniec sto razy klęknie i przeprosi,
to tutaj, w gimnastycznej sali swe dupsko znów z rozumem scali
i tak odzyska człowieczeństwo. Poetów będą zapraszali.
Orkiestrę dętą, kiedy święto. Staną u żłoba, bo żałoba.
A nad tym wszystkim krzyż i jastrząb, papież lub pielgrzym, albo [obaj.
Polsko. Ojczyzno moja. Jesteś jak choroba.