Jakby nigdy nie żyła. Zofia składa cały świat w ziemi przydomowego ogródka.
Już go nie ma. I dobrze. Ze starym psem zniknęło ostatnie żywe wspomnienie człowieka, ostatni łącznik, ostatni powód, by wychodzić do świata.

Są takie dni, kiedy żałuje, że nie żyła dla siebie. Zmarnowane 49 lat. Ludzie mówią, że jeszcze wszystko przed nią. W naszych czasach 49 to nowe 19. Ale Zofia wie swoje. Innego końca świata nie będzie. Nie doczeka. Może to i lepiej.

Przestała truć siostrzenicom przy świątecznym stole, czy nie mają tam jakiego kawalera i w końcu zaczęły się do niej uśmiechać.

Szuka sobie zajęcia. Żeby nie zwariować. Przyszedł jeden taki, chciał wziąć do nieba. Mówił, że zaraza i biorą wszystkich, którzy się w życiu nażyli. Wzięła go pogoniła. Posprzątała w ogrodzie. Wykarczowała pnącza, które w międzyczasie pochłonęły grób psa. Potem żałowała odebranego im życia. Umyła okna dla Jezusa. Zawsze bawił ją ten mem. Jezus na szczęście nie przyszedł. Zofia dobrze pamięta, co mówią o jego powrocie na Ziemię, a dla niej przecież innego końca świata niż tamten wtedy w ogródku nie będzie. Kończą się jej pomysły na życie.

Potem wybucha wojna. Zofia chce się na coś przydać. Bierze do domu Ukrainkę. Na dom tymczasowy jak psa. Jest jej głupio, że myśli w ten sposób. Dlaczego wszystko wciąż kojarzy jej się z czworonogiem?

– Sofiia jestem – dziewczyna podaje jej dłoń. Ma 19 lat. Mówi, że widziała koniec świata, a wolałaby nie. Mówi jak kiedyś bujała w obłokach. Chciałaby dalej móc się bujać i nie żałować niczego. Nie uciekać, nie myśleć o tych, co zostali.

Zofia przypomina sobie rosyjski z podstawówki. Chce powiedzieć dziewczynie, że kiedyś też była taka jak ona, ale to przecież nieprawda. Zawsze mocno stąpała po ziemi. Tak się tej ziemi nadotykała, że teraz ma wrażenie jakby siedziała sześć stóp pod nią razem z zakopanym psem.

Stara się najlepiej jak umie. Stara się być jak matka, ale nie wychodzi. Głupio jej, bo miała pomagać jak cała Polska pomaga, a tymczasem to o nią trzeba się troszczyć.

Sofiia odkrywa grób w ogrodzie. Odkrywa stare zdjęcia rodzinne w szufladach i że Zofia czasami bez powodu płacze. Pyta, czy czegoś jej trzeba. Zofia odpowiada, że nie. A właściwie to nie wie. Musi nauczyć się myśleć od nowa. O sobie. Dla siebie.
Kiedyś miała myśli. Czasem jasne i czyste. Czasem wzniosłe. Czasem gorące i płytkie.
Potem myśli miała zajęte. Nim zajęte.

Sofiia proponuje, że założy jej Tindera. Zofia odpowiada, że tyle to sama potrafi. Nie ma stu lat, wie, jak działa telefon.

– To czemu jeszcze nie założyłaś? – pyta Sofiia.

– A bo ja wiem? – odpowiada jej Zofia.

– Bo nie chcesz.

Zofia rumieni się, jak zwykle rumienią się ludzie, którzy nie potrafią ukryć, co naprawdę czują.

Sofiia uśmiecha się tylko.

– I dobrze. Nie wszystko musi kręcić się wokół facetów.

Nie wszystko. Nie wszystko, powtarza sobie.

Telewizji nie włącza, żeby Sofii wiadomościami z wojny nie męczyć, za to kompulsywnie scrolluje serwisy. Piszą, że wiele osób wraca do kraju, by walczyć.

Dużo o tym myśli. Zawsze to myśli zajęte czymś innym. Boi się, że Sofiia też wróci. Mówiła w końcu, że tutaj jest tylko na chwilę.

Sofiia mówi, że to słuszne wracać, ale słusznie jest też żyć.

Żyć! Więc jest dalej życie! Zofia uczy się życia od tych, co poczuli na własnej skórze jak bardzo jest kruche. Od Sofii. Od jej brata, który przepłynął rzekę na granicy z Rumunią. Wyobraża sobie, co On by powiedział. Powiedziałby na pewno, że brat Sofii jest tchórzem, tymczasem Zofia chciałaby mieć w sobie chociaż cząstkę odwagi tego chłopaka. I po raz pierwszy łapie się na tym, że cieszy się, że Jego nie ma.

Potem Sofiia wyjeżdża z bratem do Niemiec, bo dowiedzieli się, że tam pojechali ich rodzice. Zofia znów myje okna, wychodzi do pracy na dłużej, szuka sobie zajęcia. Zakłada Tindera. Potem go kasuje. Nie chce już w domu żadnych nowych ludzi ani zwierząt, bo wszyscy są tylko na chwilę i za dużo kosztują.

Pierwsza letnia burza podmywa grób. Trzeba posprzątać, zakopać jeszcze raz, jeszcze głębiej, żeby nie straszyć okolicznych dzieci.

Nic już nie zostało. Białe kosteczki. Za szybko. Zofia brzydzi się dotykać ziemi.

Po raz pierwszy od końca świata dzwoni do Niego. Niech pomoże, to był w końcu też jego pies. Odzywa się skrzynka głosowa. Czy ktokolwiek odsłuchuje skrzynki głosowe w dzisiejszych czasach? Zofia wie, że On nigdy nie oddzwoni. Może to lepiej. I tak nie umiałaby powiedzieć na głos, że pies nie żyje.

– Zosia jestem – przedstawia się grabarzowi na cmentarzu dla zwierząt. Nie używała tego zdrobnienia od lat, ale czuje, że imię Zofia dodawałoby temu miejscu zbyt wiele smutku i powagi.

– Dobra decyzja – dozorca z uznaniem patrzy na pudło z kosteczkami.

– To znaczy?

– Że wykopała pani. Nie wolno chować zwierząt w ogródkach tak na nielegalu. Mało ludzi zna przepisy, więc zakopują.

Zofia potakuje.

– Nie chciałam, żeby leżał gdzieś samotny.

– Teraz już może?

– Teraz ja już mogę.

Dorzuca do pudła z kośćmi rodzinne zdjęcia. Będzie im dobrze w psim niebie.

Ada Kosterkiewicz – Drugi pogrzeb psa
QR kod: Ada Kosterkiewicz – Drugi pogrzeb psa