Urodzony na stosie

Urodzony w czepku pod złą gwiazdą,
tu, gdzie zlatują się bociany i czarownice,
urodzony – ugodzony do żywego,
z miłości zrodzony, zdradzony.
Urodzony, umoczony na starcie
na miazgę i z powierzchni ziemi,
z mokrą dłonią na dzień dobry, pod drzwiami
ociekający, wyciekający, przeciekający,
nurkujący w błocie po pseudołakocie,
choć i w pontonie tonie, nawet na balkonie,
bo powodzi się powodzi, więc bez suchej nitki,
bez kłębka, bez serca, bez ducha,
zalany odmętem, zalany wodą trupią,
w zalewaniu permanentnie partycypujący,
w mokrej robocie, w pocie czoła,
z pranym mózgiem w mętnej wodzie,
z wiecznie suszoną głową w automacie,
piorący brudy pod bieżącą modą,
umywający ręce, które się nie umywają,
przyznający się bez picia, bez łykania łez,
z ustami ledwie umoczonymi,
a już na amen, w głębokiej dupie,
w złym stanie skupienia, bez pary
płetw, bez parowania, w gorącej wodzie kąpany,
służący w Water Company, wierny zaciek,
ściek. Taplający się w wodach płodowych
na łożu śmierci, utopiony
w kuble zimnej wody, w łyżce,
wyłyżeczkowany. Odlatujący jak bocian,
jak czarownica na stosie.


Różanopalca jutrzenka

Mój blok już nie ma wątroby,
bo ta spłynęła z wódką. Za to tyle
się nasiedział, że ma hemoroidy,
ale ma je gdzieś. Homeryckie zwidy
robią z bloku Itakę. Tymczasem
na szerokich wodach pod sklepem
dzielnie walczą mężczyźni. Może szumi
i śpiewa syrena, ale nie disco polo
blisko molo. Zalać robaka, jeśli leży
na wątrobie i gryzie. Za tych, co na morzu!
Odys nadstawia karku, a Penelopa dusi.
Na wolnym ogniu. Cierpliwie.


Nieme memy

Kręcimy się jak muchy w ukropie
na tropie gówna. A stacja główna
jest jak wąż – wdepnij, leć za granicę
smrodu naszego powszedniego.
Padamy, wstajemy, jesteśmy
słonie, a wokół porcelana, jesteśmy
wieprze, a wokół same perły, morza
od morza do morza, obroża po byku
i po ptakach. Lecisz?
Leciwy leci pierwszy, ale nie ma zasad
innych niż zasada naczyń połączonych.
Masz połączenie – leć. Wszędzie
jego obrazki, choć jest niewidzialny,
masowy, a bez masy. Powyżej oka
i poniżej pasa.


Ustatkowany

Prawie ustatkowany,
zwodowany do głębi się kłębi
i supła w upław. Hamuje
na skrzyżowaniu fal, czeka na światło,
zarzuca błysk kotwicy wśród wraków
i ryb. Wszystko połyka haczyk,
a tylko czas wciąż płynie w klepsydrze
z góry na muł, uparty jak dół.
Czas leczy ramy, wylizuje formy
jeszcze ciepłe, dezaktywuje
studnię bez dna. I w końcu jesteś
ustatkowanym ziarenkiem na dnie
i noce całe, nienaruszone tobą.


Niech żyje bal

Pająk idzie jak w dym i burza,
krew się w nim burzy, bo mu mucha macha
w sieci, streamuje się świeża krew,
której ścina krew w żyłach. Ten taniec brzucha
jest tańcem śmierci, przerwanym niczym
niechciana ciąża, niczym nici, niczym dom.
Nie żyje żal, choć drugi raz nie zaproszą
i nawet smakiem się nie obejdziesz,
objedzony na śmierć. Czy są strawy
aż tak niecierpiące zwłoki, by śnić nić
w dymie, we mgle, we dnie, w nocy?
Dokąd pchasz taczki obłędu?
Czy coś ci się od szycia należy? Fandango?
Baleron? W imię czego wypruwasz flaki?
W czyim imieniu podrygujesz w rytm automatu?
Zatańcz to jeszcze raz, sam.

Mirosław Gabryś – Pięć wierszy
QR kod: Mirosław Gabryś – Pięć wierszy