kiepskie prognozy

Zaplanowane prawie wszystko, każda prosta
i zakręt. Przyjazne lub złe twarze, lokalna rogacizna.
Temperatura na każdym odcinku, wysokość wzniesień
i lotność kamieni w Palestynie.

Pogodynki nie przewidują żadnych frontów.
Maskowania zmian nastroju raczej nie będzie.
Lista koszernych dań i tabelka IG rzucone niedbale
do płytkiego plecaka.

Że przypomnę na zaś
nasz szlak bojowy
i wsiąkanie w południowy-wschód.
Lokalizator satelitarny
wywoził w nieznane.
W bańce niepokoju
nie wiedziałaś gdzie fale,
a gdzie moje usta. Trasy donikąd ratują związki.

Od jutra Izraelici nie pozwolą nam błądzić.
Zresztą nie chcesz słyszeć o manowcach.
Ani o Odzie do Młodości i że trochę mniej na karcie.
Pali w środku zbędna gotowość.
Do odliczania jeszcze chwila.
Adrenalina stanie kością w sercu.


wydarzenia z dzisiaj-wczoraj

Trawa posadzona przez naszą land lady
cały czas bujna. Bez oznak siwizny.
Podtruwa inne czerwoną jagódką.
Stara czarownica przywiozła nasionka z Irlandii.

Wnuki nie tkną palcem jej miotły.
W ogóle kiedyś to było dobrze, a teraz...

Jeszcze nie ostatnie liście jesieni.
Spodziewa się wyczesać drugie tyle.
Ja sezon kończę spazmatycznym płaczem
zgarbiony noszeniem zwłok. Ona workami z liśćmi.

Możemy mieć wypięte dumą ludzkie piersi.
Dosyć umierania jak na jeden dzień.
Kogo pan ma na myśli?
Każdy ma swoją hostię do podziału
w wąskim gronie. Łez starczy na mały kubełek
dla kapłana chodzącego po prośbie.

Moja suczka nie
będzie miała takich traw na
mogile. Niech ziemia będzie
jej jednak lekką. Moja suczka
de facto weszła w skórę innej starszej pani.
Zaśpiewał o tym ugodzony w serce
Johnny Cash.

Miała przetrwać jeszcze trochę
dłużej. Sprawiła się i tak na medal.
Próbuję utrzymać mój uśmiech ponad czarnymi chmurami.

Czarownica zadowolona
z siebie wyczesała ostatnie piątkowe liście
spomiędzy czerwonych jagódek.

walka – przymierze z handlem

co dwa tygodnie nowa oferta.
serki topione pójdą w dół. małe aukcje,
przepychanki od rana:
– Dzień dobry! Ale dziwak z pana!

przeterminowane,
połatane rajtuzy pajaca leżą na chodniku –
myślisz cudaku, że tylko ty masz szalony plan?

„serek śmietankowy był do tej pory najtańszy” –
odkąd to ersatze przebijają ceną samą esencję
gubię się w kolorowych koszykach.

sklep stoi, mimo otworów po kulach, od 6.00 do 23.00.
rozlewnia musztardy i ketchupu. wyjeżdżają
na taśmie lśniące hot-dogi. azjaci z sąsiedztwa ćwiczą
język nasz giętki. olbrzymi ochroniarz staje do ringu
o chleb powszedni.

– Zapraszamy lokalsów i przyjezdnych!
„może jednak zainspirujemy sceptyków,
chojraków, cwaniaków”.

no i co tu zmieniać?
szybciej, bo klej i farba schną
na słońcu. pieprzony ten weekend,
potem dzwonią na mszę.
robi się cicho,
bo głuchnę na ich nawoływania.


elektryczna packa na muchy w Chiang Mai

Jedni na Olimpie, inni wolą rozrywki bardziej przyziemne.
Dotykanie plastikowych flamingów, na razie tylko wzrokiem.

Wyścig rozpoczęty spod zielonego światła. Szczur chowa pysk zawstydzony,
że zwalasz na niego winy świata.

Który to już raz zmieniasz miejsce, jakby bez refleksji.
Cofasz czas do pierwszego exodusu. Powtarzasz schemat
od zarania. Jak swobodnie wyglądasz na zdjęciach
dla postronnego gapia.

W przyszłym roku bezmyślnie
dookoła świata za własnym ogonem.
Z zapasowym żołądkiem w plecaku
zobaczysz zbyt wiele krępujących tajemnic.
W Chinach brawurowo zdejmiesz maskę antysmogową w imię zbliżenia.

Twój uśmiech przebije każdy ciemny wyziew.
Zdziwiony, że bez twojego udziału trzeba tyle hałasu
by zabić zwykłą muchę.

Tel Awiw, w noc i w dzień

Równie piękna jak wczoraj.
Przy tych samych ruchach twoich bioder. Głosy
z dołu nieświadomie mówią o nas bez wrogości.

Możemy jednak nie sprostać nowym standardom czystości,
w domu o niskiej furtce, faktycznie bezbronnym.

Podróże bez map, zanim ich nie zdobędziesz uczą sprytu.
Zawsze jest jakieś centrum, stacja kolejowa, szpilka na mapie.
Śluza, przez którą uwalniają nadmiar ciśnienia.

Nabyliśmy kolorów przez mimikrę:
ty masz wypieki, ja opaleniznę. Nad domami,
humusem i ludzką śliną chwilowo tęcza.

Zgłębiający tajemnice,
rozgadani jak oni. Rozgałęzień bez liku.
Zgubimy niechybnie główne wątki.

Drut kolczasty, terkot śmigieł nad jarmułkami.
Miała być synteza lokalna, skończyło się na gwałtownej pieszczocie
oddalonej o grę wstępną. Krzykiem filtrowanym przez poduszkę.

W ramce na zdjęcie z Tel Aviv-Yafo samotny wojownik.
O niepoprawnie niebieskich oczach.
Maruder odciągnięty od stada. Zauważa tylko błękit przeklętego nieba.
Szczepan Piotrowski – Pięć wierszy
QR kod: Szczepan Piotrowski – Pięć wierszy