***
Łzy w oczach astronautów
nigdy nie spływają
wzbierają w lustrach źrenic
rzadkie jeziora
ich słona rozpacz puchnie
jak kosmos
wielka woda oddalenia
przez szybę
przez długą podróż
w jednym kierunku
przez nieme powietrza
piorun i sól
***
Tak jak Littell oswoił esesmana
który bawi się cudzym okiem
tak samo czyta się gazetę
Okrucieństwo jest wyścigiem technik
miękkim puklem który cię muska
po przebudzeniu jak sobie radzisz
z przechodzeniem obok
trafianiem do celu nie gubiąc wątku
Starcy z tabliczkami
koniec tego świata
przyczajone babki w oknach
ukryte smoki w drzwiach
Jak sobie radzisz na cmentarzach
na drobnych liniach żyć
zastygłych świadkach egzekucji tam
gdzie gliniane lisy trafiają w sedno
kneblując oczy
Żółć
Jest środa
Świnie w bolidach podkręcają ogony
płyną po orbicie w rytmie beatów
ale wolałyby reggae
estakada buzuje od pyłu
biały karzeł słońca puszcza oko
wybiera nici ceruje powietrze
blade świnie spuszczają
z włosów sen jak pędzel maluje
usta między błonami pękają krokusy
cieknie pot z ich fioletowych głów
Jest żółto
żółte skóry mieszkań za żółtymi drzwiami
kąpią się w koronkowych majtkach
żółte babki leją mleko na balkony
miasto dzielone na bunkry i wydymane getta
zawijasy zmyślnych architektów
biały karzeł szydełkuje południe
nawija na palce smog smakuje
przez słomkę pije koszule
żółć zalewa cyrki złote łańcuchy galerii
sukienki bombki baleriny
melony dynie gniazda banany
wydmuchaj się teraz zanim dojedziesz
zanim wrócisz
ten kawałek w podróży między miejscem
a miejscem można panierować
smażyć na rudych torach
jak suchy banknot między splunięciami
pół kilo na dzień towar
z polerowaną łuską na zapuchnięte wargi
manna z nieba kasza światła
wypełza po zimie żółta córka promenady
huśta się na miedzianych nogach
świszczy w tunelach
patrz jak błyszczy od potu
jak się wije
baw się synku
idzie wiosna
Wiosna
Jeśli ma być dzień ostatni
niech będzie okno otwarte
niech wleje się kawa i świergot
dzieci matki kury krowy
pies z kotem
robactwo
Karmić
wypchać dziury załatać co wyrwane
fastryga szew zupa miso bigos flaki wyprute serce
poezja smaku
Pani się trzyma dobrze
karmi jak umie spać nie może
cała kipi z siatami przez łąki gryzie
kwiaty na bukiety
ślubne panny wdowy kurwy
smoki jednego dnia karnawał post i zgon
Przecież się zmieni
cuda wianki
wpływam na niego jak żagiel po sztormie
jeszcze się bieli wielkie oko strachu
był chłop nie ma chłopa
przez ciebie się wykończę
gdzieś w szafie jeden garnitur
w domu zawsze się znajdzie
jakaś robota
Karmić
Cicho
dzieci wyjechały
tak źle i tak niedobrze
będę się z tobą
użerać do ostatniego dnia
sól z beczki niech będzie chociaż
to okno otwarte
kwiecień plecień wielka
noc
Ości
Trzymaj się synek
i nie pij
tak jak mówiłeś
Przyjedź ja ci soki wycisnę
mirabelki już są maliny
u Idziaszkowej rabarbar
nie bar jakiś pod psem
grzechem by było
jest tyle okazji
ciasto takie że palce lizać
nie wtykać w nie swoje
Nie ma domku bez ułomku
dobry byłeś w ułamki
mogę na ciebie liczyć
przecież potrafisz synek
wyprostuj plecy
Najgorsza w życiu
jest samotność
Ulga i zacisk
jednocześnie
Bierki
Od trzech lat nie mieliśmy wakacji
od trzech lat nie rozmawiamy
Nie chodzi o wakacje
nie chodzi o słowa
one stoją
siadają nam słowa
Od słowa do lekarza śniadania i szkoły
od naprawiania okien i kranów
Nie śpij bo cię okradną
konkurencja czeka
czai się w wszędzie
nawet w kiblu
gdy grasz na komórce
Google powie ci dokąd iść
Jesteś słowem czy ciałem?
trzeba ćwiczyć ciało
i mózg
siłka krzyżówki endomondo
wiadomości
nie do przyjęcia
czas jest nie do przyjęcia
oszukuje w bierki
w karty puste
przez trzy lata
a może dłużej
***
Obracam w palcach każde słowo
zanim stanie się ciałem
i pójdzie do ciebie czułe albo dzikie
w tę noc białą
od bezszelestnych liter
Między opuszkami trzymam samogłoski
Otwierają się jak maki do dnia
i równie szybko więdnie ich oddech
Chciałabym słowem budować
wieże bez ciśnień morskie latarnie
lśniące jak ruchy warg
niezwodzone mosty
***
Może prawdziwy jesteś w załamaniu powieki
gdzie skóra cienka jak skrzydło ważki
drży powietrzem tamtego lata
kiedy przebiegliśmy wszystkie granice
i obracaliśmy w ustach wielką larwę świata
nigdy niewyklute rezonujące jajo
Może jesteś w oddechu pszczoły
ssącej źródło życia
w kuli strachu pędzącej przez autostrady
coraz szybszych lat
w przełknięciu śliny na wieść o śmierci
Może prawdziwy jesteś w niemym ukojeniu
albo w ścianie wulkanu gdzie śpisz jak szczeniak
który wybucha skomląc gdy przyciśnie go głód
albo gdy zmieniasz się
jak przekwitły kwiat głogu
czerwony punkt płynący cichym nurtem
swojej rzeki