Urodził się Pan w Jimma w Zachodniej Etiopii. Później studiował Pan w Walii na Lindisfarne College – inżynierię lotniczą. Jak to się stało, że inżynieria została zastąpiona muzyką?

To jeden z głównych problemów w krajach rozwijających się. Widzisz, większość krajów rozwiniętych ma muzykę, sztukę czy teatr i inne tego typu dyscypliny sztuki wpisane jeszcze w program przedszkolny.  W krajach rozwijających się nie mamy muzyki, teatru czy sztuki włączonej w naszą edukację. Wyobraź sobie teraz ile wielkich talentów przez to tracimy nie dając im tych przedmiotów do nauki. Być może w szkołach prywatnych to się dzieje, ale niewiele osób jest w stanie na nie pozwolić, dlatego w większości przypadków po prostu tego nie mamy. To był też mój problem. Kiedy mieszkałem w Etiopii kochałem muzykę, słuchałem jej, rozmawiałem z wieloma muzykami, ale nigdy nie miałem szansy, żeby się jej nauczyć. Jak to się mówi, w pewnym wieku chcesz dowiedzieć się więcej o sobie, chcesz podjąć jakieś decyzje, itd., a kiedy nie masz takiej możliwości, to nie wiesz, kim jesteś albo, kim chciałbyś zostać. Żeby stać się w pełni sobą, bo wtedy jesteś tylko częścią siebie.

Dostałem szansę wyjazdu do Wielkiej Brytanii do bardzo prestiżowej szkoły. Kiedy tam dotarłem, to w szkole były zajęcia z muzyki, tańca, gry na instrumentach czy też sztuki. Wszystkie te dziedziny były tam obecne. Poza tym pozostałe rzeczy jak fizyka, chemia, historia, itd. Dzięki temu mogłeś dowiedzieć się więcej o swoich talentach. Więc kiedy tam pojechałem byłem bardzo dobry w fizyce i matematyce, bo chciałem zostać inżynierem. W szkole poznałem fantastycznego nauczyciela, który prowadził lekcje z gry na różnych instrumentach muzycznych. Powiedział mi wtedy: czuje, że jesteś utalentowanym muzykiem i pomimo, że jesteś dobry w matematyce i fizyce pomyśl, dokąd możesz zajść, jeśli poświęcisz się muzyce. Tak to właśnie wszystko się zaczęło. Zacząłem interesować się bardziej muzyką w każdej postaci – etniczną, klasyczną, poświęcałem też więcej czasu, żeby ją grać i w taki właśnie sposób zostałem muzykiem.

Następnie przeniósł się Pan do Trinity College w Londynie, żeby studiować muzykę klasyczną, a wkrótce później znalazł się Pan w Bostonie w Berklee College. Jak porównałby Pan te dwa muzyczne środowiska. Londyn jest bardzo eklektycznym miejscem, jeśli chodzi o muzykę. Podobnie jest ze Stanami.

 To dwa totalnie różne miejsca. W Wielkiej Brytanii uczyłem się o muzyce. Chodziłem na Trinity Collage studiując muzykę klasyczną i wyobrażałem sobie siebie, że w przyszłości będę muzykiem klasycznym. Potem zdałem sobie sprawę z tego, że Afryka wniosła bardzo, ale to bardzo dużo w rozwój całej współczesnej muzyki na świecie. Instrumentów muzycznych, wszystkich różnych stylów muzycznych, tańca, itd. Pomyślałem sobie wtedy, że powinienem studiować jazz. Przeniosłem się z Londynu i wyjechałem do Stanów Zjednoczonych, do Bostonu. Byłem pierwszym Afrykaninem, który studiował na Berklee College. Grałem tam i uczyłem się gry na balafonie. To było wspaniałe doświadczenie. Coś pięknego. Berklee to miejsce, gdzie wszyscy ludzie, którzy zajmują się muzyką i ją kochają powinni być.  Dla mnie Berklee to najlepsze miejsce na świecie w szczególności, jeśli chodzi o muzykę współczesną. Kocham to miejsce. W Berklee mieliśmy fantastycznego nauczyciela, który zawsze powtarzał nam wszystkim, żebyśmy byli sobą. Analizowaliśmy Coltrane’a, Milesa Davisa, Gila Evansa i wszystkich innych wielkich muzyków. Za każdym razem powtarzał nam, żebyśmy byli sobą. Kiedy tak patrzyłem na tych wszystkich ludzi, na ich muzykę, itd., zadawałem sobie pytanie: w jaki sposób ci ludzie pozostali sobą? Jak ja mogę pozostać sobą?

To była bardzo dobra rada, którą wziąłem sobie do serca. Kiedy skończyłem Berklee wyjechałem do Nowego Jorku i założyłem grupę Ethiopian Quintet. To właśnie wtedy stworzyłem muzykę, którą nazywa się teraz ethio jazzem, a która to obchodzić będzie niebawem swoje 50-cio lecie. Byłem sobą, stałem się ojcem ethio jazzu. Tak właśnie stałem się sobą.

Mówiąc o ethio jazzie, czy mógłby Pan wytłumaczyć, jaka jest różnica między ethio jazzem a jazzem tradycyjnym? Bo zdecydowanie są tu pewne różnice, o których ludzie może nie do końca wiedzą.

Oczywiście. Czym jest ethio jazz musimy zacząć od tego, że w etiopskiej muzyce zwykle mamy cztery różne skale z pięcioma nutami w muzyce. Ethio jazz jest kombinacją dwunastu na pięć. Nie jest to tak proste jak to brzmi, bo muzyka z dwunastoma tonami jest bardzo skomplikowana więc musisz bardzo ostrożny, by połączyć te pięć nut i być pewnym, że nie stracisz charakteru, piękna i stylu etiopskiej skali. Jednocześnie ulepszasz je do dwunastonutowego zapisu. Musisz więc użyć swojego własnego podejścia w kompozycji, udźwięczniania struktur harmonicznych, interpretacji, itd. Wtedy pojawi się ta słyszalna różnica dwanaście piątych. Powinna być to głównie etiopska skala dominująca. Tak właśnie wygląda styl, który nazywamy ethio jazzem, a który pojawił się prawie pięćdziesiąt lat temu i stał się wielki.

Wiesz, byłem w Polsce dawno temu. Miałem okazję grać z Tomaszem Szukalskim, świetnym saksofonistą, ale też z Jarosławem Śmietaną i wieloma innymi świetnymi polskimi muzykami. Współpracowałem z wieloma z nich dawno temu w Warszawie. Są też muzycy grający ethio jazz w Paryżu, w Niemczech, w Stanach Zjednoczonych i wielu innych miejscach na świecie. Ten styl rozszedł się po całym globie. Tak właśnie wygląda ethio jazz. Graliśmy ethio jazz z quartetem Tomasza Szukalskiego. Nagrałem też album dla labelu Polijazz, który otrzymał pięć gwiazdek podczas recenzji. To było dawno temu. Grał tam ze mną Tomasz Szukalski, Janusz Szprot na pianinie i wielu innych świetnych muzyków. Brzmiało to świetnie. Grałem też na Jazz Jamboree. Wydaje mi się, że była to 27. edycja tej imprezy. Grałem wtedy z projektem Poljazz All Stars, czyli wszystkimi najwybitniejszymi muzykami z Polski. To był świetny czas. Teraz ethio jazz jest na całym świecie. W Brazylii wszędzie grają ethio jazz i w innych miejscach na świecie też.

Podczas studiowania na Berklee zafascynował się Pan muzyką latynoską. Co takiego ma ona w sobie, że chwyciła Pana?

Wiesz co, to co nazywa się muzyką latynoską jest w rzeczywistości muzyką afrykańską. Nie ma w niej większej różnicy, jeśli chodzi o rytmikę czy sposób jej grania. Afryka jest moim miejscem i Afryka jest tym, co czuję. Bardzo bliskie było mi słuchanie muzyki latynoskiej, która jest bardzo zbliżona do muzyki afrykańskiej. Wszystkie te rytmy, które słyszysz mają swoje korzenie w Etiopii, mają swoje korzenie w Zachodniej Afryce. To brzmienie Afryki. To coś pięknego. Afrykańskie i latynoskie środowisko muzyczne jest naprawdę wspaniałe. Niedawno byłem w Brazylii i sposób, w jaki oni czują rytm jest po prostu niesamowity. To coś pięknego móc odkryć, że mamy ze sobą tyle wspólnego. Tak właśnie odczuwam te wszystkie rytmy, ponieważ w Afryce one są częścią nas. Dla ciebie mogą wydawać się one latynoskie, ale ja powiedziałbym, że są z Afryki. 

Na początku lat 70. wrócił Pan do Etiopii ze swoim nowym stylem muzyki. Czy ciężko było wtedy przekonać ludzi do tej wówczas nowej muzyki?

 Och tak. Pamiętam bardzo dobrze, kiedy podczas jednego z koncertów kazano mi zejść ze sceny. To było jedno z doświadczeń, jakie zapamiętałem z tamtego okresu. Cóż, potrzeba było czasu, żeby ludzie to zrozumieli. Teraz nikt nie mówi do mnie, żebym zszedł. Wręcz przeciwnie, każdy chce więcej i więcej. Obecnie kochają mnie w Etiopii, a ja kocham ich wszystkich i zawsze spędzam świetny czas w Addis Abeba, kiedy tam gram.

Kiedy wrócił Pan do Etiopii, to przedstawił też Pan swoim rodakom kilka nowych dla nich instrumentów jak wibrafon, conga, itd. Czy może mi Pan powiedzieć, jakie instrumenty były używane w Etiopii zanim pojawił się Pan z tymi nowościami jak na tamte czasy?

Wiesz co, było ich naprawdę sporo. Mieliśmy dużo big bandów w Etiopii w skład, których wchodziły cztery trąbki, pięć saksofonów, puzony, itd. Naprawdę mieliśmy duże składy w Etiopii. Ponadto mieliśmy wiele fantastycznych tradycyjnych instrumentów muzycznych takich jak krar, washint, begena, kebero czy masinko. To wszystko to tradycyjne etiopskie instrumenty. Kiedy wróciłem do kraju z ethio jazzem, to muzyka ta nie była eksponowana, nie było eksperymentów z muzyką, skalami czy zapisem nutowym, czyli czymś, czym się zajmowałem. Przyjechałem do Etiopii przedstawiając improwizację, muzykę dwunastotonową, która był całkiem nowym doświadczeniem dla ludzi. Tak jak wspomniałem, początki były naprawdę dość trudne. Obecnie młodzi ludzie w Etiopii nie stronią od grania ethio jazzu i grają go dużo. Dzisiaj jest to fuzja tradycji i nowoczesności. Bardzo mnie to cieszy, kiedy widzę ten progres w muzyce. Dla mnie to coś pięknego, bo widzę, że to, co zacząłem prawie pięćdziesiąt lat temu, żyje własnym życiem, a ja ciągle jestem tu obecny i widzę jak ta muzyka została zaakceptowana, jak ta muzyka rozrosła się po całym świecie i bardzo mi się to podoba.

A skąd wziął się u Pana wibrafon? Jak doszło do tego, że zdecydował się Pan na wybór wibrafonu jako głównego instrumentu? Co specjalnego jest w nim, że podjął Pan taką decyzję?

 Wibrafon jest kolejną ewolucją balafonu, czyli afrykańskiego instrumentu wynalezionego wiele wieków temu. Jestem pewien, że balafon był na długo przed wynalezieniem wibrafonu. Zawsze podobał mi się wibrafon, bo miał w sobie podobne brzmienie, styl i sposób gry jak na afrykańskim balafonie. Dlatego przykuł moją uwagę i za to go pokochałem. To wspaniały instrument.

Miał Pan również okazję pracować z Dukem Ellingtonem podczas jego koncertu w Etiopii w 1973 roku, kiedy to zaprosił Pana na scenę, jako swojego gościa specjalnego. Czy może mi Pan powiedzieć jak do tego doszło i jak wspomina Pan pracę z Dukem Ellingtonem, zarówno na scenie, jak i poza nią?

Pamiętam Duke’a Ellingtona jeszcze z czasów szkoły. Był jednym z moich bohaterów za to, co robił z muzyką, za kompozycję, za wykonanie, za dobór muzyków, itd. Dla mnie to był jeden z najważniejszych dni w życiu. Kiedy Duke przyjechał do Addis, było to wielkie wydarzenie. To była trasa American Jazz Ambassadors finansowana z Departamentu Stanu. Z racji tego, że byłem absolwentem Berklee, to ambasada doszła do wniosku, że powinienem być jego eskortą w Addis po to żebyśmy mieli dobrą komunikację pod względem muzycznym, itd. Muszę ci powiedzieć, że to był wspaniały człowiek. Bardzo dynamiczny, bardzo inteligentny, ale też posiadający wiedzę na temat afrykańskiej muzyki i Afryki samej w sobie. Spędziliśmy bardzo dużo czasu na rozmowach i podczas jednej z nich powiedziałem: chciałbym zrobić aranż jednego numeru dla twojego zespołu i może chciałbyś go zagrać, on odparł, że jest zainteresowany i żebym przyniósł mu to, co zrobiłem. Aranż jaki zrobiłem pochodził do utworu “Dewel“, który jest pięknym numerem. Zagraliśmy to z jego zespołem w hotelu Hilton w Addis Abeba. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu.

Początek lat 70. jest nazywany złotą erą etiopskiej muzyki, ale także rozwoju kultury. Wtedy Etiopia była ciągle pod rządami Haile Selassie. Krąży opinia, że ten okres był najlepszym czasem dla rozwoju i rozkwitu sztuki w Etiopii. Jak Pan pamięta ten okres?

Masz rację, to prawda. Mieliśmy wiele big bandów, ale poza tym, w tamtym czasie mieliśmy też w Etiopii orkiestrę symfoniczną. Później przyszły zmiany, ale muzyka pozostała żywa, aż do dzisiaj. Ciągle mamy młodych ludzi, którzy piszą, komponują i grają muzykę. Mamy dużo rozgłośni radiowych, które grają różną muzykę z różnych zakątków świata. Z jednym tylko nie mogę się zgodzić – twierdzeniem – złota era, bo w każdym momencie naszego życia mamy złotą erę. Wtedy, ale też teraz, jest dużo ludzi, którzy grają, komponują, zajmują się muzyką. Otwierają się nowe kluby jazzowe, są rozgłośnie radiowe. Wtedy życie było inne, teraz życie też jest inne.

Kiedy junta wojskowa przejęła kraj w 1974 roku, wielu artystów opuściło Etiopię i wyemigrowała w różne zakątki świata. W kraju wprowadzono wiele nowych praw, godzinę policyjną, cenzura, itd. Pan zdecydował się jednak zostać w kraju. Jak wyglądało życie kulturalne w tamtym czasie?

To nie był łatwy czas, to prawda, ale ktoś musiał zostać i pracować dalej z muzyką. Pamiętam, kiedy wprowadzono godzinę policyjną, to kiedy grało się koncerty i nie skończyło się ich na czas, wtedy zamykano klub, a my zostawaliśmy tam przez całą noc i graliśmy dalej. Oczywiście, nie było to tak proste, jak to teraz brzmi, ale tak to właśnie wyglądało. Jeśli chodzi o cenzurę, to mnie ona nie dotyczyła, bo cenzura nie wchodziła w muzykę instrumentalną, nie mieli czego tu cenzurować. To nie był najłatwiejszy czas, ale przeżyliśmy go, a ja ciągle tu jestem.

W 1986 roku wziął Pan udział w trasie People-To-People. Czy może Pan powiedzieć jak do tego doszło i jaka była główna idea tej trasy?

 W tamtym czasie Etiopię nawiedziła susza. Ludzie z całego świata przesyłali pomoc do Etiopii, przesyłali jedzenie, ubrania i wszystkie inne rzeczy, które mogły być przydatne ludziom. Pomysł wyszedł ze strony rządu, który powiedział: dlaczego nie pojedziemy w trasę, którą podziękujemy wszystkim dobrym ludziom za okazaną nam pomoc podczas suszy. Tak zrodziła się trasa People To People, która prezentowała muzykę, ale także taniec Etiopii. To było bardzo interesujące doświadczenie, bardzo podobał mi się ten pomysł. Zaczęliśmy od północy, potem wschód i zachód, chcieliśmy pokazać kulturę całej Etiopii, nasze stroje, nasz taniec, różnego rodzaju fryzury, nasze instrumenty muzyczne i sposób, w jaki na nich gramy i wszystkie inne interesujące aspekty na temat naszego kraju, które chcieliśmy pokazać całemu światu. Planem było pokazanie światu tego, jaka jest Etiopia. Tego co ma Etiopia, tego, że Etiopia to piękny kraj, ale także naszej muzyki i kultury i tego, że nasz kraj dużo wniósł w rozwój kultury i muzyki na całym świecie. To był główny cel tej trasy, pokazanie tego, czym jest Etiopia. Mieliśmy bardzo piękny oddźwięk na tej trasie. W każdym miejscu, w którym graliśmy – na Kubie, w Meksyku, w Malezji, na Węgrzech, w Bułgarii, byliśmy w różnych miejscach na całym świecie. Reakcje były naprawdę piękne. Kochali nas wszędzie, gdzie tylko się pojawiliśmy. Byłem bardzo szczęśliwy, że mogłem wziąć w tym udział.

Jest też silny związek pomiędzy Etiopią i jej dziedzictwem, a kulturą reggae. Rastafarianie uważają Etiopię za Zion, itd. Jak się Pan na to zaopatruje?

 Mamy bardzo różną muzykę. Oni stworzyli coś, co zostało nazwane reggae i co jest bardzo piękną muzyką dla całego świata. Wszyscy ją kochają. Dzięki temu promują nasz kraj, nasze tradycje, naszą flagę, itd. Z kolei nasi młodzi grają etiopską muzykę w stylu reggae. Wydaje mi się, że to bardzo dobry znak, bo wszyscy to kochają. Jest też region Etiopii, gdzie mieszka bardzo dużo Rastafari. Shashamane. Nie widzę w tym problemu. Kochamy ich, tolerujemy ich, uważam, że to dobrze, bo tworzą muzykę, itd. Poza tym wielu Etiopczyków też robi reggae i tak długo jak muzyka będzie wprowadzała ludzi w różne nastroje, tak długo będzie to dobre. Poza tym potrzeba jest dużej promocji muzyki i kultury, więc uważam to za coś dobrego.

A jak wyglądała sprawa z Jimem Jarmuschem, który zadzwonił do Pana z propozycją, żeby użyć Pańskiego utworu w soundtracku do jego filmu “Broken Flowers”?

Jim to bardzo ciekawa i interesująca postać. Jim to bardzo kreatywna osoba. Spotkaliśmy się w Nowym Jorku, gdzie grałem w Winter Garden. Przyszedł wtedy na mój koncert i kiedy skończyłem przyszedł do mojej garderoby i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział mi wtedy: Mulatu, zajęło mi sześć lat zanim znalazłem odpowiednią muzykę do mojego nowego filmu. Dodał też, że jest moim wielkim fanem i kocha moją muzykę. Zapytał: czy nie miałbyś nic przeciwko, jeśli wykorzystałbym twoją muzykę w moim filmie? Powiem ci szczerze, że nie wiedziałem, kim był Jim. Dopiero, kiedy do mnie przyszedł, dowiedziałem się, że jest reżyserem filmowym i bardzo interesującą i świetną osobą. Byłem naprawdę bardzo podekscytowany tym, że chce użyć ethio jazzu, ale także wypromować ethio jazz w swoim filmie. Większość mojej publiczności chodzi też do kina, a fani Jima przychodzą też na moje koncerty. Jestem mu bardzo wdzięczny za to, co zrobił.

To zabawne, bo spotkałem go trzy miesiące temu w Barcelonie i co ciekawe, nie wiedziałem, że Jim potrafi grać na gitarze. Zobaczyłem go na scenie, kiedy grał. Obejrzałem jego występ, był bardzo ciekawy. Nigdy nie wiedziałem, że jest też muzykiem, ale okazuje się, że jest i to bardzo dobrym.

Czytałem też, że założył Pan – jazzową wioskę w Addis Abeba, gdzie młodzież może nauczyć się jak grać na różnego typu instrumentach. Czy może Pan powiedzieć mi coś więcej na jej temat?

To szkoła muzyczna, ale mamy też klub jazzowy. Głównie przychodzi tam młodzież, która może uczyć się grać, albo po prostu może grać, jeśli już potrafią. Zanim wyjechałem na Harvard w Bostonie, postanowiłem sobie, że muszę założyć tą szkołę i klub muzyczny. Każdy, kto tam przychodzi uczy się gry na perkusji i innych instrumentach, czy też kompozycji. To bardzo ciekawe miejsce. Spędziłem tam bardzo dużo czasu na nauczaniu kultury Etiopii, zasad jazzu i gry na instrumentach. Rozwinąłem też instrument krar, tak żeby móc na nim zagrać takie klasyki jak “Mercy, Mercy, Mercy” czy “Never On Sunday” i tego typu rzeczy. Pierwszy raz w historii można było je zagrać na krar.

To był piękny projekt, bo pozwolił zmienić myślenie ludzi tak, jak robił to Miles. Krar to instrument, na którym można było zagrać tradycyjnie pięć dźwięków i był on używany przez nas przez wiele stuleci w tradycyjnej muzyce. To jest jeden z naszych tradycyjnych instrumentów w Etiopii. Wtedy przypomniał mi się Miles Davis i chciałem, żeby myśleli poza schematem, żeby wyszli poza schemat pięciu dźwięków. Uczyłem ich strojenia, kształcenia słuchu, by mogli zagrać na nowej wersji krar, która jest bardzo ciekawa. Tym właśnie zajmowałem się w szkole.

Ponadto miałem też program w radio, który nazywał się African Jazz Village, w którym prezentowaliśmy różne rodzaje muzyki. To program, którego głównym celem edukacja słuchaczy, gdzie pokazywałem ludziom różne odmiany jazzu i połączenia jazzu z innymi rodzajami muzyki. Mówiłem o wpływie, jaki Afryka wywarła na muzyce latynoskiej i wpływie, jaki afrykańska rytmika wywarła na całą współczesną muzykę. Ludziom bardzo się to podobało.

A jak wyglądają prace nad “Yared Opera”? Czy jest ona już skończona?

Wszystko idzie dobrze. Muzyka jest już napisana, więc wszystko z nią jest w porządku. Problemem jest to, że obecnie dużo podróżuję i koncertuje, dlatego też zostało to odłożone w czasie. Mam nadzieję, że uda się wszystko skończyć, kiedy na chwilę zjadę do domu.

Bardzo dziękuję Panie Mulatu.

Cała przyjemność po mojej stronie. Masz sporo informacji (śmiech).

Rozmawiał Rafal Konert
Wrocław, 16.10.2014

fot. Lech Basel
fot. Lech Basel

Wywiad pierwotnie ukazał się na stronie: http://positivethursdays.com/afryka-jest-moim-miejscem-i-tym-co-czuje-wywiad-z-mulatu-astatke/

 
Afryka jest moim miejscem i tym, co czuję – wywiad z Mulatu Astatke
QR kod: Afryka jest moim miejscem i tym, co czuję – wywiad z Mulatu Astatke