Niedokończone

pozostało urwane w którejś części zdanie
poduszka pachnąca wspomnieniem
nocny monolog jak nadgryziony owoc
jak świecące tamtej nocy logo apple’a
niedokończo

żart na odchodne
że nie tylko my nie dograliśmy tego rozdania
kafka także pozostawił zamek i amerykę
albo munk pasażerkę
albo jeszcze pratchett aż dziesięć rozgrzebanych powieści
amerykę mruczę pod nosem co mi po ameryce
niedokoń

a co gdyby matka nie dopełniła moich narodzin
skapitulowała na etapie wyparcia łożyska
zawetowała skurcze
próbuje przebić się dyskutant pulsujący w mojej skórze

pozostał wiszący w powietrzu szkic
średniej wielkości auto rodzinne nie na sprzedaż ale też bez aktualnego przeglądu
zastygła w kokonie jak kropla rosy larwa niezdolna do rozpuszczenia
niedok


O czym

najpierw będzie o współczuciu
nie litowaniu kondolencji
na pierwszy rzut prostolinijnym bez emocjonalnego remanentu
przecinek
czułe słowa
ciche spojrzenie
przystępność dotyku
dla ponadklasowej wielkodusznej wspaniałomyślności znajdzie się kilkanaście centymetrów przestrzeni ale na marginesie
przecinek
odwołanie do mędrca siddharty z rodu śakjów
tu będzie kropka

potem będzie o bezinteresowności
impulsie albo wyborze
brzęku miedzi spadającej do dwudziestosześciocyfrowego papierowego kubka
okazywaniu czystych dłoni
niekoniecznie o beneficencji człowieka z zegarkiem wypatrzonym na kortach tenisowych
raczej o gestach które powtarzają się jak kukanie drewnianej kukułki
przecinek
oddaniu komuś czasu którego nie mamy
ludzie których prowadzi wiecznie nieaktualny śmieszny imperatyw
tu będzie kropka

będzie jeszcze o czymś
dzisiaj nie ma potrafię tego nazwać
może nie potrafię w ogóle
tutaj średnik
mam życzenie by umiejscowić tu jakąś nieprzejrzystość
polisemiczny gest
dotyk łamane na ściskanie
przyjaźń łamane na wątpliwości
znak zapytania

na końcu będzie o cierpieniu
tu będzie kropka
i jeszcze jedna kropka
i jeszcze jedna kropka


Suflet

bardziej niż wypiek
smakuje mi samo słowo

można wypowiedzieć je szeptem z ojcowską czułością
z chwilą gdy dźwięk otwiera drzwi aparatu mowy
urządzenia uruchamianego za pomocą naciśnięcia ślinianek
dysponującego kartą dźwiękową o niedościgłych parametrach technicznych
ciepło rozchodzi się od splotu słonecznego
po krańce barków

prąd powierza wychodzi z płuc
to podstawa jak bułka tarta
tylny odcinek podniebienia miękkiego zamyka dostęp do jamy nosowej tak jak po dwudziestej zamyka się bramy kościołów
mleko i śmietana goszczą w rondelku
ubijane białka stworzą aksamitną porowatą strukturę
lepki fundament

wzorem niedzielnego spotkania kibiców przed meczem derbowym
dolna warga wchodzi w bezpośrednią interakcję z górnymi siekaczami
skarlała szczelinka przez którą
wypływający szum rodzi dreszcze
posiekane masło wpada do wodnej kąpieli
mąka spoufala się z jajkami
za chwile żółtka połączą się z ganache na zawsze tak jak izolda połączyła się z tristanem

czubek języka na mgnienie oka przylepia się do dziąseł
w nawach bocznych jamy ustnej kotłują się dwa powietrzne granaty
pozostają tak przez chwilę gotowe do użycia w nierównym boju z wuzetkami
drobne wahania temperatury wystarczą do przesadnego opadnięcia masy
smak może ulecieć na kształt wspomnianych po przebudzeniu marzeń sennych
na kształt mijanych codziennie w drodze do pracy stacji tramwajowych

ciąg powietrza gna przed siebie wzdłuż środkowej linii języka który dotyka swoich dwóch bliźniaczych kochanek
dziąseł
współtworzą Wielki Gębowy Mur oznajmiając powietrzu miarowo
non shall pass
non shall pass
w następnym ułamku sekundy dochodzi do eksplozji
na niej się kończy i od niej się zaczyna

podano do stołu smacznego


Czuła

mówisz Braciszku
czułość jest miarą wszechrzeczy
krok za nią idzie namiętność

tak być może mówię

w sobotę spaceruję po
ulicy imienia jej smutnych oczu
mijam pomniki koloru
jej włosów za kilkadziesiąt lat
oglądam uśmiechy na muzealnych fotografiach
jej uśmiechy na fotografiach

jej dłonie są wiatrem na przedmieściach
muskającym moje chylące się ku zachodowi barki
wspomnienie głaszczącej filotes rozbrzmiewa w skroniach
jak dzwon wybudzający leżące pod brukiem duchy przodków

oda do któregokolwiek z naszych wspólnych dni
przyjęła postać ściskającej żebra siły
za chwilę żarliwy sen przywoła ją opadając
na ciężkie powieki
czuła będzie noc


warto?

słona łza
wrześniowe maliny
czułość
śmiech
palce na strunach kontrabasu

wietrzne dłuto delikatnie drąży zmarszczki
lekko bardzo lekko
krople jeziora wszędzie
piasek na plecach
popołudniowa koalicja naszych dłoni

bezczas
bezgroza
bezkrzyk

szkoda że dziś nie ma cię tutaj
jeszcze


***

za stary na śmierć
jestem za stary Braciszku

proszę cię o jedno
nie śmieć więcej


***

Ty

która czynisz moje grzechy pieśnią
z którą patrzę na wypalone niebo bez strachu
z którą przyjmuję chrzest tak często
jak płacę VAT

z którą wzlatuję i zjeżdżam pod powierzchnię ziemi
(pamiętam że po wyjściu z Guido
nasze ciała bielały jak pierwszy śnieg)
z którą wspomnienia z czasu wykluwania
stają się mniej gorzkie

zanim poznaliśmy się w moim śmiesznym wspomnieniu byłaś
gołębiem trzymającym w dziobie gałązkę oliwną

strzeż mnie, ale bardziej siebie


Między nami od lat panuje milczenie

między nami od lat panuje milczenie
zatrzasnąłem słowa w spichlerzu wspomnień
śpią w ramionach hypnosa pod dwuspadowym dachem

cichym zarządzeniem dwojga bliskich sobie ludzi
usankcjonowaliśmy klauzurę sylab
kilkoma gestami stwierdziliśmy
że nasze usta nie pozwolą im na więcej wolności

czy już jesteśmy kartuzami
śpiącymi we wspólnej celi
mętne wspomnienia podpowiadają
że zdarza nam się wybudzać na jutrznię

od kiedy oddech mówi o tobie więcej
niż ty sama
a częstotliwość mrugania powiekami więcej o mnie
niż cokolwiek

czuję że jestem pulsującym jądrem ziemi
które staje się coraz gęstsze i mniej przyjazne

Kuba Malinowski – Wiersze
QR kod: Kuba Malinowski – Wiersze