Wstyd

Dziewczyna, która w 1971 roku, gdy żyłem samotnie, strasznie samotny, osierocony, przygnębiony,
niepotrzebnie wspomniana w rozmowie z kilkoma przyjaciółmi, chociaż to ona mnie znalazła-
Nie pamiętam tego określenia, jakiegoś potocznego kolokwializmu oznaczającego dziwne, niedopuszczalne, nietypowe,
zdecydowała, że mimo wszystko byłem w porządku … Dwanaście lat później wróciła do mnie znikąd
i zdaję sobie sprawę, że ja nie byłem mną, wówczas niepohamowany
nieskrępowany, nieustanną potrzebą seksualna, którą miała na myśli,
wtedy, kiedy zostaliśmy przedstawieni sobie, naturalnie upatrzyłem ją sobie
a ona łatwo mogła mnie odrzucić
ale myślała, że naprawdę jestem takim na jakiego, wyglądałem, mówię i myślę
to co ona mówiła, przerażało, dziwactwa, cokolwiek to było, upokorzyła mnie.


Rzeźnicy

1
Dzięki Bogu, wytrzebiliśmy neandertalczyków, dzikie bestie,
z naszych gór, naszej tundry – i tak mieliśmy mięso tylko dla siebie.

Dlatego rzeźnik może położyć ręce na pieńku, udowodnić oczom
nigdy nie odwołując się do pomieszczeń za ścianą, w których dokonano rozbioru mięsa,

gdzie ciało zostaje zredukowane do drżących atomów i przetworzone dla naszej rozkoszy
jako kostki, cylindry, ledwie materialna układanka z dodatkiem horroru i krwi.

Rembrandt wiedział o tym wszystkim – czy jego oprawiona wołowina nie
jest naprawdę jaskiniowcem?
Jest Chrystusem, ale o wiele bardziej troglodytą, jakim my już nie jesteśmy.
Zniknęły te gatunki, – te plemiona, te grupy, te narody …
Myrmidon, Ottoman, Olmek, Huron i Kush: odeszli, odeszli i żegnajcie.

2

Ale wracając do komnaty tortur, do Rembrandta, który z pewnością nam powiedział
że podnosiliśmy za pomocą kabli zawieszaliśmy na hakach, również to co ujawnilibyśmy
w naszym wnętrzu zawiłe barwy koloru i bólu: żywy pędzel jest bólem,
płonie okrucieństwem szkarłatu, schłodzony, kość słoniowa naszych wnętrzności.
Wyrzuć kopyta rąk! Otwórz swoją pierś, jak Aztek wyrwij twoje serce wyjące to jest krzyk Cro-Magnon, które zmusza do bitewnych okrzyków!
W końcu nasza własna planeta, gdy oczyściła się pustka, tęsknota za domem, grasuje,
nie jesteśmy już zmuszani do pożerania mózgów naszych wrogów, dzięki naszemu rzeźnikowi,
który zamieszkuje ten pałac, ten senat, ta zasłona z drutu kolczastego
gdzie nikt nie odważy się wejść tylko służalczy wiatr; zgięty złamany kwiat; oschły deszcz.


Gwóźdź

Jakiś dyktator lub ktoś inny udał się na wygnanie, a teraz pojawiły się raporty o jego reżimie,
zwykłe zbrodnie, tortury, sfingowane wyroki, więzienia, okrucieństwo i korupcja, ale pojawił się szczegół:
sposób w jaki jego sługusy pozbywali się wrogów, było wbicie gwoździ w ich czaszki.
Przerażenie, co umysł robi po takiej okropności, pierwsze wrażenie, że nigdy nie złapiesz oddechu,
umysł wyobraża sobie – jak nie zostać unicestwionym? – pierwsze uderzenie, odczuwa się w ścięgnach ręki,
czujesz się tak, jak samo jak z gwoździem gdy coś naprawiasz, robisz coś, półki, łóżko;
najpierw lekko, aby ustawić pochylenie, a następnie nieco mocniej, aby wbić końcówkę trochę bardziej .
Nie, nie tak: to powinno się dziać w micie, w rzeźbie lub w malarstwie, a nie w rzeczywistości, nie tutaj;
to powinno być wzorem dla samego siebie,a nie samym sobą, czymś, co znaczy, że tak naprawdę nie musi się stać,
coś co wychodzi, rozszerza się w implikacji z tej niewzruszonej masy materii w piersi;
jak obraz udręczonej twarzy, w żalu za nami, nie my jako my, my jak w micie moralnej opowiastki,
sposobem powiedzenia prawdy, że smutek jest nieograniczony, sposobem powiedzenia nam, że musimy raz na zawsze zrozumieć, że to my
robimy takie rzeczy, my, ustawiamy nachylenie, pochylamy łepek, podnosimy młotek i wbijamy gwóźdź,
wbijamy gwóźdź, on jest osią, na której zamienia się brutalny ludzki świat na świat.


Smoła

Pierwszy poranek na wyspie Three Mile Island: te pierwsze niepokojące, niepewne, tajemnicze godziny.
Cały ranek ekipa robotników rozbierała stary, zniszczony dach naszego domu,
a ja cały ranek błąkałem się wokół aby tego nie oglądać,
jak zdzierają ołowiane warstwy azbestowej papy i demontują rozpadające się rynny.
Przez pół nocy słuchania wiadomości, zastanawiam się, jak rozpoznać wiatr na sto mil,
Jak i kiedy uciekać i gdzie, dekarze obudzą nas o siódmej,
na nich czekaliśmy od zimy, przystawiają drabiny do naszej ściany,
wciąż wiemy mniej niż nic: zakład użyteczności publicznej nadal się tym wydarzeniem nie przejmuje,
zręczni rzecznicy federalni wciąż mają swoje uniki w jakimś pozornym porządku.
Z pewnością podejrzewamy, że nas okłamywano, ale w międzyczasie są dekarze,
ustawiają ramy wciągarek, zdzierają zasmołowaną papę, stoję na krawężniku, gapię się.

Nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak ciężka jest praca, jaka rzeczowa i niebezpiecznie groźnie.
Drabiny zginają się i drżą, zużyte odpady spuszczają rynną, są nieporęczne i oporne.
Kiedy zardzewiałe, antyczne gwoździe są wyjmowane, ich główki łamią się; podszycie się rozpada.
Nawet poobijany mały piec, ryczy tak cierpliwie jak osioł, dławi się i zapiera,
gęsty, duszący dym unosi się, a ktoś musi zatkać otwory, a potem uderzyć młotkiem,
zanim uniesie się i osiądzie sadza, i mroczny, dantejski bulion ciężko opadnie.
W tej ciężkiej próbie, rzeczy wyglądają łagodnie, jak lukrecja, rozlewa się po butach, ubraniach roboczych,
brudzi wszystko jest przesiąknięte sadzą, piec oblepiony pękającymi i pół wybrzuszonymi bańkami
mężczyźni są całkowicie pokryci sadzą, wydają się być niemal z innego królestwa, jak trolle.

Kiedy robią przerwę, zostawiają miotły stojące na baczność w wiaderkach z asfaltem,
rękawice robocze jak uszy królika Br’er Rabbit nałożone na nadgryzionych trzonki osunęły się
na brzeg krawędzi wiaderek,
Ogromne niebo w dali, ciężkie powietrze w południe, ożywione połyskami i mirażami.
Któregoś popołudnia musiałem w to wejść: nadszedł czas naszego czuwania.
Chociaż nie chcieliśmy, ale niewiele mogliśmy zrobić, zrozumieliśmy:
zamierzaliśmy zginąć z tego powodu, jeśli nie teraz, to wkrótce, jeśli nie wkrótce, to pewnego dnia.

Pewnego dnia, ostatnie pokolenie, histerycznie zgromadzi się pod atmosferą ziemską ciężką jak skała,
Pożałuje nas wszystkich, przeklnie nasze ziemskie samouwielbienie, przeklnie nasze nienasycenie i uległości.
Myślę, że wiem, choć wolałbym nie wiedzieć, dlaczego moi dekarze są dla mnie tacy czyści i dlaczego cała ta reszta,
Terror tych czasów, odrzucenie wiary, wszystko, czego powinniśmy się trzymać, wygasa w nas.
Pamiętam prezydenta w jego absurdalnych, ochronnych butach, wyglądał na całkowicie nieustraszonego, głupiec.
Pamiętam kobietę na pierwszej stronie, wpatrującą się w mglistą Susquehannę w te wynurzające się kominy.
Ale, bardziej żywsi są mężczyźni, posrebrzani blaskiem z gontów, trzymający się jak szpaki pod okapem.
Nawet resztki smoły w rynnie, tak czarne, zdawały się wysysać światło z powietrza.
Przed zmrokiem wyszły im na przeciw dzieci: każdy chodnik na ulicy zabazgrolono nieprzyzwoitościami i sercami.


Niebo wieprzów

– Dla Jamesa Havarda

To śmierdzi. Cuchnie, śmierdzi, śmierdzi i śmierdzi.
Cuchnie w rezydencjach i śmierdzi w chatach i wykładzinach biurowych,
w łóżkach i klasach i na polach, gdzie nikogo nie ma.
To po prostu śmierdzi. Wąchaj i poczuj, jak to się pojawia: to jest jak zbliżająca się śmierć.
Podnieść jedną stopę, zignoruj ją wystarczająco długo, postaw ją wystarczająco długo na ziemi
boisz się stanąć, nawet kochać, być kochanym,
będzie śmierdziało gorzej, niż można sobie wyobrazić, jakby całe powietrze było mięsem naciskającym na powieki,
jakbyś został złapany, zawieszony nad ziemią
i cały smród strachu spływa, skapuje ze stóp jak z kramu
olbrzymi smród bólu, śmierci i promieniowania.

Starzy ludzie śmierdzą, ich zęby ich nagrzane pokoje, i pocałunek,
pocałunek na wieki, pocałunek śmierci, to nadchodzi jak fala, chcesz upaść i zakończyć to..
I pieniądze śmierdzą: małe nitki,przez nie przechodzą jak żyłki przez oko,
każdy śmierdzi – jeśli trzymasz to na swojej wardze, zaśmierdzi się, to śmierdzi jak nerw gnijący.
I Chrystus śmierdział: wiedział, jak niewolnicy były traktowani i akceptował to –
smród wymiotów i gówna oraz kogoś, kto po prostu tarza się i zanurza w swoim nędznym nasieniu.
I nasienie śmierdzi. I ryba niosąca je w górę rzeki i ptak jedzący ryby i ty ptasie jajo, płyn żółtka, ten proces: wszystko śmierdzi.
Intelekt śmierdzi i moralna prawda, jak zwęglone rzeczy, jak jaskinia niżej sprawiedliwości,
a ci zacni cisi ludzie, jak oceany łez wciśnięte w jedną garść, oni śmierdzą,
a cała świadomość, jakby podłączona, śmierdzi, jak coś odciętego.
Życie śmierdzi, śmierć śmierdzi, i bóg i twoja ręka dotykająca twojej twarzy
i każdy oddech, śmiałość aby zakręcić, odwaga by wyruszyć z postoju: nawroty śmierdzą
i ostatni oddech, prawdziwy ten, gdy wszyscy gromadzą się w twoim łóżka
i hemoroidy – ach, te, śmierdzą najbardziej! Smród pozostaje na twoich ustach
a kogo pocałujesz teraz , pozna życie i pozna śmierci, wie, jak w nos dmuchać
i tysiąc pragnień śmierdzi jak gwiazdy i głos słyszany przez gwiazdy
i za każdym razem – kwaśne mleko, zgniłe jajka, kwaśne nasienie – za każdym razem – brud, przyjaciel, ojciec –
za każdym razem – matka, drzewo, oddech, – za każdym razem, oddech, oddech i oddech –
za każdym razem ten sam smród, zdumienie, cud, aby to zrobić i to płonie,
to, i śmierdzi, to: śmierdzi i śmierdzi, a to śmierdzi i śmierdzi.


W metrze

W metrze muszę poprosić młodą kobietę, aby przesunęła paczki obok niej, aby zrobić dla mnie miejsce;
czyta, jej stopa opiera się na siedzeniu przed nią i ledwie podnosi wzrok, gdy przyciąga ją do siebie.
Siedzę, wyjmuję książkę – Ciorana, The Temptation to Exist – i zauważam, jak zerka, ciekawa co czytam
a potem, jakby to ujął Gombrowicz, „affirms herself physically,”, to znaczy
staje się obecna w sposób, w jaki nie była wcześniej; choć nie poruszyła się, pozwoliła sobie
bardziej skoncentrować się na sobie samej, aby być bardziej dostępną dla mojej zmysłowej percepcji, nic na to nie mogę poradzić, ale nie mogę nie wspomnieć o tym
jej krztałtna sylwetka i bardzo opalona skóra (dosłownie na brązowo, tak kobiety mogą wyglądać na koniec lata).
Teraz odchyla się do tyłu, a kiedy pociąg kołysze się, a jej ramię muska moje, ale się nie odsuwa;
wydaje się, że pozwala na dotykanie się naszym skórom: delikatne włosy na naszych przedramionach, wrażliwe, żywe,
boleśnie żywe, przekazują wieści o kimś dotkniętym, czułym, a tym samym uznanym, akceptowanym.

Rozumiem, że w żaden sposób nie oferuje niczego więcej niż to, a prawdę mówiąc nie pragnę więcej, to mi wystarczy, żebym został wzięty przez falę, najpierw ciepła, a potem czegoś przeciwnego:
wspomnienie – dziewczyna, z którą uwodziłem dawno temu, po drugiej stronie stołu na przeciw mnie w bibliotece w szkole,
nasze stopy myślałem, dotykają się, dotykając raz po raz, wtedy tego tylko pragnąłem,
uświadomiłem sobie, że to nie było jej ciało, moje ciało w tej iskrze mijającego czasu, ale noga stołu.
Młoda kobieta wyciąga teraz swoje ramię, wstaje, kołysząc się, przechyla się na przeciw spowalniającego pociągu,
a przechodząc muska moje kolano i robi to znowu, ponownie udowadniając swoją cielesność,
(Znowu Gombrowicz), potem szybko podchodzi do drzwi wagonu i wychodzi, nie oglądając się za siebie,
(ku mojej uldze nie odwraca się) i pozwalam sobie pomyśleć, że muszę być dla nie znowu
jak ten stół mojej młodości, tak drewniany, tak nieczuły, być może przez chwilkę, nie byłem.

przełożył Adam Lizakowski
Dzierżoniów wrzesień 10/ 2018

C.K. Williams – Sześć wierszy
QR kod: C.K. Williams – Sześć wierszy