Konik morski

Ten podwodny saksofon pracuje bezszelestnie. Zdaje się, że skrzela to klapki, którymi zdalnie sterują dłonie niewidzialnego muzyka, schowanego gdzieś nad powierzchnią wody. Wystarczy, nie jesteśmy Marianne Moore.
Pomyśl o saksofonie – ten słynny słup powietrza w jego wnętrzu nie jest duszą, ani duchem. Więc spróbuj za nim nadążyć! Ruchliwy jak rtęć, skraca się i wydłuża, raz tu, raz tam; jest, a jakby go nie było. Saksofon, ten przenośny spirometr, ta ekscentrycznie powyginana rączka parasola, przedmiot nie tak poręczny jak fajka z wrzośca, ten Proteusz wśród dętych drewnianych, występuje w tylu odmianach, jak gdyby nie chciał dać się zamknąć w enklawie encyklopedii.


O jeden most za daleko

albo za blisko
(jeśli mapę trzymasz
do góry nogami)
(jeśli mapa ma nogi)


Jak żyć

z jednym kamykiem
(lub garstką lapilli)
w ustach?


Wiersz zaangażowany społecznie

jak chuj w SUVie.


Wziął

tarczę słońca
za dobrą monetę,
schował do kieszeni:
zapiekło, zgasło.


Ostatni

Dokładnie wysprzątaliśmy dom. I nasz barek świeci pustkami. Dziewczyna tu przypłynęła łódeczką z łoziny, lekko podtopiona, to nie wie. I jeszcze ktoś jej poprzestawiał litery na T-shirtcie: TORPS. A chłopiec dłubie osiną w osierdziu. Niebo jest brunatno-pomarańczowe, jak na Wenus. Więc albo już po wszystkim, albo Bemowo jest gigantyczną probówką. Patrz.


Czas i Małgosia

O tym myślałaś? Że przestrzeń już nie jest metaforą czasu i już nie wrócisz, jak Małgosia, po śladach włosów i mlecznych zębów, do dziecinnego pokoju, żeby nie tylko mieć pierwszą kokardę we włosach, ale i cieszyć się tą kokardą i czuć na języku nowy smak starych słów; nowy, bo język na próżno szuka górnych jedynek: natrafia tylko na obluzowaną dolną lewą dwójkę. Rychło w czas. Więc weź się, weź i przełknij tę gorzką pigułkę, tak jak w dzieciństwie połykało się mleczaka z kaszą gryczaną i bitkami, tak jak w dzieciństwie wrzucało się mleczaka za łóżko u dziadka Augusta (nawiasem mówiąc, dziadek zamienił łóżka na sienniki, żeby mu już niczego nie wrzucać).

Więc może wróć po strużce krwi, wąskiej jak wiązka światła w kamerze otworkowej. Tylko do czego? Młodość była zbyt jasna, materiał się prześwietlił. I stoisz, jasna i przejrzysta, na wprost znanego światła, na tle znanego światła, tak że w tym świetle to czas jest metaforą przestrzeni, płomiennej i znikliwej. Zgubiona i odcięta, otwarta na światło jak pierwszy z brzegu wiersz, syta i nienasycona, chcesz śpiewać o wiośnie u progu jesieni.


Wieczornie

Dopiero po zmroku mogę cieszyć się dniem. Chłód ciągnie od ziemi, a zachodzące słońce nadaje chmurom kolor Stocka w dawno niemytym kieliszku. Szczekają psy, skrzypią rolety; senność ustępuje jak tępy ból głowy.

Tymczasem na dole wszystko po staremu: jesień nie odpuszcza, jak strzęp psa na oponie tira, uparta jak strzępka w czasie suszy. I kiedy pod wieczór ze świstem przesuwa się świat, chce się nucić pod nosem nową piosenkę, choćby całą noc. Ale ty i ja, my nie znamy tej piosenki.


Gigantomachia

Chmury zderzają się
z górami; w dole
huczy potok.
Nic tu po nas.


Z telewizji śniadaniowej

Od dwóch lat
pani Gertruda
rzeźbi w kości –
wołowej
i wieprzowej.


Życie nas rozpieszcza, i świat też

A i ludzie nie chcą pozostać w tyle, więc podrzucają nam drobne przyjemności, tak jak się rzuca garść daktyli do pyska tresowanej małpy. Masz ochotę na łakocie? Na przykład ta chmura nad moim balkonem wygląda dziś jak lody sułtańskie z bitą śmietaną i polewą karmelową, aż miałoby się ochotę nakładać je srebrną łyżką do kryształowych pucharków, choć jeśli spojrzeć na nią (na chmurę) pod innym kątem (choć wtedy trzeba by kucnąć, a może nawet położyć się na balkonie i nogi wystawić na zewnątrz, pomiędzy prętami metalowej poręczy), można zobaczyć baranki, złotowłosego aniołka i całą teologiczną menażerię, lecz wtedy, w stanie takiej ekscytacji, wystarczy chwila nieuwagi i – do widzenia, aniołki.

I chyba rzeczywiście się zdekoncentrowałem, myśli zwęszyły inny trop, jak wtedy, kiedy ktoś częstuje cię białymi szparagami, ty zjadasz je z apetytem, ale już w okolicach deseru o całej sprawie zapominasz. Dopiero zapach moczu przyprawia o zawrót wspomnień: nostalgiczny Burroughs przy pisuarze, zapomniane przyjemności, szparagi pod beszamelem.

Adam Zdrodowski
QR kod: Adam Zdrodowski