Lubiła przesiadywać na małym daszku garażu, który przed laty został dobudowany do kamienicy, w której mieszkała. Należał on do jednej z sąsiadek, która po roku od ukończenia budowy sprzedała swoje wiekowe auto, a garaż przerobiła na pracownie ceramiki. Aby dostać się na daszek musiała wyjść przez okno sypialni. Nie miała z niego spektakularnego widoku. Podwórze miało bowiem kształt kwadratu i otaczały go ściany kamienic doklejonych do siebie ze wszystkich stron. Nie było też zbyt duże, a ów garaż znacznie je zmniejszał. Sąsiedzi nie sprzeciwiali się jednak budowie, gdyż to wgłębienie między budynkami, pełniło jedynie funkcje tylnego wejścia do mieszkań. Przebywając na dachu, z łatwością można było obserwować życie innych lokatorów, których wyraźnie widać było przez szyby dużych okien, które wychodziły na owe podwórze. Nigdy jednak tego nie robiła. Nie była typem podglądaczki rodem z filmów Hitchcocka. Ceniła prywatność innych. Nie nadawała swoim sąsiadom żadnych złośliwych przydomków ani nie wdawała się w rozmowy na klatce schodowej. Nie interesowało ją również co o niej myślą i czy obserwują ją, gdy wychodzi na dach. Zastanowiło ją jednak czy czasami ktoś zauważa jej zamiłowanie do tego miejsca i czy chociaż raz, jeden z sąsiadów wyglądając przez okno mruknął pod nosem: „O, znowu tam siedzi”.

To przesiadywanie na daszku garażu przybierało formę rytuału, a czasami medytacji. Wyjście na nie zawsze kojarzyło jej się z miłym doświadczeniem, które było podsumowaniem chwili szczęścia. Bywały dni, gdy wychodziła na dach wyłącznie w czyimś towarzystwie. Po wielogodzinnej i pasjonującej rozmowie na temat literatury lub kina z najlepszą przyjaciółką, po wyjątkowo dobrym posiłku, który przygotowała ze swoim partnerem, po czułej i namiętnej nocy lub by sprawić przyjemność swojemu biało-czarnemu kotu Verdelowi, dla którego dach stał się jedynym łącznikiem z zewnętrznym światem. Na daszku garażu nigdy nie toczyły się długie, ważne rozmowy, nie było chichotów, pocałunków czy objęć. Zazwyczaj siadało się na nim by odpocząć, zapalić papierosa i zatopić wzrok w jednej z cegieł budynku z naprzeciwka lub by palnąć w zadumie: „Popatrz jaka chmura’. Przebywając na daszku, wydawało się, że pogoda zawsze jest piękna, temperatura nadawała się do siedzenia w krótkim rękawie lub ulubionym swetrze, ale nigdy nie drżało się tam z zimna.

Jej samotne pobyty w tym miejscu też do pewnego czasu były magicznymi momentami. Wychodziła na nie po zakończeniu wyjątkowo dobrej książki lub po obejrzeniu filmu, który ją poruszył. Czasem uchylała szerzej okno sypialni by móc wsłuchać się w dźwięki ulubionej muzyki, przez co chwila stawała się jeszcze przyjemniejsza. Było to więc miejsce podsumowań myśli gdzie pozwalała swemu umysłowi odciąć się od rzeczywistości i napawać spokojem. Dach, miejsce ucieczki przed światem i rzeczywistością. Na dach nie wychodziło się podczas deszczu ani w okresie jesienno-zimowym. Była to reguła, której dziewczyna stanowczo przestrzegała przez wiele lat. Nie chciała, aby zimno czy wilgoć odejmowały uroku temu miejscu. Wtedy siadała na szerokim parapecie sypialni, który zwykle służył za pierwszy stopień na dach, z kubkiem herbaty i spoglądała na niego tęsknym wzrokiem.  Nie miała ulubionej kawiarni, w której mogła przesiadywać godzinami z książką lub przyjaciółką. Nie miała również ulubionego celu spacerów, ani ławki w parku. Pewnie dlatego dach był dla niej tym wyjątkowym miejscem.

Wszystko zaczęło ulegać zmianie powoli i stopniowo. Aż nadszedł moment, w którym złamała wszystkie swoje reguły i nakazy względem tego miejsca. Pewnego listopadowego dnia, wyszła na śliski od deszczu dach. Chwiejnym krokiem doszła do punktu, w którym zwykle siadała i ciężko osunęła się na mokre dachówki, nie zważając iż jej ulubione spodnie zostały mocno ubrudzone. Była wzburzona i smutna, przez co w głowie pojawiła się chęć ucieczki. W pewnej chwili poczuła przypływ smutku, który zdawał się nie do zniesienia. Wzięła kilka głębokich oddechów i zdecydowanym ruchem otworzyła okno sypialni. Uderzył ją podmuch lodowatego wiatru i zapach rozkładających liści, które zgromadziły się miedzy rynną a ścianą budynku. Miała nadzieję, że to miejsce ją uspokoi, że za chwilę znów wszystko wyda się prostsze a znajomy głos zachęcająco mruknie: ‘Chodź do środka, skończmy w końcu tę kolację, umieram z głodu’. Zamiast tego za pleców usłyszała wołanie przepełnione gniewem:

– Odbiło Ci? Co ty tam do cholery robisz? Właź z powrotem do środka, bo zamarzniesz!

Nie odwracając się w stronę głosu, zrezygnowana wzruszyła ramionami. Było jej wszystko jedno, czy zamarznie, czy nabawi się zapalenia płuc czy może zleci jak długa na dół i złamie kark. Po chwili zrozumiała, że dach ją zawiódł. Nie ukoił nerwów, nie naładował spokojem. Odebrał za to ciepło ciała i nadzieje na poprawę dnia. Po kilku minutach zrezygnowana wróciła do domu. Palce miała skostniałe z zimna, a skórę na dłoniach i twarzy czerwoną od chłodnego wiatru. Z sypialni widziała jak jej chłopak krząta się w kuchni. Wychodząc na wąski korytarz, który oddzielał dwa pomieszczenia, zaczęła niezdarnie ściągać buty. Na dłonie naciągnęła rękawy znoszonego swetra i skurczona weszła do kuchni. Verdel na jej widok zaczął slalomem chodzić po stole prosząc się o uwagę. Chłopak przez dłuższą chwilę ignorował natomiast jej obecność. Nie spoglądając w jej stronę przygotowywał herbatę w milczeniu.

– Wiem, że miałaś parszywy dzień, ale czy musisz odgrywać przedstawienie na oczach sąsiadów? – spytał nie patrząc w jej stronę.

Nie czekając na odpowiedź podszedł do stołu i wziął kota na ręce.

– Co ty wyprawiasz?

Dziewczyna usiadła przy stole wzruszając ramionami.

– Rozmowy z tobą w takich sytuacjach są pasjonujące-dodał po chwili. Cmoknął kota w głowę, po czym delikatnie postawił na ziemi – Ogarnij się, bo ja widocznie nie potrafię ci pomóc.

Przez chwilę mierzył ją wzrokiem stojąc w bezruchu w nadziei, że ta odezwie się choć słowem. Po chwili wymownej ciszy, bez słowa postawił przed nią kubek z gorącym napojem, po czym wyszedł z kuchni. W pewnym sensie miał rację. Dziewczyna o tym wiedziała. W chwilach, gdy rozmowa zdawała się konieczna by oczyścić atmosferę, ta zamykała się w sobie i nie wypowiadała ani jednego słowa. Nie robiła tego z przekory. Zwyczajnie uciekała przed kłótnią. Strach przed tym powodował, że traciła swój głos, zdając sobie jednocześnie sprawę, że milczenie pogarsza jedynie sytuację. Patrzyła jak Verdel tańczy wokół jej nóg prosząc o pieszczoty. Po chwili oparł przednie łapki o jej kolano wdzięcznie rozciągając grzbiet, jednocześnie rzucając zalotne spojrzenia. Jego żółte, łagodne oczy zdawały się prosić o uśmiech. Dziewczyna wzięła go na ręce, przytulając mocno do piersi. Nie wiedziała, co ze sobą począć. Czy zostać w kuchni czy może przenieść się do jednego z dwóch pokoi udając, że nic się nie stało i po jakimś czasie zacząć rozmowę o wszystkim byle nie sytuacji, która wywołała lawinę nieporozumień. Po chwili, kierowana wewnętrzną potrzebą, poszła w kierunku sypialni. Usiadła na parapecie spoglądając na dach, zapominając o herbacie, która stygła na kuchennym stole.

Od kilku dni nie odbierała telefonów ani nie odczytywała wiadomości wysyłanych przez przyjaciółkę. Gdy telefon zaczynał drgać, spoglądała na niego z lękiem w oczach. Zarzucała wtedy ciepły sweter na ramiona, przesiąknięty dymem od papierosów i w popłochu otwierała okno. Siadała na dachu, zapalając nerwowo papierosa i wypalała go szybko chcąc jak najszybciej wrócić do domu. Co stało się z jej magicznym miejscem? Przebywanie w nim było nieprzyjemne i potęgowało uczucie samotności. Zarówno dach jak i mieszkanie, które do niedawna tak kochała stało się jej więzieniem. Czuła na plecach spojrzenie swojego chłopaka, który badawczo obserwował ją z okna sypialni. Przestał jednak nakłaniać ją do powrotu do domu. W jego oczach widziała jednocześnie irytacje i niemoc. ‘Poddaje się’ myślała wtedy z żalem. Nie zrobiła jednak nic by dopuścić go do swoich myśli. We wnętrzach ich mieszkania, słychać było jedynie nieznośną ciszę, która z czasem wypełniała je nieznośnym dźwiękiem samotności, który wwiercał się w uszy. Krople wody spływające ze zlewu czy tykanie zegara wydawało się wręcz hałasem, który przypominał o upływającym czasie. W chwilach, które zdawały się ich przytłaczać najbardziej, siadali obok siebie przy zapalonym telewizorze w nadziei, iż program, film lub serial, który wcześniej oglądali z pasją znów ich porwie, że wywoła w nich lawinę przemyśleń, którymi będą się karmić nawzajem przez resztę wieczoru. Jednak po godzinie, chłopak zasypiał na kanapie, a dziewczyna kładła się na łóżku patrząc tępo w sufit. Telefon dzwonił coraz rzadziej, aż pewnego dnia zamilkł na dobre. Dziewczyna przestała podłączać go do ładowarki.

– Wyjeżdżam do brata na jakiś czas – powiedział chłopak wczesnym rankiem szykując się do pracy.

– Kiedy? – spytała po chwili.

Chłopak parsknął pod nosem.

– Jezu, nie interesuje cię czemu tak nagle, na jak długo… ani kiedy wrócę tylko, kiedy się stąd zawinę, prawda?- patrzył na nią z niedowierzaniem. Stał tak parę minut wlepiając w nią wzrok w nadziei, że ta się ocknie i przeprosi za swój chłód.

– W czwartek – powiedział w końcu – Zajmiesz się Verdelem?

– A mógłbyś zabrać go ze sobą? – zapytała po chwili.

– Świetnie… po prostu nie mieści mi się to wszystko w głowie, wiesz? Przecież to co się dzieje nie jest końcem świata rozumiesz? Musisz przez to przejść!

Milczała.

Mieszkanie zdawało się większe niż było w rzeczywistości. Wprowadziła się do niego pustka, która szybko przejęła wszystkie pomieszczenia. Dziewczyna większość dnia spędzała leżąc w jego najróżniejszych kątach i miejscach, na podłodze w kuchni, lub na korytarzu opierając się o drzwi frontowe. Rzadko jadała, rzadko brała również długie kąpiele, które kiedyś sprawiały jej wiele przyjemności. Od kilkunastu dni nie wypowiedziała ani jednego słowa na głos. Samotność i cisza, zdawały się jednocześnie przynosić jej ulgę i ból. Nie mogła znieść myśli, ze tam za drzwiami frontowymi jej mieszkania, życie toczy się jak gdyby nigdy nic. Prawdopodobnie wszystkie bliskie jej kiedyś osoby żyją pełnią życia, kochają, śmieją się, działają. Po takich kontemplacjach odczuwała żal i niechęć do wszystkich, zwłaszcza do siebie. Po kilku dniach rozesłała kilku bliskim jej osobom maila, chłopakowi, aby przez najbliższe tygodnie się z nią nie kontaktował, przyjaciółce by się nie martwiła, ponieważ wyjeżdża na jakiś czas do rodziny, rodzicom, że jest pochłonięta pracą i nie ma czasu nawet na rozmowę przez telefon.

Gdy samotność i cisza mieszkania ją przytłaczały wtedy wychodziła na dach. Dach pokryty z rana szronem, wieczorem natomiast lodowatym burym brudem, który przebijał się gwałtownie przez jej ciało. Dach pogrążony w ciemności, ukryty wiecznie w cieniu. Nie było w nim ukojenia. Dach właściwie stawał się jej osobistą karą, czasem myślała o nim jak o swoim przyszłym miejscu egzekucji, z którym powoli się oswajała. Po jakimś czasie trudno jej było nawet patrzeć na niego, gdy wstawała z łóżka, mimo to ciągneła ją do niego jakaś tajemnicza siła. Była niczym nadzieja, że może jeszcze pojawi się na nim choć iskierka szczęścia. Wiedziała, że oszukuje swój umysł, że miłe chwile na nim spędzone odeszły bezpowrotnie i nie mogła się z tym pogodzić. Tęskniła za dniami, które wówczas nie zdawały jej się wyjątkowe, z czasem jednak zaczeła sobie zdawać sprawę, jak szczęśliwą była do niedawna osobą.

Kiedy to właściwie zaczęło ulegać rozkładowi? Kiedy dziewczyna zaczęła gasnąć? Pierwsze symptomy są zazwyczaj niezauważalne, to małe drobiazgi, które sprawiają, że człowiek zamiast buntu, zamiast obrony stosuje raczej uniki. Jej problemy dla otoczenia zdawały się być trywialne, słyszała bezustannie, iż przesadza lub wyolbrzymia wszystko co ją bolało lub czego się obawiała. Podobno, wszystko brała do siebie, podobno była zbyt delikatna i skłonna do urazy. Jej wszelkie wątpliwości dotyczące siebie samej, jej życia wynikały z braku wiary w siebie i najwyższy czas wziąć się do kupy, bo inaczej życie cały czas będzie ją kopało w dupę. Taka była diagnoza jej najbliższych.

– Musisz, przejść przez to sama, ja mogę tylko wysłuchać- powiedziała jej przyjaciółka tuż przed wyjściem na dach podczas ich ostatniego spotkania.

Dziewczyna zaczęła gasnąć pod wpływem krytyki i braku czułości. Jej chłopak słuchał jej wywodów przewracając oczami.

– Nie podoba ci się twoja praca? To ją zmień. Nie czujesz się szczęśliwa? Popatrz jak żyją inni. Masz wszystko! –  powiadał.

Niedokończone rozmowy zaczęły się piętrzyć wokół nich, zmniejszając przestrzeń między nimi. Ta ciasnota sprawiała, że po jakimś czasie nie potrafili przebywać wspólnie w jednym pomieszczeniu, zaczęli więc jadać i sypiać osobno. Zaczynała wierzyć, że jest niewdzięczna, że wciąż jej mało i jest zbyt skupiona na sobie. Bo skoro nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie ‘czego chce’ to znaczy, że ma wszystko, tylko tego nie widzi. Przestała sypiać snem spokojnym, jadała tylko wtedy, gdy postawiono przed nią talerz z posiłkiem, przestała się śmiać z błahych rzeczy, przestała snuć plany i marzyć.

Aż pewnego dnia, podczas prezentacji, za którą była odpowiedzialna wybuchła płaczem. Zszokowany wzrok współpracowników, który szybko zaczął zmieniać się w spojrzenie pełne zażenowania był nie do zniesienia. Szef szybko zaproponował przymusowy urlop, a ona dławiona wstydem i upokożeniem wychodząc z biura wiedziała, ze już więcej do niego nie wróci. Chłopak na wieść o tym, co się stało zareagował z niedowierzaniem.

– Nie mogłaś wypłakać się w kiblu po wszystkim jak normalni ludzie? – zapytał w końcu.

 Po tych słowach po raz pierwszy uciekła na dach. I od tej pory dach stał się miejscem jej wewnętrznego rozkładu. Czasem zdawało się jej nawet, że nie chce na niego ani wychodzić ani patrzeć, jednak wewnętrzna siła ciągnęła ją w to miejsce. Gdy już na nim siadała niedbale, nie zwracając uwagi na wilgoć i brud od razu żałowała tej wizyty. ‘Uciekaj’ słyszała w głowie, ‘to miejsce ci nie pomoże, dawało ci jedynie złudne poczucie szczęścia, teraz tylko cię niszczy’. Nie potrafiła jednak uciec i powracała tam przez resztę jesieni, aż pewnego dnia, wokół dachu zaczęły migotać kolorowe lampki, które wyłaniały się z okien sąsiadów.

Okresu przedświątecznego i świętowania wcale nie odczuła. Po raz pierwszy nie kupiła choinki, nie zorganizowała wigilii dla znajomych ani nie słuchała świątecznych piosenek w wykonaniu Sinatry. Odwołała wszystkie wizyty, wymawiając się grypą. Chłopak stosując się do jej zaleceń nie dzwonił, ani nie pojawiał się w mieszkaniu. Cały grudzień przesiedziała w piżamie na kanapie jedząc jedynie zupki z proszku. W noc sylwestrową siedząc na dachu obserwowała obojętnie kolorowe fajerwerki, które z sykiem zlatywały ku niebu. Przez chwilę zdawało jej się, że ona i dach stanowią jedną, samotną masę. Wrosła w niego i nie pasowała do otoczenia, tak jak on do budynków wokół i do podwórza. Tak jak dach stała się szara, brudna i przypominała jedynie cień dawnej świetności. Nigdy przedtem nie czuła się aż tak samotna. Uczucie to potęgowało przekonanie, iż wszystkie bliskie jej osoby bawią się teraz w najlepsze, popijają wino musujące, które nazywają szampanem, robią mnóstwo zdjęć, o których wkrótce zapomną i śpiewają przeboje tego roku na całe gardło. Ona i dach świętowali w milczeniu, do momentu, aż zaczęło padać i musiała wracać do mieszkania.

Przestała myśleć o przyszłości i o tym czy wszystko w końcu się ułoży. Straciła nadzieję, że pojawi się znów taki dzień, w którym będzie mogła wyjść na dach szczęśliwa i to miejsce przyniesie jej spokój i zaakcentuje coś istotnego. W końcu zaczęła wierzyć, że to ona rzuciła na dach złe zaklęcie, które całkowicie zmieniło jego oblicze. Stało się ono miejscem przeklętym, które przypominało jej o wstydzie pamiętnego dnia, które jakby w odwecie spowodowało, iż z dnia na dzień stała się coraz bardziej wyalienowana i żałosna.

– Nie można zatruwać pięknych miejsc swoimi negatywnymi emocjami- powtarzała w głowie.

Sąsiedzi pewnie nie patrzyli na nią już z zaciekawieniem, lecz raczej z pogardą.

– O, znowu ta wymięta wariatka siedzi na dachu. Pewnie pijana. Zaraz zleci na łeb! Może zadzwonić po straż miejską, dostanie mandat i się skończy przesiadywanie na dachach! – to pewnie myślą te sylwetki pojawiające się za firankami.

Co właściwie ją to obchodzi, już nie takie żenujące sytuacje przeżyła. Dlaczego ma się przejmować obcymi osobami, które pewnie nawet nie znają jej nazwiska. I tak, mimo niechęci, wstydu i przejmującego zimna, co dzień pojawiała się na dachu, ukazując swoje żałosne oblicze światu. Każdego dnia brnęła w coraz większą sieć kłamstw, podczas rozmów telefonicznych z rodzicami. Nie było to trudne, wolała zmuszać gardło do radosnego głosu niż kilkudniowej wizyty matki, która po kilku minutach zrozumiałaby, w jakiej sytuacji znajduje się jej córka, która tak dobrze rokowała na przyszłość, a mimo tego coś poszło nie tak. Zawód w oczach matki dobiłby ją ostatecznie.

– Tak, chłopak wkrótce wraca. Tak, przyjaciółka wpada regularnie na kawę. Tak, już zaczęła szukać nowej pracy. Tak, zajmuje sobie produktywnie dzień. Po kilku minutach takiej rozmowy, dziewczyna sama zaczynała wierzyć w te historie. Nie miała wyrzutów sumienia, że okłamuje własną matkę. Po chwili powracała do swojej rzeczywistości, do zupek instant, do niepranego przez kilka tygodni koca, kiepskich programów w telewizji i na dach.

I w końcu przyszedł marzec, dni stawały się coraz dłuższe, niebo zdawało się mniej szare niż zazwyczaj. Tego dnia obudził ją hałas dobiegający z podwórza. Coś uderzało głośno o betonową posadzkę, słychać było donośne głosy kilku mężczyzn. Dziewczyna ocknęła się ze snu. Musiało dochodzić już południe, bowiem od jakiegoś czasu nie zdarzyło się jej by wstała wcześniej niż o jedenastej. Leżała tak przez chwilę nasłuchując dźwięków dochodzących z podwórza, aż po chwili dostrzegła cień poruszający się za oknem. Dziewczyna usiadła na łóżku spoglądając w jego stronę. Po dachu przechadzał się pewnym krokiem mężczyzna w kasku i żółtej kamizelce. Rozglądał się wokół i donośnym głosem odpowiadał na zawołania kolegów z dołu. Dziewczyna poczuła dziwną zazdrość, widząc obcą osobę, która tak bezceremonialnie paradowała po miejscu, które uważała za swoje. Po chwili, podeszła do okna. Otworzyła je pewnie i zapytała:

– Przepraszam, długo będzie pan tutaj tak stał? Chciałabym się przebrać.

– Jeszcze chwilkę – odparł mężczyzna, rzucając jej obojętne spojrzenie.

– Co pan właściwie tutaj robi? Znowu rynny się zatkały? – spytała poirytowana.

– Nie proszę pani. Obawiam się, że przez kilka dni będzie musiała pani przywyknąć do mojego widoku i zacząć przebierać się gdzie indziej- odpowiedział mężczyzna mocno akcentując ostatnie słowa – Od jutra zaczynamy ściągać dachówki.

Dziewczyna czuła jak krew odpływa z jej twarzy:

– Jak to?

– Normalnie – burknął robotnik widocznie już zmęczony konwersacją ze wścibską dziewczyną – Dostaliśmy zlecenie, aby zlikwidować garaż. Pani się nie martwi, potrwa to jakieś trzy, cztery dni i będzie miała pani święty spokój.

Trzy, cztery dni. Tyle wystarczy, aby miejsce jej szczęścia i niedoli zniknęło z jej życia. Trzy, cztery dni… a co potem? Dokąd ma uciekać? Dziewczyna bez słowa zamknęła za sobą okno. Wyszła na korytarz i wybuchła donośnym płaczem. Odbierają jej dach, jej miejsce. Nie dali jej nawet czasu by mogła się z nim pożegnać. Przez ostatnie miesiące było jej na nim tak źle, ale jednak miała to miejsce, w którym mogła pogrążyć się w swoich myślach. A teraz to miejsce ma przestać istnieć, zniknąć z jej życia bezpowrotnie. Płakała cały dzień, wyglądała nieśmiało zza okna sypialni upewniając się, iż żaden z mężczyzn się na nim nie znajduje i łkała cichutko. Tej nocy, wyszła na niego po raz ostatni. Trzymała swoje dłonie na zimnych, szarych dachówkach, tak jakby chciała zapamiętać ich wilgoć i teksturę. Tak jakby jakaś cząstka dachu miała przeniknąć do jej ciała i zachować już na zawsze ślad. Nigdy przedtem nie spędziła na nim tyle czasu, co tej nocy, mokra od siąpiącego deszczu i zziębnięta wróciła późną nocą do sypialni. Ułożyła się na parapecie, okrywając szczelnie kocem i czuwała do momentu, aż wczesnym rankiem nie wspięli się na niego po rusztowaniach robotnicy. Dach znikał z jej oczu z godziny na godzinę. Czuła, jakby ukochaną osobę toczyła jakaś śmiertelna choroba wyniszczająca ciało dzień po dniu, a ona nie może nic zrobić by ją ocalić. Wieczorami ze łzami w oczach spoglądała na owe resztki, które regularnie znikały. Z końcem tygodnia dach przestał istnieć. Dziewczyna, zaczęła przesiadywać na parapecie, patrząc się tępo w niebo. Wszystko zostało jej odebrane. A mimo to żyje. Jakoś udaje się jej trwać przy życiu. Stan szoku i niedowierzania trwał jeszcze kilka dni, zdawało się, że powoli dociera do niej ważna wiadomość, której jeszcze nie potrafi odczytać.

Aż pewnego dnia siedząc na parapecie pomyślała:

‘Już nie może być gorzej’

– Już nie może być gorzej- powiedziała po chwili na głos.

Myśl ta zdawała się błyskiem. Tego dnia ściągnęła z siebie znoszoną piżamę i po raz pierwszy od kilku tygodni założyła czyste ubranie. Zdecydowała, że wyjdzie na zewnątrz po raz pierwszy od listopada. Postanowiła, że spróbuje żyć. Nie miała planu, w jaki sposób. Po prostu spróbuje raz jeszcze. Dachu już nie ma, ale ona cały czas istnieje, nie rozsypała się razem z nim, choć wydawało jej się, że stanowią całość.

Paulina Krzyżaniak – Dach
QR kod: Paulina Krzyżaniak – Dach