rew/play

she’s like the wind pachnie różową limarą.
jestem frances houseman, ty johnnym castle’em,
ćwiczymy kroki do finałowego występu.
czwarte liceum ogólnokształcące wypuszcza
kolejny rocznik absolwentów. wykradamy
jabłka z ogródka sąsiada w towarzystwie
muńka staszczyka. nie przeszkadza nam,
że strasznie sepleni. śpiewamy na całe gardło.
warszawa, boskie buenos, hotel california.
z piskiem opon skręcamy w mercy street.
co nas nie zabije, będzie czekać w ukryciu
na stosowny moment. teraz przewiń do początku.
nasze ciała są wieczne. linia melodyczna
wznosi się i opada. czas nas uczy pogody,
river deep, mountain high. tańczymy
nad przepaścią. krok w przód, krok w tył.


1984

tamtej jesieni wiedliśmy bogate życie wewnętrzne
trzymały się nas idee jak igły cisów
budowa stadionów szła gładko
podobnie konstrukcja ptasich gniazd
szybko, z byle czego, byle zdążyć przed zimą
tamtej jesieni przypominaliśmy niedożywionych
budowniczych piramid, z ogniem w głowach
wiarą w boskie oko. karmiły nas wizje przyszłych pokoleń
jak na obrazach salvadora dali wiotki czas naginał się
do palców golema-demiurga. nie mieliśmy niczego
wszystko było nasze. tamtej jesieni wiedliśmy
naprawdę bogate życie. w podziemnych schronach
budowaliśmy stadiony, ministerstwa i sądy
wcielaliśmy w życie generalny plan
szybko, byle zdążyć przed zimą


1980

czternastego marca kopernik rozbija się niedaleko okęcia
osiemnastego w cuernavaca umiera tamara łempicka
ósmego sierpnia kończę dziesięć lat. w prezencie dostaję
zeszyt z nutami. do upadłego ćwiczę na pianinie piosnkę litewską
chopin byłby ze mnie dumny. w pewexie toblerone i bounty
buntuję się, chcę sama chodzić na plac zabaw. mama nie pozwala
jeszcze nie umiem jeździć na rowerze, nie wiem, co znaczy słowo: pedały
czytam manię lazurek, nieświadoma tego, co nadchodzi
w grudniu dzieje się wiele. drugiego edward gierek wylatuje
z komitetu centralnego. czwartego andrzej perka uprowadza samolot
piątego – szczyt państw układu warszawskiego
szóstego mikołaj, ósmego john lennon – te dwa ostatnie
pamiętam


remake. 1986

ona ma na t-shircie serduszko z limahlem
on koszulkę z republiką. najazd kamery
na pokrzywy i miętę. małe różowe kamyczki
na brzegu. twarde sutki pod jego palcami
cięcie. od wschodu idą chmury. słońce na jej włosach
chcesz, żebym to zdjęła? nie będzie ci zimno?
paseczek bladej skóry, reszta poza kadrem
smakujesz płynem lugola. śmieją się
długi najazd na niebo. zbliżenie. akcja. cięcie
wyglądają pięknie w swoich rolach. radioaktywni
niewinni. west side story. casablanka. maj to płuco wiosny
przekłute strzałą. maj to dobry miesiąc na pierwszy raz


kiedy spada gwiazda, wypowiadam życzenie

kopernik porusza ziemię, galileusz pada martwy
ktoś zaraz odetnie mu palce i zatopi w słoju
słój zawieruszy się po roku 1905, czyli całkiem niedługo
grypa będzie jak dżuma. szczury atakują ze statków
w rewanżu joe louis nokautuje maxa schmelinga
wojna wybuchnie tuż po pierwszej rundzie. dziadek znowu
spóźnia się na szychtę. jeszcze raz i trafisz do auschwitz
– mówi mu kierownik zmiany. pachnie migdałami
fiolka po cyjanku. ewa braun kładzie głowę
na ramieniu męża. mkną obłoki po niebie szybko
coraz szybciej. hermaszewski już w kosmosie
jestem dzieckiem kwiatem, tańczę boso
na sztucznym trawniku. mój chłopak żongluje jabłkami
uderzają o ziemię, jedno po drugim


zero point

na wodzie jasne plamy mielizny
z ruchliwymi łebkami kaczek
stara łódka przy brzegu. w tym miejscu
była kiedyś kopalnia piasku
wcześniej las, przed nim lodowiec
a jeszcze wcześniej nic nie było
dzisiaj jest poniedziałek
mgła jak kurtyna opada na drogę
wynurzasz się z niej nowy, czysty

Marzena Orczyk-Wiczkowska – Sześć wierszy
QR kod: Marzena Orczyk-Wiczkowska – Sześć wierszy