Bujnie obrodziły elektrownie atomowe

Oko jest jeszcze żywe,
chociaż mylę się i zapisuję, że żwawe.
Spokój jest spokojem. Nic sobie nie wyobrażam,
uśmiechem odpowiadam na uśmiech. Z daleka
i bliska. Zmuszam się do refleksji
po napisach końcowych w kinie. Wypowiadam jakieś frazesy
po spektaklu, na którym chłopcy deklamowali teksty o utopii,
dusili się od smogu, kobiety traciły dzieci. Gratulujemy sobie życia.
Śpiewamy hymny, dyskutujemy o korzeniach,
a w rzekach nie ma już roślin, a brunatne jest brunatne.
Brunatne zabiera brzeg wyspy, lepi się do stóp, wypełnia płuca.


Lęk

Co chciałabym powiedzieć?
Czytam o plamie na powierzchni,
o wybuchach na dnie oceanu, o górze lodowej,
może podtopić Irlandię. Zabrnęłam w to wszystko zbyt głęboko.
Pojęcia nie mam, kim chcę być, skoro już jestem,
kim jestem. Nie wiem,

czy potrafię wrócić do pięknych wizji świata.
Tryskać humorem, by energia wibrowała niezwykłym blaskiem.
Strach, że sztuka nic nie zmienia – ani myśli ludzi
ani działań polityków. Śmierdzące kałuże
z żółtymi otoczkami, niewinność doznań
i szereg omylnych fachowców od środowiska.
Bezradność… uczucie tak rzeczywiste
i bolesne, jak okres, który trwa i zawstydza.


Przymioty albo i nie

Ziemia o tej porze pachnie
rozpadającymi się wieżowcami, popiołem i dymem.
Powietrze jest białe, a drzewa skurczyły się z braku światła.
Krzyczysz. Nie rozpoznaję słów. Rzeczywistość wypełniają niemi.
Wciąż nie mogę zrozumieć rozwlekającego się czasu,
tego, co utrwaliłam w pamięci.

Napływających ze wszystkich stron zarysów.
Kształtujących się obrazów,
kiedy odwracam się
i dotykam tego miejsca,
gdzie każdy pragnie włożyć palce.
Nic tam nie ma oprócz wody.
Wylewa się z wiader. Podmywa krawężniki.
Wciąż nie wiem, co jest pomiędzy nami.
Pomiędzy miejscami, które symbolizują pustynię.
Brak danych.


A kiedy przyjdzie po kogoś

Zadajemy sobie pytania i nic po nich nie następuje.
Żaden wizerunek, sposób, w jaki układamy się w łóżkach,
otwieramy okna. Nic nie przynosi ulgi.
Na środku placu stoi kościół.
Trzyma się tak od stuleci i na coś czeka.

Ludzie wchodzą i wychodzą.
Zakładają palta przeciwdeszczowe, znaczą drogi,
określają odległości. Budynki wokół obumierają.
Tracą szyby, klamki. Tynk sypie się na wszystkich
kondygnacjach. Po katastrofie zastanawiamy się,
co mogliśmy zrobić lepiej. Komu dopiąć skrzydła,
a komu odciąć dostęp wifi.

Niby żyjemy w szklanych domach,
a jednak rozrost jest jedynie bodźcem
do opuszczania. Ciebie, mnie, ich.


Wątek miłosny

Przed laty należała tylko do siebie.
Jeszcze zanim się okazało, że istnieją inne wcielenia,
wątki kryminalne, splecione niejasności tuż za linią życia.
Tajemnicze nieznajome, niedzisiejsza młodzież,
późniejsze ucieleśnienie zła. Siedzimy na schodach,
niektórzy trzymają w dłoniach ciastka, puszki z colą.
Winda krąży pośród jezior i lasów, bowiem w świecie fikcji
wszystko jest możliwe i uleczalne. Nikt nie spoglądał
na jej długie nogi, wąskie stopy. Otwierała drzwi
i łączyła nostalgię krajobrazu z owocami z sadu.
Nie miałyśmy obowiązku czuć się szczęśliwe.
Z pewnością, nawet jeżeli nie napisałam tego na poważnie,
możecie mi dorównać niedomówieniami i całą resztą
kipiącej ironii. Zawodzeniem płaczek po utracie bliskich.
Ciągłą gotowością twórczą. Od Belfastu do West Corku.
Wystarczy wejść pomiędzy wiersz i świat.
Wydobyć z niego zachwyt,
bezmiar światła.

Małgorzata Południak – Pięć wierszy
QR kod: Małgorzata Południak – Pięć wierszy