Nie ma Cię w tej książce chociaż kurwa jesteś
I co. Brakuje siebie do przeczytania? Nie do wiary,
że wciąż na okładce widzę coś dziwnego. To ty?
Spragnieni miłości jak dziewczynka i chłopiec
zawieszeni gdzieś w nicości
ściennego kalendarza na zupełnie nowy rok.
Święta oralne, kościelne niedziele, chipsy pourazowe
w dni kiedy płakać chciałoby się. I co? Brakuje Ciebie
odczytanej? Nie do wiary, że wciąż na okładce
twarzą idziesz rakiem.
Czy widziałeś kiedyś koguta
któremu odrąbano głowę siekierą
jak jego ciało podskakuje i skaczą nogi
wyrzucane w powietrze przez jakąś siłę
dużo większą od nas
kiedy łeb z czerwonym martwym grzebieniem
i okiem leży
do po grzebania?
Nieświadom tekstu, świadom przypadku
lingwistycznego, że Kamil to kogut – rozumiem
i wnioskuję: następnym razem piszemy razem.
Macie mój miecz!
Wolę pić maślankę
Jebać butelki gazowanej Slamszynianki.
Czy poezja za sto lat będzie miała sens?
Nie, i nie ma teraz. To pozy głupców!
Kiszone wiersze po brudnych stopach
skostniałych troglodytów, uroczych
imprez zgniją. My zaś pozostaniemy
z dziurami w kieszeniach, z niedospaniem
z tyłu głowy. Każde słowo będzie
lokatą. I przyszła ona – jego już
żona taka młoda, taka młoda
żona – ona. Której nie było zarazem
napiszę jej nadchodzące
trzydzieści lat później epitafium,
gdzie kumkamy na firan jeziorze
skąpani pułapką, gdzie dziura
buduje coś lepszego niż to.
W tym smutnym mieście, tu
gdzie stacja tramwaju za stacją
autobusową łączy się z mrocznym
kościołem obok lombardu. Śniadanie
na kacu jest jak przeszczep.
Musi się przyjąć jak spółdzielczy tatar
jedzony we trójkę na brzegu wydawnictwa
z kropką. A my ciągle
tacy młodzi, tacy młodzi.
Berlin – Warszawa
Kebabowy świat na Kreuzbergu zaczyna się w gdańskiej popielniczce,
gdzie gasimy szlu i szumowiny złej terapii bycia. A picia!
Kabanosy, wóda i chleb ze smalcem. Rozjebało mi mózg.
Atomowe koncepcje między stolicami naświetlają majonez.
Nikt nie powiedział, że będzie pięknie łączyć podobieństwa
straceń somsiadów. Ja – Polak – cebulowy templariusz
nakładam się na niemieckiego Wursta.
– Ale piwo!
– [NIECZYTELNIE]
– A w Japonii Hanami, (…) Wałęsa, Bartoszewski
polecają szklanki na bąki, złotą komnatę, szatę
łazarza, pociąg drugiej klasy, gdzie w kiblu
siedzisz na gapę.
Madka poezji polskiej
jest tylko
jedna.
Komputer, serwis, przejaśnienia
1.
Można było pisać wiersze na Atari. Naprawiać je
i naświetlać. Fuck me, bad ass, doll house!
Za płytę główną miałem ryczącego koguta,
którego idąc do monopolu się bałem. Ale kanałem.
Totalny T-Art.
Pamięć RAM przewalałem na setki czerwonych,
dysk twardy zapełniałem porno. To wolny kraj,
przynajmniej jeszcze i teoretycznie. Autostopem
przez Galaktykę Ziemia-Lamus. Tu Lamus
do Ziemi!
I włożyłem dyskietkę do CD-Romu wierząc
w odkupienie win wytrawnych. I wsunąłem
palec do ust.
2.
Pojedźmy w maju tego roku w plener.
Zapalajmy auta, psy i hajsy.
Spalmy się i spijmy jak świnie.
Rozpalmy ognisko z cmentarnych wierszy,
wierszy naszych wrogów popołudnia.
My, wikingowie, rozpalimy ognisko z wierszy
naszych wrogów ustawimy rożen
Kiełbasa Modlitewna. Sałatka z poszatkowanych
słów i ryjów.
Jedźmy w plener w maju tego roku.
Bez laski, ochrony na BE. Pa,
Pe.