Medytacja w pracowni fotograficznej
Po prostu jestem przechodzę od cienia do cienia pomiędzy światłem odbitym
wielokrotnie i zwielokrotniałym dotkliwie
Przenikam w obrazy świadków opowieści bez słów bezgłośnej choć pełnej
krzyczenia zeskanowanego w rozmazane czerwono-czarne plamy odcień
zależy od urządzenia i koloru świecy jest
Nas tam wielu przechodzących między sztalugami klamrami linkami wreszcie
spomiędzy ram wyłaniamy obrazy zaczepiamy się o kanty i gwoździe zaostrzone
blaskiem leczymy później rany zakażone czernią schodzimy
W głębiny jaskiń ich chłód i mrok rozłupujemy w mapę skojarzeń marzeń nowe
jest jak kropla sącząca stalaktyt można tam jedynie liczyć oddechy między jednym
a drugim spustem migawki
Bibułki
Zostaną bibułki
powtykane między strony kolorowych magazynów w cieple
rozlewającej się herbaty smaku cytryny i miodu
pozbawionego słodyczy myli nam się czas czasy
pozostają nieomylnie paskudne
Byliśmy już kimś innym nie wiemy jak
bardzo podobnymi do postaci ze zdjęć wycinków
z gazet fotografii w starych albumach przyniesionych nie bez lęku
ze strychu a nawet te bibułki szeleszczące nam między
palcami w swojej papierowej pamięci są jak głosy
starców przed których słowami przyszło nam uciekać ale
Nie da się przejść tej rzeki suchą stopą
Puszczamy tylko bibułkowe stateczki
Trzydzieści minut przed
Czy ktoś jeszcze drży oprócz mnie trzydzieści minut do północy everything is
alright everything is alright i jeszcze raz rzeczywiście śnię
Mów do mnie
W festiwalu sztuk wszelakich są pejzaże wewnętrzne i performance
delikatnie rozpływające się w skokach na bandżi ponad aortą gdy pulsującym
dotknięciem domykasz spirale lęku ale nie zapomnienia
trwa zemsta
Przytulam
wszystkie moje twoje wasze neurocykliczne neurolęki i niczego
nie trzeba dopisywać światłem i niczego
cieniem
Po prostu mnie przytul przygarnij z płotów rozbierz rusztowań ramiączek
z pieprzyków piegów nawet i tylko biel
Kosmos
Ptak sznur kot jej piersi pod bluzką z siatki sutek cisza
w galimatiasie odwzorowań rzeczywistości ciekły
kryształ woda która pamięta co nie może być prawdą
poszukiwania
Na gałęzi drzewa genealogicznego kot ma szeroko
otwarte oczy opowiadałeś mi o tym w innym bardzo
rozchwianym wcieleniu złożyłam z klocków dom ręce i kartkę
i tak już zostało
Przeciskam się przez drzwi labilnej percepcji i wieszam
na cienkiej linii nieuchwytności zmuszającej do powrotu ku rodzicom
dzieciom a wszystko to zmęczenie podglądanie i tyle wykrzywionego
krzyku
Rankiem tulisz do siebie moje imię
Pudełko z monetami
Rano prosi
grosiki wrzucaj do pudełka postawię na lodówce ale tylko
te najdrobniejsze im drobniejsze tym więcej szczęścia
pobrzękuje słowami
W oddali jej dłonie coraz bardziej pomarszczone twarz
wydaje się odmiennie gładka porcelanowa jakby oddana sztuce
kintsukoroi z dnia na dzień cenniejsza
Przechodzisz od okna do drzwi i z powrotem odmierzasz
ile to kroków czy podzielone przez dwie trzecie okażą się
niewymierne czy tylko niecałkowite
Jaką nadać im wartość
Cicho
szelest samochodów za oknem i stóp w fioletowych
kapciach rysujących esy floresy na podłodze przy łóżku ani śladu
słów ani śladu mąki czysto
Grosiki z pudełeczka wysyp na wiatr nad Wisłą
Z historii niedopowiedzianych
Nie chce mówić ale nie może milczeć więc nuci składając w tobołku
te najpierwsze rzeczy na zewnątrz mróz dziecko ma dziwnie wygięte
nóżki twarz zniekształconą to pewnie kara że nie dała niemcom lub ruskim
ani ciała ani mydła nie wie
Może ten płacz za chwilę się skończy jak wojna życie nie chce
się kończyć jeszcze trzeba odbyć krowy i świnie nakarmić mężowi
nawarzyć a w uszach kwilenie coraz cichsze i cichsze mróz tęgi
trzeba ubierać futro ale nie ma
Owija stopy szmatami piersi owija zaciska niech nie kapią mlekiem niech
zaschną choć przecież to nie koniec podróży i jeszcze inne dzieci zdrowe
zwyczajne ale to niech temu będzie tam dobrze w krainie lodu
w niebie przecież odwrotnie
niż w piekle
Kiedy zdejmowali jej zwiędłe ciało obłęd w oczach wciąż gorał nie wiem
czy zimą czy latem jej to pewnie bez znaczenia długa podróż
za długa kiedy ono tak łkało i drżały mu rączki nóżki krzywe takie i buzia
dziwna nieludzka tak trzeba tak trzeba
A w tobołku mleko gdyby w piersiach brakło
Metka
Byłam tu ale już mnie nie ma ruch firanki ruch
na przeciwnej stronie ulicy przeglądam się
w witrynach sklepu wiem już na pewno nie znajdziesz
mnie podobnej do manekina sto dwadzieścia pięć
w przecenie na osiemdziesiąt dziewięć uśmiechów klaśnięć
jedną dłonią
Odrywam się od ubrań frunę w sercu mojego świata
jest nitka o proszę niech pani spojrzy to właśnie ona
nie jest groźna wyrośnie nić zostanie całkiem jak ta z etykiety
w kolorze blue wrócę tu jeszcze raz przebiegnę
kocimi łbami potknę się spojrzę
sobie w oczy
Smak czekoladki
Słucham bicia serca dudnienia pod skorupą ziemi znów
lato było gorące i suche zupełnie inaczej ona zdejmująca
słomę i sierść przylepioną do sukienki sukienkę strupy
mokra od łez krwi i miłości banalnie a magicznie wśród
rozsypanych nagietków
Tańczę na posrebrzanej podłodze pośród drobin
szkła i okruchów chleba strząśniętych z zastawionych
stołów on wydaje się szczęśliwy ona uśmiecha się
do snów i obrazów jutro jutro na pewno zostanie odnaleziona
na trzeciej od lasu stronie
Przyglądam się psu o ciepłym zapachu wosku dłoń miękko
rozprowadza go wzdłuż grzbietu za uszami cierpkość oddechu
kot w piątym życiu staje u bram nieba obwieszony
mysimi ogonami jeszcze ma okrągłe boki i uszy nieprzycięte
od kolejnych nieśmiertelności
Zanim rozegra się ostatni akt minie wieczność
i wróci