Wszystko ma swój początek, więc i koniec. Jeśli cokolwiek nie ma początku, nie jesteśmy w stanie tego nazwać, pomyśleć, ani wyobrazić. Jeśli coś nie posiada zakończenia, wiemy, że trwa nadal. Trwanie, nawet jeśli bezkresne, wizualizuje się za sprawą pojedynczych, kolejnych punktów przemierzania, dzięki którym wyobrażenie kresu przybiera podobny kształt. Coś może być zatem uświadomione i nieuświadomione jednocześnie, będąc realnym lub nierealnym – jak kto o tym pomyśli i zdolny będzie nań spojrzeć.
Do takiego spojrzenia nakłania swych czytelników Marcin Sendecki w kolejnym tomie, który w bibliografii Poety zajął szczególne miejsce, przynosząc mu prestiżową nagrodę imienia Wisławy Szymborskiej. Jeśli przyjąć, że organizacja książki jest pomyślana jako klamra spinająca bardzo dosłownie pewien określony początek i koniec w konkretną frazę, spojrzenie na teksty pomieszczone w „W” musi zostać również ukierunkowane. W jaki sposób?
Wystarczy sięgnąć do wiersza opatrzonego cyfrą 1, gdzie czytamy: „Dobra książka/ może polegać na tym/ że nie wiadomo/ o co w niej/ chodzi (…)”. Zaraz potem jednak, podobne słowa czytamy o potencjalnych „złych książkach”, co może nasuwać na myśl dwojaką interpretację: albo Autor asekuracyjnie nie zajmuje stanowiska wobec wypowiedzianego przekonania, podając krok dalej antytezę do postawionej jako swoiste motto mądrości; albo też – znów uciekając się do stosowania uników wobec warstwy semantycznej własnych słów – stwierdza, że poecie wolno wszystko, a zatem wolno mu także porwać się na swobodę myślową, wyrażeniową, odwzorowawczą i dosłowną, w twierdzeniu, że nawet jeśli cokolwiek pozostanie niejasne i nieodkryte, to w zasadzie nic nie szkodzi. Zresztą, zachętą do przemierzania tekstów wbrew i pomimo, jest ostatnie, niewinnie wręcz powiedziane: „popatrzcie”. Przekonajcie się sami, zagarnijcie coś dla siebie, zatrzymajcie w zamyśleniu i zdemaskowaniu.
Zachęcony powyższymi słowami odbiorca rusza więc w wir osobistych wycieczek i powrotów Autora, który wprowadza go w meandry przeszłości, zapoznając z przyjaciółmi, współpracownikami i innymi osobistościami, zaznaczającymi się w jego biograficznej niemalże książce mniejszymi bądź bardziej doniosłymi rolami. W tej pieszej (chciałoby się nawet rzec – bosej) wędrówce, nierzadko można odnieść wrażenie, że przemierza się bardzo osobiste, mocno faktograficzne obszary. Natomiast, skoro zostaliśmy zaproszeni do ich przebycia, nie powinniśmy czuć się nieswojo. Sam Sendecki, w sobie właściwy – niejednoznaczny – sposób, przekonuje: „Wyjść do miasta i nigdy nie wrócić./ Wejść do miasta i nigdy nie wrócić.” A zatem: wejście i wyjście – znów początek i koniec, decyzja lub wycofanie się z powziętej drogi, wszystko należy do ciebie i wszystko odwraca się od ciebie, zależnie od woli. Ale też znów nie do końca… i tak przez całą przestrzeń przemierzania tego niezwykłego poematu. Raz na wozie, raz pod wozem. Nie miej jednak, odbiorco, o nic pretensji. Zostałeś bowiem dokładnie wprowadzony w klimat czekającej cię drogi, poznając u jej początku myśl Claude’a Levi-Strauss’a, przyświecającą autorowi.
Parafrazując przyjęte motto, jeśli wkraczasz na zagadkowy dla siebie teren, pełen niespodziewanych elementów przestrzennych, budujących krajobraz tak obcy i odległy od dotychczasowego tła, w którym poruszałeś się bezpiecznie i pewnie – musisz po prostu oswoić tę obcość w całej jej rozciągłości i przyjąć ją taką, jaką jest, również co do jej przeznaczenia, osadzenia i określoności, o której sam nie masz najmniejszego pojęcia, z uwagi na ową tajemniczość i nieodkrytość właśnie.
Dokąd zatem prowadzi ta noc, której barwy są nieprzystępne dla oczu przyzwyczajonych do światła? Jak daleko można zajść po omacku, nie definiując siebie w żadnym momencie trwania tej wyjątkowej, bezbarwnej czasoprzestrzeni? I czy w ogóle możliwe jest wyjście czystym, nie naznaczonym swego rodzaju kuszącą wizją powrotu do szeroko pojętej czerni?
Jeśli wiem cokolwiek o nieokreślonym, to tyle tylko, że pozostaje w sferze domysłów. Może więc takim zamysłem należy posługiwać się wertując kolejne karty historii, zapisanej w bardzo skromnych, maksymalnie nasyconych znaczeniem wersach? W końcu sam Autor mówi: „fabryko anegdot, po małemu.”
Po małemu! Poezja tkwi w każdej kromce chleba, wypalonym papierosie, spotkaniu po latach, szklance herbaty w szatni – w tym wszystkim, co dzieje się na kolejnych przystankach, prowadzących w wiadomym jedynie Autorowi kierunku. Poezja tkwi w sformułowaniach pełnych truizmu, a przez to prawdy tak dotkliwej i namacalnej, jak stwierdzenie, że „Słońce schodzi, nigdy się nie myli./ I zachodzi. Nigdy się nie myli.” I to, że „nie byłem w tamtym barze od lat”, i to, że „noc liczy sobie nas na palcach”, i to, że „gramy z Baśką i Tomkiem/ na balkonie w Chińczyka” – to wszystko jest częścią mnie, mojego doświadczenia, błądzenia w nocy po omacku, wychodzenia na światło dnia, które bije po oczach, pamiętania i zapominania, odczuwania i znieczulania na bodźce, które w pewnym momencie stają się tak oczywiste, jak „metalowy głos lektora w jakimś filmie”. To ja, czytelniku, ale to również twoja historia, jeśli opowiesz ją sobie, mnie, światu: „wszystko inaczej/chociaż trochę tak samo.” Nawet powiedzenie „pewnego aberracyjnego razu” zawiera w sobie niemal czułą cząstkę czyjejś przygody, która mogła się rozpocząć i zakończyć w dowolny sposób – jak i twoja, kiedy przypomnisz sobie własne aberracje i nieoczywistości.
Stając się świadkami czyjejś podróży, jednocześnie sami przeżywamy własną, wypełniając równanie czasem, przestrzenią i osobami właściwymi podjętej przez nas przygodzie. Autorowi „Karolina przyniosła czereśnie i ser”, komukolwiek innemu, ktokolwiek inny – cokolwiek innego. Sedno każdego zdarzenia stanowi jego jasność wśród ciemnej nocy, sens, nadający charakter pozornie zwyczajnym, niepoetyckim przypadkom, czynnościom, myślom etc. (jak napisany wspólnie z kolegami wiersz i smutna konstatacja: „nikt go nam nie zapisał”).
Historia, osobiste przeżycia, wspomnienia i refleksje z nimi związane, łączą się pod jednym tytułem z aktualną sytuacją życiową Autora, który w ironiczny sposób pozwala sobie spojrzeć zarówno na współczesną „cywilizację śmieci”, jak i na własną rolę, przypisywaną mu co prawda przez innych, lecz ostatecznie znów sprowadzoną do rangi kiepskiego żartu z powodu oczywistych okoliczności: „(…) i nalegał/ żebyśmy, jako poeci/ uratowali świat./ Wzięliśmy to za żart/ i obróciliśmy w żart./ Takie czasy.”
Takie czasy! Dziś – jak wylicza Sendecki w wierszu 13. – youtuber, blogerka, moda, tatuaże i klapki na męskich stopach, określają charakter wszystkiego, co nas otacza i czym sami, chcąc nie chcąc, wypełniamy tło swojej codzienności. Czy jest droga odwrotu i jak ją odnaleźć? O tym już nie wspomina, zdaje się, nie widząc sensu takich roztrząsań – bezpieczniej nazwać rzeczy po imieniu i pozostać obserwatorem rodzących się wniosków. Taką wolność daje poezja, taką dowolność dają słowa, konteksty, znaczenia i ich domniemania. Język może być pełen patosu bądź kpiny, szyderstwa lub czułości; liryczny, ironiczny, czy melancholijny – wszystko pomieści i wszystkiemu sprosta, kiedy słowa, to tylko słowa! I tak, zaskakują niepozorne, niewinne, niemal wzruszające pojedyncze zdania, stanowiące zamkniętą całość: „Najprawdziwsza papużka w oknie na Karowej, gdy urodziła się Zuzia.” Zaraz potem jednak pełne tajemnicy stwierdzenie: „Nic nie widać./ Popatrzcie.”, czy mimochodem wspomniane młodzieńcze „aberracje” i troski, aż po dowcipne: „Nie bądź vege, zjedz kolegę.” Krótkie, lapidarne, a jednak nasycone treścią, niosące przekonania bądź osobiste wnioski – wiersze niczym anegdoty, sentencje, złote myśli, o różnym wydźwięku: „To jest ważne, a tamto nieważne./ To nieważne, bo zdarzyło się mnie.”
Wśród nich nie zabrakło też – jakże zwięzłego – sformułowania miejsca i roli wierszy, czy ogólnie poezji – jej charakteru, istoty, sensu – poprzez celowe, uogólniające określenie: „Zaletą książki/ z wierszami/ może być/ jej objętość/ Zaletą książki/ z wierszami/ bywa jej skromna/ objętość/ Albo na odwrót (…)”. Niejednoznaczność interpretacji tych kilku wersów stawia przed czytelnikiem kolejne zadanie – wydobycia intencji: być może przewrotnej, być może wręcz przeciwnie, zupełnie szczerej, jednak znów wszystko w rękach odbiorcy. Ostatecznie bowiem każdą „książkę z wierszami” można scharakteryzować wedle jej zawartości dwojako, natomiast określenie swojego postrzegania przez Autora wprost, mogłoby zostać skierowane przeciwko niemu samemu. Stąd znak zapytania, nie będący jednak zawahaniem, dopuszczający jedynie odwrócenie znaczeń. Jest to zresztą dość specyficzny, charakterystyczny dla wierszy Sendeckiego sposób ukazywania rzeczywistości: wszystko może być białe albo czarne; takie albo inne – zdecyduj sam (jak dobra i zła książka itp.). Dlatego to właśnie od ciebie, czytelniku, zależy jak określisz „W” – jako „książkę z wierszami”, zbiór, tom, zeszyt etc.: każdą z tych opcji mogąc wielorako uzasadnić i utożsamić.
Trudno sformułować ostateczną, końcową myśl, która zawarłaby pełnię przekazu i ugruntowała najważniejszą ideę „W”. Choć wiersze Sendeckiego tworzą niewątpliwie wyraźnie skonstruowaną całość, to jednak specyficzny język Autora nie pozostawia oczywistego przesłania, nie pozwala na nie! „Im dłużej piszę, tym mniej” – to kropka nad „i”, tak samo niewyczerpująca i pozostawiająca otwartą przestrzeń, jak cały tom. Przestrzeń dla odnalezienia dnia i nocy, czerni i bieli, dobra i zła, początku i końca. Być może koniec nie istnieje, ale czy na pewno? Czyż „mniej” nie może zawierać w sobie ogromu przeznaczenia – tego przeznaczenia, którego ideą jest trwanie? Czy może jednak każdy z nas jest w stanie określić jak głęboką czerń należy przetrwać, by w końcu odebrać jej minimalizm, zachować i zapamiętać potrzebę wychodzenia… przed siebie?
Noc, a w niej wiersz. Język, a w nim słowa. Czas i przestrzeń, w których „mniej” i „więcej” jest sposobem wyrażania celu.