Historia jednej macewy
Miałam wtedy niespełna 6 lat. Mieszkaliśmy razem z rodzicami matki w ich dużym mieszkaniu na Nowiniarskiej 11. Byłam najmłodszą wnuczką, jedyną, oczekiwaną bardzo po dwóch braciach, córką. Cała rodzina otaczała mnie serdecznym ciepłem, każdy mnie czegoś uczył, opowiadał coś fascynującego z ich rodzimego miasteczka Zelechowa i Białej Podlaski w języku jidisz i niezbyt poprawnym polskim… Dziadzio, babcia, wujostwo, kuzynowie, razem po części w domu, reszta rodziny mieszkająca w pobliżu. Codzienność normalna, spokojna. Wydawało mi się wówczas, że takim jest i będzie zawsze cały świat. Z ciekawością wchłaniałam w siebie nowe wrażenia, poznawane coraz to nowe „cuda” świata wokół siebie i moich bliskich. I nagle porażające doznanie!
Z samego rana obudziły mnie jakieś rozpaczliwe krzyki, płacz i wołanie: „Gedale!!! Gedale!!!” Cała rodzina zebrana nagle w domu, wszyscy płaczą, trzymają się za głowy, ciocia Rózia, żona Gedalego cała w czarnym, Kuba ich jedyny syn krąży po pokoju jak nieprzytomny, powtarzający imię Ojca w największej rozpaczy. Moja mama zapłakana, babcia, dziadzio, wszyscy dorośli toną we łzach jak dzieci – jakby już nic dobrego nie zostało na świecie. Nie rozumiałam, co się dzieje, co się takiego stało i w największej panice wybiegłam do sieni by uciec od tego niepojętego, przerażającego zgiełku. Drzwi wyjściowe stały otworem, wciąż napływali jeszcze różni krewni, znajomi, przyjaciele, i w ten sposób udało mi się wyjść z mieszkania, bo przecież nie dosięgałam do zamku, nie mogłabym sama otworzyć sobie drzwi…
Z urywanych w płaczu słów w jidisz zrozumiałam w końcu, że wujek Gedale, 40- letni brat mamy, wstał rano jak zwykle, przyszedł do swej fabryczki butów, siadł na krześle z szklanką herbaty, i nagle upadł – martwy! Nie wiedziałam, co znaczy „martwy”, ale okropnie się zlękłam tego słowa, tym ogromnym, rozpaczliwym smutkiem. A potem, nie mniej przerażający pogrzeb, wóz okryty czarną powłoką, dwa konie tak samo pokryte czarnym materiałem. Krzyki do boga, modlitwy i płacz, płacz!!! Czarna odzież żałobna, twarze ciotek, mamy mojej ukryte za czarnymi woalkami. I tydzień siedzenia na pokucie na podłodze, znów dom pełen ludzi, rozmowy, modlitwy, płacz.
Kuba przerywa studia, ciocia Rózia szyje ręcznie skórzane rękawiczki na swoje i syna utrzymanie… Smutna, cicha w swym głębokim bólu. Wtedy, latem 1935 roku, poznałam przerażające znaczenie słowa śmierć. Miało mnie widocznie uodpornić to w najbliższej przyszłości na życie pośród nieustannych, nieuniknionych śmierci, totalnej zagłady…
Nastał wrzesień 1939, wojna, okupacja, Shoa. Wszyscy ci ludzie zostali zamordowani przez niemieckich okupantów, większość w Treblince. Ja ocalałam, wywędrowałam z Polski i po 40 latach, w 1986 roku przyjechałam jako „turystka” z Izraela. Nikogo z krewnych, ze znajomych, ani śladu domu w Warszawie, ulic, gdzie toczyło się nasze życie i naszych bliskich. Ale cmentarz żydowski przy Okopowej – cud – macewa wujka Gedale z roku 1935! Wszyscy ci, którzy tak strasznie, tak tragicznie opłakiwali nagłą śmierć wujka w sile wieku zostali zgładzeni, zostali bez grobów, macew, bez jakichkolwiek śladów Ich istnienia.
Macewa, którą z taką miłością i bólem umieścili wtedy na Jego grobie na cmentarzu żydowskim przy Okopowej w Warszawie, stała się jednocześnie Ich własną macewą, macewą całej rodziny, jedynym dowodem Ich życia na tym świecie.
Z młodzieżą izraelską w drodze do Brzezinki
śpi we mnie wszystko…
„Lista Schindlera” w pędzącym autokarze
do Oświęcimia
do wspomnień zawieszonych tam
w barakach nad barakami
w przestworzach
w zastygłej ciszy
duchach
chorągwiach izraelskich wzruszeniach
świeczkach modlitwach
łzach
(i banalizacji niezrozumieniu wypaczaniu)
– we mnie śpi wszystko…
obudzę się
na miejscu w „moim” bloku 27
w Brzezince przy mojej narze z Wtedy
i nigdy więcej
nie zaśnie we mnie nic!
3 września 2001
W lesie Łopuchowa
Do Asafa
cisza straszna w lesie Łopuchowa
drzewa i doły śmierci
zielenią otulającą przykryte
pośród zamierających łez
pośród słów skamieniałych
na ustach
od przytłaczającej grozy
wszystko zamiera tu w tym żywym lesie
milczącym lub szepczącym
dziwną mową niezrozumiałą
wyłączoną
umarłych w tych dołach
kroki zwiedzających z dalekiego kraju
młodzież i dorośli – oszołomienie
modlitwy – znicze – żałobne pieśni
chorągwie w drżących rękach
największego wzruszenia –
bezkresne zasłuchanie w ostatni krzyk
zabijanych nad dołami zgrozy
wsłuchanie się
w wieczny testament milczący
– nie zapomnieć!
7.09.2007 po zwiedzeniu Tykocina i lasu Łopuchowa.
Jedźcie do Treblinki
Jedźcie do Treblinki
Otwórzcie oczy szeroko
Wyostrzcie słuch
Wstrzymajcie oddech
wsłuchajcie się w głosy wydobywające się tam
spod każdego ziarenka ziemi –
jedźcie do Treblinki
Oni czekają na was, spragnieni głosu waszego życia
znaku waszego istnienia, kroku waszych nóg
ludzkiego spojrzenia
rozumiejącego, pamiętającego
powiewu miłości na Ich prochy –
jedźcie do Treblinki
z własnej, wolnej woli
jedźcie do Treblinki w potędze bólu nad okropnościami
tu dokonanymi
z głębi zrozumienia i serca, które płacze, nie godzi się
wysłuchajcie Ich tam wszystkimi zmysłami
jedźcie do Treblinki
opowie wam tam cisza zielona, złotawa lub biała
niezliczone opowieści
o życiu wzbronionym, niemożliwym – odebranym
jedźcie do Treblinki
spójrzcie, jak czas tam stanął
grzmiące milczenie umarłych
kamieni na model ludzkich postaci w tej głuszy
jedźcie do Treblinki odczuć to przez chwilę –
jedźcie do Treblinki
zasadzić kwiat gorącą łzą, westchnieniem ludzkim
przy jednym z kamieni upamiętnienia zgładzonych
ich popiołami i prochem
Oni czekają na was w Treblince
byście przyszli, wysłuchali ich opowieści unoszących się
w tej ciszy
przynieście Im za każdym razem
wieść o trwaniu waszego życia wtedy zabronionego
o miłości ożywiającej
jedźcie do Treblinki poprzez wszystkie pokolenia
nie zostawiajcie Ich samotnych –
Po powrocie z Polski, 19.09.1986
Mój Ojciec
Ojciec czytał nam wspaniałe pieśni
Ze starych ksiąg
Wypełniony wzruszeniem i podniosłością
Przekazywał nam ich piękno
Wtedy nie rozumiałam ich treści
Ale ojca przejęcie i zachwyt
wchłaniałam
Ojciec tłumaczył nam znaczenie świąt
Czytał legendy o poświęceniu Chany
Cudzie Hanukah
o bezgranicznym oddaniu wierze –
Nie bardzo rozumiałam
Obca była mi nawet mowa
Jego żarliwych modlitw
Ale kochałam wzruszenie Ojca
Wyraz twarzy – blask w jego oczach
Gdy czytał lub modlił się
Do dziś żyje we mnie ten obraz
Gdy bombardowano we Wrześniu Warszawę
Ojciec niemal płakał w swej niemocy
Nasz dom wtedy się spalił
W Wielki Dzień Sądu żydowski Jom Kipur
Wybiegliśmy na płonącą ulicę
Ojciec mocno ściskał moją rękę
Wpatrywał się we mnie rozpaczliwie
Jakby usprawiedliwiając się…
Zapamiętałam jego spojrzenie z Tamtych dni
W getcie modlił się więcej niż dawniej
Szukał ratunku w Bogu
Porzucanym przez wielu pośród okropności
Pierwszy raz widziałam go płaczącego jak dziecko
Na wieść o śmierci dziadka w Białej Podlaskiej
Ojciec miał wtedy czterdzieści kilka lat…
I odtąd modlił się jeszcze częściej –
Ludzie w getcie puchli z głodu
Umierali na ulicach – my jeszcze mieliśmy chleb
Uczyliśmy się nawet w „kompletach”
Z książek pozostałych po pożodze…
Kilka teatrów nadal grywało w getcie
Mój starszy brat zdobył raz bilety
W Feminie wystawiano Księżniczkę Czardasza
Ojciec nie wybaczył – nie mógł pojąć
Jak można pójść do teatru gdy zwłoki
Gdy umierający zalegają ulice?!
Nie rozumiałam, nie słuchałam jego głosu
Do dziś jego słowa i głos dźwięczą mi w uszach –
Ojciec mówił że nie wolno sprzeciwiać się rozkazom
Wspominał straszną nazwę-karę: Auschwitz …
W swej naiwności nie doceniał morderczych planów
Nazistowskich niemieckich okupantów!
Matka miała przeciwne zdanie –
Ojciec kochał pieśniami, modlitwami
Rozpaczą wobec grozy
Matka zmaganiem lub godzeniem się z losem
Ojca posłusznego Bogu i ludziom zabili w Treblince
Walczącą i na przemian godzącą się z losem Matkę
Zabili i spalili na Majdanku
Czy kiedyś naprawdę Oni byli? Miałam ich?
Ich obraz wyziera z moich oczu wraz z ich męką
Poprzez moje oczy Oni uśmiechają się, płaczą
Prowadzą mnie po moich wszystkich drogach
Żyją – póki moje oczy na zawsze się nie zamkną
3.09.01
W Brzezince
Już wjazd w bramę
Na rampę
Między druty kolczaste
Wzdłuż baraków
Gdzie w jednym ten „mój”
Mam tu opowiadać przy
„mojej” narze z wtedy
Ale muszę czekać czekać
Przewodnik woli mnie z dala
On pierwszy ma zdobyć uwagę
Uczniów
Zanim oddadzą ją mnie –
Ja zawsze mam konflikt z nimi
Jestem… konkurencją
Ze swym numerem blokiem narą
Nie mieszczę się w ich ciasnym kręgu
Pojęć przekazów
o tym co było
W Treblince na Majdanku w Auschwitz
Przytłaczam swym ogromem
Wiedzy
nie nabytej na specjalnych kursach
I przeszkadzam uwagami
Woła mnie cisza
cisza mnie woła słyszę ją
czuję wyraźnie tonę w niej
wszystko wokół zamknięte głuche
nie dzieje się nic
nie umiem wyrazić
muszę śpieszyć się iść dokądś
zrobić coś – a głównie słuchać pociągających
dźwięków milczenia odgadnąć treść
liczne treści wydobywające się z nich
wdzierające się do każdego kąta domu i
mojej duszy
wypełniają czymś niesamowitym
nieznanym
ukrytym w tej ciszy unoszącej mnie
zachwycającej –
zmuszają zapomnieć o wszystkim zignorować
zagłębić się w jej bogatych dźwiękach
niepokojących-wspaniałych
niesłyszalnych niewidocznych
istniejących jednak – wzywających mnie
– a może to tylko we mnie w mojej wyobraźni?
słyszałam wyraźnie ciszę śpieszyłam tak bardzo
wyjść jej naprzeciw
zjednoczyć się z nią spocząć w niej
odświeżyć się, rozbudzić
przełamać głuszę zapory przeróżne
i to milczenie dziwnie podniosłe
zasłyszane
***
znów krwawy zwrot sytuacji
to co wydawało się
ważne, konieczne przed
godziną siódmą i jedna minuta
dzisiejszego rana
jest już błahe niemal zbędne
dążenia pęd do osiągnięc
religia bóg –
jest śmierć modlących się
gorliwie żarliwie
pokrojonych nożem rzeźniczym
powalonych kulami
na okrwawione modlitewniki
i osierocone w jednej sekundzie
dzieci, żony matki –
a ja walczę o wspomnienia
pamięć
prawdę
o życie, które dla tylu tylu
nie jest już żadną świętością –
wtorek 18 listopada 2014
***
bliskie a w dali
śmierć i wojna bez końca
wszystko jest blisko
i jednocześnie
daleko ode mnie
nie znam
nie widzę
arabskich sąsiadów
przyjaznych ani wrogich
są mi obcy
wiem
o ich tragediach
choć boję się
myśleć o nich
o zagrożeniu dla moich bliskich
dla mnie
dla nas wszystkich tutaj
bo nie mogę zażegnać
śmierci grozy
od moich
i od sąsiadów palestyńskich
od nikogo właściwie –
9.10.01
***
dziś…
szarość depresyjna nade mną
izraelska rzeczywistość
terroru
eksplozji
tysięcznych śmierci
straszliwych zniszczeń
domów ludzi – dusz i sumień
naszych przez nas
przenika to wszystko
wszystko inne przewyższa
niszczy
góra zła straszna
bez wyjścia