Fragment

Teraz mieszka daleko, ale widok ciągle ten sam. Pospiesznie odsłania okna, z myślą, że może coś wybudowano, spalono, czy zburzono… cokolwiek. Żeby zmienić obraz jest zdolny do wszystkiego. Do wszystkich założeń.

W mieszkaniach, na ulicach drżące światła gasną i zapalają się jednocześnie. Ciała poruszają się, albo stygną. Ciekawe, czy to święty spokój? Nerwowe poruszenie liści jest podobne do przebudzenia, chociaż nic go nie zmusza, nie musi wstawać wcześnie…Codziennie ten sam motyw – odjazdu i przyjazdu. To nie jest monotonia, nie można tak nazwać czegoś, co jest wyborem. On przychodzi i odchodzi z wyboru. Jedyny brak jest w widoku, zawsze tym samym: białym i czarnym. Zastanawiające jest jak wygląda coś pomiędzy. Wyobraża sobie, że jeśli w ogóle jest „pomiędzy”, może być to tylko tak zwane życie, jako zbiór przezroczystych znaków.Pozbawione przeżywania wydarzeń. Pozbawione głosu, mowy, języka i ciała. Nieruchome, tak jak nieruchoma jest śmiertelna choroba.                                                                                                                                  Co zrobić, żeby przenieść skrajne wyrażenia, wchłonąć w jedno wyraźne widzenie.W jeden doskonały widok. Wydaje, że jest późno… Kończy myśleć, i ma nadzieję, zasłaniając okna, że zburzono, albo spalono… Kładąc się do łóżka zawsze ma przeczucie, że coś wielkiego wydarzy się za oknem. Kończy krótki fragment dnia, tak jak bywa zbyt krótka pościel.


Forma zabija treść

Po jakimś czasie rzeczy, osoby, zaczynają wzbudzać pierwsze nieprawidłowe formy.
To brak spójności formy z treścią.
Przychodzi. Twarz ma siną, jakby zaciskał dłonie na swojej szyi, najpierw po to, żeby wzbudzić litość, później niechęć, na końcu grozę. Ale on nie jest groźny, nie obiektywnie, ponieważ obiektywnie go nie ma, tak jak nas nie ma bez niego.
Wszystko zaczyna się nagle i kończy szybko. Te wszystkie zdania, wypisane jednym tchem, bez większego namysłu są efemeryczne. Możność nerwowego myślenia kończy się próbą nerwowego pisania. Ostatecznie jest zwycięskim przejściem z kąta w kąt. Ale teraz jest wieczór, więc wszystko można puentować, cały dzień zawrzeć w elemencie formy, która będzie narzucała treści. Godzinę wieczorną można przeleżeć, ale jest jednak jakaś ambicja. Dwie osoby w jednej, literackie alterego, psychologiczne rozszczepienie. Wszystkie próby wyjaśnienia…

A eraz proszę postarać się wyobrazić sytuację.
Moment niezdrowej, automatycznej próby zrozumienia tego, co ciśnie się do oczu ze zwierzęcą porywczością, wychodząc spod pióra jak woda po myciu.

Oto on.
Rozsiadł się w fotelu stojącym vis – a – vis łóżka, na którym leżałem. Głupi uśmiech na twarzy. Kapelusz i mucha wyglądały tandetnie. Do tego przekrwione oczy, wpatrujące się zachłannie w jeden punkt. Twarz nieruchoma. Założył jedną nogę na drugą. No tak, to jest ten stan, kiedy niewiele można zrobić. Co z tego, ze jest to pewien stan, skoro można rozpływać się w nim bez odniesienia i bez większych uniesień. Najlepsze wyjście, to przeczekać.

Siedzi. Patrzy, i milczy. Uśmiecha się cały czas, żeby stłumić wszystko, co złe. Ale on jest taki. Orzeczenie bycia złym wypisane w każdy ruch. Kształt nieważny, i forma wizyty skazana na przegraną, ponieważ treść obojętna, kształt neutralny, nie ma nic ciekawego w tym wszystkim.
Cały czas siedzi, aż do pytania: „czego chcesz?” – ale zadanego spokojnie, z pewnym szacunkiem. On jednak nie odpowiada. Chociaż pytanie zadawane codziennie kilka razy. Można pomyśleć o sobie dzięki temu. Można więcej, chociaż to nie ma sensu, brak odpowiedzi kieruje do braku fabuły. Brak harmonii w myślach, za to dużo spokoju na zewnątrz. I odwrotnie.
Rozróżnienie na wnętrzności i resztę. Wstaje i podchodzi bliżej. Przekrzywia głowę, zbliża do mojej. Uśmiecha się, cofa głowę, znów siada. No tak. Teraz to się dużo wydarzyło…
Brak spójności w poniedziałkowym porządku. Tu można zastać chaos niedzieli.
Teraz chciałbym wiedzieć, co dalej. Opowiadając mówię tak, żeby było niewyraźnie, tak samo piszę.., Podobnie chciałbym wiedzieć to, co było kiedyś. Mantryczne pytania, wiedza nijaka. Pozorność to wszystko, czego można się spodziewać. Przecież to wszystko co wychodzi z obojętności, z zadanych pytań, rozpływa się w jeszcze większą obojętność, i więcej pytań. Ciągle to samo. Błędne koło. A teraz jeszcze wyobrazić sobie to i owo, i będzie lepiej, na pewno wszystko się ułoży. Nadal siedzi, teraz na rogu łózka, już głowa spuszczona, wlepiona w dywan, ręce opuszczone, ale tylko w wyobrażeniach. Tak naprawdę stara się nimi wykonywać ruchy, jakby odganiał owady znad głowy. Może to śmieszne, ale ostatecznie widok przez okno fatalny.Narzeka, jest uciążliwy, prosi, albo rozkazuje, żeby robić więcej. Ale jestem silny, nie dam się, chociaż pokusa duża, ponieważ po tym jest nieokreślona i niewiadoma nagroda. Myślę o tym przez dłuższy czas. W końcu postanawiam: wstanę z łóżka, a to plan na dziś.Wstać, i pochodzić po pokoju. Po trzy kroki na stronę. On patrzy, kładzie rękę na głowie i nie pozwala od razu. Trzeba go przekonywać. A głowa boli. Kolejny dzień mentalnie przeleżę w tym brudzie. Kolejny dzień spędzony na niczym, tylko dlatego, że on ma kaprys? Jestem spłukany ze wszystkich chęci.
To tylko próba zrozumienia – tak właśnie tłumaczę to sobie, ale nie udaje się.

Wstałem: trzy kroki w prawo i powrót.
On bije brawo.
Plan wykonany.


Jednorazowy długopis lokalnej gazety

1
– Ciągłe mówienie o pisaniu, jako największa zbrodnia przeciwko literaturze…
– Czemu nie, skoro i tak wszystkie słowa są podkreślane myślami, jak błędy. Niby coś naturalnego, jednak nieakceptowanego.

Tak zaczyna się długa, bezsenna i bezsensowna noc piór i noży. Bezsenna noc próby stylu i osobowości, wytrzymałości i osoby. W końcu osobowości stylu.

2
– Pisanie jest podobne do bezmyślnego chodzenia po ulicy – idąc nią, zawsze stara się być obojętny, wyłapuje słowa z tłumu, zabija je wpisując w notatnik, albo zapamiętując – „przekręca” w lepsze sformułowania.

Próba dialogu z tłumem jest głupia, z góry skazana na przegraną. Być może wszystko bierze się z obojętności, a może dlatego, że obojętność jest stanem poniekąd duchowym.
Można być obojętnym nie mając jedynie wiele do stracenia, a żeby tak było nie należy chcieć zbyt wiele -powinno się być w posiadaniu niczego. Dążenie do posiadanie niczego jest trudniejsze, wbrew pozorom, niż chęć gromadzenia.

Wyrzeczenia jakie nakłada chęć nicości, są jak odpadający tynk ze ścian, więc trzeba czasu, by osiągnąć nic.

3
Rozmyślania przy czytaniu lokalnej gazety zawsze rozluźniają – rubryki kryminalne z nostalgią, inne z obojętnością – bo prezydent miasta… bo radni… inne – obojętność, jednak rozluźnienie duże.

Nostalgia to już wyższe uczucie.

Wszystko to dopisywanie zdań do zastanego porządku. Sobotni porządek niedzieli, niedzelny chaos poniedziałku. To wszystko jest tu napisane, w tej gazecie, każdy dzień tygodnia ze szczegółami. Wszystko przewraca się na plecy, rozleniwia, jest nie do zniesienia, albo znosi siebie ze spokojem.
Tak to wszystko wygląda. Gasnące i zapalające się światła, wschodzące i chowające skojarzenia, wszystko na darmo i za darmo.

4
Zamyka drzwi. Idzie się myć, ale woda zimna, miska brudna. On naprawdę jest pierdolnięty, tak jak mu kiedyś ktoś powiedział, tylko jako komplement. Jak można myć się w brudzie? Jak można wszystko traktować w kwestiach brudu i czystości, mądrości i głupoty, bycia pierdolniętym, czy zrównoważonym?
Więc zamyka drzwi. Czwarty dzień tygodnia. Tania metafizyka leży pod codzienną, lokalną gazetą. Nie ma nawet na czym siedzieć, więc o leżeniu nie ma mowy, a wszystko jest tylko kwestią skojarzeń. Pogarda jest kojarzona ze stosunkiem płciowym, z tym – miłość, z miłością… etc.

Zatem zamyka cicho drzwi, ma nadzieję, że nikt nie usłyszy tego zamykania, jego przypadkowej próby prozy, albo życia. Później układa się spokojnie do łóżka, prześpi noc w jednej pozycji, żeby tylko nie być zauważonym, żeby tylko uniknąć zbędnych pytań.
Wtedy sentymentalnie, więc strasznie, zaczynają się sny, zwykle nie rusza się z łóżka, ale pod ich wpływem chodzi po mieszkaniu, hałasuje, stara się obudzić z tego wszystkiego. Myśli wówczas, że fałszywe jest przekonanie o odpoczynku podczas snu…

5
On wie, że nigdy nie będzie w stanie trzeźwej stabilności.

6
Wszystko, co opowiada, dzieje się na strychu, w starym domu, gdzie dachówki dają zobaczyć fragmenty światła. Podłoga skwierczy, jak rozgrzane do czerwoności drewno, to go zwyczajnie wkurwia, ale nie mówi do siebie nic, słucha, nasłuchuje rozmów, zlanych ze sobą głosów. Nie wie o czym jest mowa, nie obchodzi go to, to już nie jego sprawa, nie jego rozmowa, więc nie jego rzecz, chociaż ludzie, którzy mówią…. głosy bliskie, znajome.

Zauważa, że w tym wszystkim brak spójności, więc milczy dobry kwadrans. Zawsze tyle, bo uważa, że na tyle może sobie pozwolić, bez wyrzutów, jak na razie bez, ale jutro będzie inaczej, bo wszystko zostanie przeczytane, a charakter pisma ustalony. Jego już nie będzie, bo śpi, śni, wydaje się, że wyjechał, ale będzie pismo.

7
Ostatni dzień. Ostatnie słowa. Zaśmiał się, bo wywiad nie był udany.
Zwyczajnie ćwiczył metaforykę, udawał cały czas pisarza. Obecnie prowadzi rubrykę ‚psychiatria na dzień dobry’ w lokalnej gazecie.


2044

dla Małgosi Mostek

Po trzydziestu latach, które można nazwać latami wielkich zmianam, bo progres, bo regres, niektórzy nadal robią i lubią robić to, co mniej więcej robili i lubili – nie dając się ani rozwojowi w regresie, ani uwstecznianiu w progresie, bo jak można określić coś, na co nie można wyrazić zgody, ale nie można z tym nic? W każdym razie po trzydziestu latach nadal można spotkać miejsca dla starych ludzi, miejsca które są swego rodzaju ułomnością wspomnień, przeszłości, albo niespełnienia. Jakiegokolwiek. Na przykład miłość, powszechne uczucie, jak najbardziej może być niespełniona, niezrealizowana nawet wówczas, gdy nigdy nie mówiło się o niej, dlatego że przyszłość pozbawia możliwości na jakąkolwiek wolną wolę czy wolną miłość.
Albo w ogóle wolę i miłość. Coś w tym rodzaju…
A dziś było na ulicy piątkowe zamieszanie…
Dziś, po trzydziestu latach, w roku dwatysiące czterdziestym czwartym, ona, Małgorzata wybrała się pierwszy raz od czasów młodości na dancing. Pomyślała, że nie ma nic do stracenia, skoro język polski został zmieniony w gadanie po rusku, skoro za uchem ma chip, tylko po to, żeby używać polskiego języka jak używa się nielegalnego środka odurzającego, więc Małgorzata w milczeniu stukając obcasami jak kiedyś, wybrała się do lokalu dla artystów, żeby posłuchać melodii przedwojennych.
Usiadła przy stoliku sama. Nie dało się inaczej, nikogo poza nią tu nie było. Zamówiła wino w kolorze swoich ust, czerwone jak maki w sierpniu. Pierwszą lampkę wypiła szybko, po chwili zamówiła drugą, która w zamiarze była rozłożona na sześćdziesiąt minut. Otóż Małgorzata od zawsze była opanowana i w dość dokładny sposób robiła to, co robiła. A było tego mnóstwo… Pracy, nauki, nauki, życia, pracy, życia, etc. Teraz Małgorzata myślała o wszystkim, ale przede wszystkim o tym, żeby zacząć mówić, nie gadać, ale właśnie mówić.
I przy końcowych kroplach czerwonego wina wchodzi on. Stary ze zmarszczkami, które krzyczały wręcz o życiu, braku życia, itd., o alkoholu wrodzonym mówiły podkrążone oczy. Stare spodnie i czarna koszula, biała apaszka i ciemna marynarka ułożone starannie.
Małgorzata przypomniała sobie o spotkaniu ponad trzydzieści lat temu z kimś, kto na kawę przyszedł i wypił mocne piwo, a było rano, i był pobity jak kibic na obcej ziemi. Źle myślała o tym spotkaniu, ale z braku innej możliwości teraz, lokal poza nimi był nadal pusty, przyjrzała się ze szlachetną obojętnością staremu. Ten podszedł do niej i powiedział w myślach, gdyż miał również chip pozwalający na swobodne mówienie po polsku, powiedział sprawdzając: witam, jestem mistrz, dogadamy się? – ot, taki żart przyszedł mu do głowy, i nie oczekując odpowiedzi, nie spodziewał się chipa u Małgorzaty, usłyszał jednak w głowie: witam, jestem Małgorzata, i nie dogadamy się, szanowny panie, zapewne nigdy, dlatego że język polski jest do mówienia…
Stary przyniósł wino, białe wino w ramach rekompensaty, i postawił przed Małgorzatą… Czerwona galaretka z bitą śmietaną smakowała jak trzydzieści lat temu. Wyglądało na to, że nie mają o czym rozmawiać, bo siedzieli w milczeniu przez cały wieczór.
Tak to wyglądało, ale rozmawiali w myślach. Nie wiadomo o czym mówili.
Rozmawiali telepatycznie. Trzydzieści lat temu chyba też.
W tle zaś leciał utwór Myself When I’m Real, Charlesa Mingusa.

Marcin Sas – Jednorazowy długopis
QR kod: Marcin Sas – Jednorazowy długopis