W LABIRYNCIE MIĘDZY…
Tyle jest zależności… Tyle dróg i sposobów: można skręcić, zawrócić, iść do przodu, podskoczyć, przeskoczyć, jednocześnie robiąc to w różnym tempie. Sposób w jaki moją codzienną drogę pokonuję, przenoszę na wszystko to, co wydarza się w mojej pracowni. Pomiędzy mną, a płótnem, pomiędzy moją ręką, a kartką, folią… Między moją pierwszą i ostatnią myślą.
Mam poczucie, że to się kiedyś zaczęło, i że obecnie, nawet trudno mi jest zweryfikować kiedy to było, i że to jest takie swoiste perpetum mobile, i że trwa ciągle i ciągle… Aż do końca.
Tymczasem, staram się zatrzymać wszystko to co jest, a co trudno ujarzmić słowami, co prościej przelać na płótno, czy papier, co staje się na przykład kolejnymi warstwami koloru. Warstwa wnika w poprzednią warstwę, z każdą kolejną wzbogacają się znaczenia, tworzy się kolejny korytarz Labiryntu.
I nawet nie wiem, czy stąd jest jakieś wyjście? Ale czy ja stąd chcę wyjść? Nie oglądam się za siebie. Po prostu idę. Odkrywam, że pomiędzy błękitem, a czerwienią dzieje się coś ważnego…
Kiedy przenikam czerń staję oko w oko z czerwienią. Dlaczego?
Odpowiedź fizycznie czuję, kiedy skóra mi cierpnie od ilości znaczeń, które mnie niemal bombardują, kiedy w nią wchodzę…
Eteryczne znaki, postawione niemal w zawieszeniu, żyją znaczeniami zatrzymanymi w przestrzeni pomiędzy. W warstwie przenikającej kolejną, znajdują nowe trajektorie dla siebie…
Tymczasem, kolorowe miliony kropek, miriady wyrwane ze swej galaktyki, szukają dla siebie gwiazdozbioru znaczeń, gdzieś między kosmicznym pyłem, a kolejną planetą.
I, kiedy znowu się budzę, odkrywam kolejny korytarz w moim Labiryncie, i jak sobie tak dumam, pomiędzy jedną a drugą jego ścianą, myślę, że tu zostanę, że tak mi dobrze: W labiryncie między.