Obserwowany przez krztuszący się księżyc

jadę samochodem z górki przez aleję
żółtych lamp i kubłów na ubrania
w których często śpią cyganie
ojciec tym razem nie zabrał mnie ostatniego
ze świetlicy, bo wyrzygałem w łazience na podłogę
czerwoną oranżadę oraz kanapki z tuńczykiem
resztki sałaty przylepiły się do moich butów

zajeżdżamy pod wielkie wentylatory
wypluwające na wszystko dookoła opary
pieczonych bułek i kłęby kurzu
zawsze patrzę ile kosztuje tortilla
i czy z zoologicznego nie uciekł im
znowu jakiś szczur
gazetki, gazetki, gazetki
nurkuję twarzą w soku z ogórków kiszonych
właśnie tak rodzą się uzależnienia
obserwuję panie w czepkach na głowach
które rżną piersi z kurczaka i
kroją prostą dłonią grube plastry szynki
wydając przy tym odgłosy beczenia
jeszcze tylko wyżydzenie mamby albo maczug
i chleba tostowego na cotygodniowe oglądanie filmów

wracając stary puszcza dłuuuuuugą
transową muzykę i prawie przejeżdża
zgarbioną babcię z rynsztoku
notorycznie drapiącą swoje uda
,,znowu nie trafiłeś, może następnym
razem”
spoiler: nigdy nie chciał jej trafić


Człowiek znikąd, zmierzający donikąd

w maju, w wyciorowatej kurtce i obszarpanych jeansach
chodził często po torach do lasu
z sercem pomazanym zmywalnym sprayem samotności
w kieszeni trzymał skręconego jointa z zakupionym
wcześniej u znerwicowanego dealera o gładkiej skórze ziołem
czasami widział sarny, raz biegł na niego wkurwiony dzik
z wekslem w buzi; innym razem był świadkiem ekstatycznej
orgii biegnących żurawi i izby dyscyplinarnej mrówek

po podpaleniu ogarniała go lepka paranoja obszczańca
wszędzie wokoło wyobrażał sobie policjantów wyskakujących
zza drzewa i tycających go patykami w prawy pośladek
myślał o szkole z rybim odorem na korytarzach i dźwiękiem
walenia w ścianach; gwałcił jednym płatem mózgu swoje
poczucie obcości i braku zrozumienia; rozmawiał w swojej wyobraźni z nowo
poznaną dziewczyną o tak samo ociekającym kroczu
i identycznej ślinie romantyzmu; na koniec wracał zmieszany
do domu i zapuszczał sobie kolejną partyjkę Beatlesów
o nazwie przewodniej ,”Nowhere Man”


Ślizganie się na zapleczu rzeczywistości

codziennie rano toaleta i
codziennie rano robione naprędce kanapki
zawsze ten sam numer autobusu i
to samo szukanie podobnych oczu
w specjalnej bluzie do zwracania uwagi
zatopiony w świecie hipisów

na lekcjach czytałem książki albo
wsiąkałem w krzesło, żeby nikt mnie nie widział
trzy osoby do porozmawiania
jedna dziewczyna do fake scenarios
sala od polskiego do pogłębienia lęków i znużenia
głupawki na angielskim i
molestowanie pryszczy przed ekranem telefonu
szkoła, gdzie zrobiono pogrzeb dla drzewka
i zatkano w 300 osób biedronkę
budynek, w którym wszyscy chodzili
do tyłu w klapkach
wylęgarnia tych od samochodów
taniego rapu oraz utraty osobowości
ze mną w samym środku tego
stojącego burdelu

codziennie wieczorem toaleta i
codziennie wieczorem ujemna pewność siebie
zawsze ten sam pokój i
to samo zamroczenie rzeczywistością
w specjalnych dźwiękach wrażliwości
zatopiony w świecie samotności


Dwa miesiące

w Łodzi byłem dwa razy
pierwszy luty, wyruszyłem z paczką papierosów
i telefonem w kieszeni, czystą parą majtek
i paroma książkami; spotkałem się
z trzema dziewczynami z mojego kierunku
oraz jedną o wężowatych włosach
i czekającym na wybuch oczach
w nocy samotnie wałęsałem się po
gruzowisku ulic, piłem wino, pisałem
początek czegoś, czego nikt nigdy nie
zobaczy, paliłem papierosy na parapecie
wpatrzony w obszczany dziedziniec
oraz nasłuchiwałem o 4 nad ranem
krzyków naćpanej panny, której ktoś
zabrał wszystkie pieniądze z konta

drugi kwiecień, nadciągałem rozpalony z drugiej strony
Polski wraz ze świeżą Różą; w kieszeni znowu
paczka papierosów i telefon, w plecaku czysta para
majtek i parę książek; zatrzymaliśmy się w
przepięknie gnijącym motelu u Zbigniewa
ściany pleśniały, łóżka wietrzały od spermy,
toaleta marzła, powietrze napastowało
zwiotczałym odorem przeszłości, a my otwieraliśmy
drzwi do nieskończonego świata rozkoszy
naszych nagich ciał i dyszących oddechów
w nocy spacerowaliśmy, popijając wino oraz
słuchając jęczących na gitarach studentów
pod ociekającymi blaskiem księżyca oraz świeżym
śluzem kamienicami

dwa miesiące potrafię zmienić twoje
życie


Pokój

Ze styraną wykładziną
obitą drewnem w 2/3 ścianą
z wypalonym kominkiem
telewizorem kurzem
i mną na łóżku

w rękach trzymam długopis oraz
notes
zostawiam na kartkach ślady
niebieskiego atramentu, który
przepoczwarza się w słowa
słowa z kolei w wiersz
po lewej stoi wino
na wprost śpi Pan Białe Oczy
otwarty balkon wychodzi na
głośną ulicę i kanał
mieniący się promieniami
zachodzącego słońca

siedzę tu, w tym pokoju
obejmuję wzrokiem jego przestrzeń
za nim są także inne pokoje
te zamieszkałe przez dwojga bezimiennych
lub
jakichś innych dwojga bezimiennych
możliwe, że gdzieś na dole
papierosa pali właśnie
schizofrenik
a kolację szykuje szaleniec o
wielu twarzach
chociaż mogą tam być równie
dobrze bezimienni
ze swoimi wyzywającymi spojrzeniami
gadający o tym dziwnym
długowłosym młodzieńcu
który prawie z nikim nie
rozmawia
możliwe, że właśnie spotkali
się na palarni, żeby zdjąć
naraz spodnie i rozpocząć
największe lizanie penisów
w historii ludzkości
możliwe nawet, że ktoś z
fiutem dotykającym jego
podniebienia
cały czas będzie mówił
o tym gościu
który,,,


Tydzień chwały

Jeszcze dwa tygodnie temu chodziłem z tobą
po żarzących się ulicach Białegostoku
mieliśmy serię dwutygodniowego chlania
żartowaliśmy z masturbacji, ministrantów, greka
żuli, moczu, kału, wina, papierosów, słów i seksu
świat nie trzymał nas za jajca
to my sami tworzyliśmy świat ułudy i ognia

Od ostatniego dnia minęły dwa tygodnie
mam za sobą tydzień stawiania kartonów w magazynie
który codziennie płacze kapitalistycznymi łzami
nad losem uwięzionych tam zdechlaków
zamiast brązowych oczu dzień w dzień muszę
oglądać ciche, nie wołające o pomoc
nie domagające się ratunku
wiedzące, że jest już za późno

mam za sobą tydzień robienia zakupów
i 6-ciu godzin snu dziennie
tydzień przygnębienia i skomlenia o powrót
tydzień siedzenia na łóżku
oczekiwania na wyjście współcierpiętnika
abym mógł przypomnieć sobie ruch
twojego wijącego się ciała, smak
wypijanego z ciebie soku, jęki chwały
i konwulsje zatracania się w
morzu przyjemności


Jak utonąć?

zmianę zaczynałem o 6 albo 15
kończyłem o 15 albo 24
nie próbowałem rozmawiać z ludźmi
prędzej to oni próbowali rozmawiać ze mną
spotkałem tam masę przykrych osób:
dwóch 40- latków chwalących się
szybkością i płynnością swoich bezbarwnych ciał
23- latka lubiącego monotonnie bez perspektyw
na dziś, jutro i pojutrze
masę młodych nałogowych palaczy zioła
nie uzależnionych, bo przecież
w każdym momencie mogą rzucić
patrzącego spode łba okularnika
z entuzjazmem mówiącego o
następnych 25 latach w tym samym grobowcu

byłem też ja
20- letni poeta
cały czas z depresyjnym wyrazem twarzy
bez sił na żarty
myślący to o czerwonowłosym
smukłym aniele
to o swoich rzadkich wierszach
często zdarzało mi się unosić
nad tym grobowcem
czasami nawet masturbowałem się
w publicznej toalecie
pochłonięty sadomasochistycznymi wizjami
spuszczając się na wszystkich dookoła
żeby polecieli w dół kibla wraz z
moimi nienarodzonymi dziećmi


Po ławkach do celu

na tą kamienicę księżyc padał całym swoim ciężarem
tylne drzwi wiecznie się chybotały, przepuszczając dym
papierosowy do środka
w żyłach połowy krążyły na zmianę feta i zioło
pod lodówką, w schodach, za obrazem
wszędzie walały się puste saszetki
po północy na ulicy harmonijnie darli japę
ćpuny i męskie prostytutki

miasto żółto czarne, mokre od kolejnej ulewy
stoliki wypełnione piwem i potem spływającym
spod idealnie białych koszulek
puste uliczki z wiatrem o zapachu pustych witryn
moczomat z automatycznie spłukiwaną wodą i mytym kroczem
śpiewający na całe gardło blondyni i
policja w kaskach na rowerach

zawsze mówiłem cześć dla faceta, co ,,wszystko” widział
i haj dla młodych z mojego miasta (nigdy nic więcej)
miałem temperówkę dla przydupasów i debili
i urok dla podrywającego mnie malarza, który
miał ślady na żyłach
jedni szczali zawsze obok kibla
inni zapychali wszystkie pralki i wymyślali 500
osobowości
a ja odbywałem swój taniec chwały
w stronę niewidocznej kałuży

dorożką, rowerem albo pieszo
z dredziarzem, kumplem, głównie sam
po dziurawej kostce brukowej, wśród pijanych brytoli
zgubić się tu to przyjemność
wjechać nagle w dzielnicę czerwonych prostytutek
jeszcze większa
sam pisząc wiersz nad kanałem
sam goniąc swój własny cień pośród knajp i sklepów
z płytami
sam szukając siebie i innych

tak to latałem w tą i z powrotem
kupując kolejne i kolejne wina
między ławką z widokiem na ratusz
a pokojem z widokiem na kanał
i papier po masturbacyjny
wtedy, kiedy działy się rzeczy
zawsze potrzebuję, żeby działy się rzeczy


Rotterdam i inne zjawiska pogodowe

pociągi holenderskiej linii pociągowej mają
bardzo gładkie tory oraz bardzo gładkie podłogi
idealne do czołgania się po własnym
3 dniowym moczu
tak samo ich dworce, co za piękna kupa betonu i szkła
dla kogoś takiego, jak ja, kto kocha piękne kupy czegoś
centrum ich miast jest pełne szklanych grobowców
stojących, jak przed smukłą oraz nagą istotą

pamiętam, jak tego dnia, bez komórki, bo niszczenie
telefonów to moja pasja, wędrowałem do
hotelu naprzeciwko kasyna oraz biurowców
z balkonu widać było dymiące się dachy oraz podpalone
okna z mrówkami z dopalaczami w odbycie
ulice były pełne naćpanych dredziarzy na
rowerach wygrażających coś niebu i sobie
oraz roześmianych młodych o idealnie blond włosach
i niewinnych oczach z przebiegiem równym zero
wszędzie coffee shopy z dymem paranoi, pizzerie z pizzą
z tuńczykiem, powyginana sztuka na placach oraz brud w kanałach
co za piękne miejsce nie do życia

z samego rana zrobiłem skincare i
zjarałem się o 7.00 na moim małym balkoniku
pode mną śmieci wywoziły pomarańczowe komary
dym znad dachów zaczynał się powoli krztusić
okna były szare i martwe
przy ławce nad rzeką jakiś dealer zapytał mnie, czy
nie jestem zainteresowany czystą kokainą
5 minut później prawie uciekł mi bus


Dajcie mi gumę to dam wam paznokieć

obudziło mnie skwierczenie tłuszczu o
zapachu zerżniętej i pokrojonej w cienkie
plasterki świni

boskie ciało oprawione w gładką
skórę z podbitymi krwią rysami na
lewej ręce świadczyło o raju, w którym
w końcu się znalazłem

nie było tam skrzypiących z nudy
kartonów, domagających się 9-cio godzinnego
dnia pracy, bo przecież na świecie i tak nie ma
co robić, i i tak wszyscy skończymy jako zeżarte truchło

poprosiła mnie, żebym szybko skoczył do sklepu
po gumki; puściliśmy głośno muzykę,
przeczytaliśmy wiersze mistrza, wypiliśmy w
jego imieniu wino i kochaliśmy się przez
15 minut aż do największego wytrysku jaki
XXI- wiek widział, następnie zjedliśmy zastygłe
śniadanie oraz popiliśmy je kawą i herbatą

nie było tam nawet tej całej bandy
racjonalnych socjopatów, nikt się nie spuszczał
ejakulatem swojej manipulacji do naszych mózgów
nikt nie szczał na nasze głowy
nikt nie szczekał i nie tłamsił
nikt nie wmawiał i nie kazał

po poranku spędzonym nago postanowiliśmy
narzucić na siebie 3 dni nieprane łachmany
i wyruszyliśmy w południowy spacer po starówce
żule jak zawsze prosiły o jałmużnę na tanie wino
ludzie jak zawsze przyprawiali nas o dreszcze
żarty pływały w czarnej rzece wyzwolenia
kiedy dotyk pieścił i otulał nasz świat

niestety dwa dni później wszystko to miało swój koniec
wróciły do nas te same problemy, ten sam smród
przegniłych ciał i smak odcisków u stóp przyprawiający
o ucisk w gardle

powróciło notoryczne dławienie się
niestrawionymi rzygowinami rzeczywistości


Dwójka pojebów

w parku nad stawem z trzema wypiętymi
pannami do klepania w pupcie
przy koszu z toną butelek po piwie
na ławce z tobą, gra języków
z rzucanymi w kamienie kaczkami
przy automacie do oddawania moczu
oraz Nigeryjczyku bełkoczącym coś o Bogu
pod łkającym na pianinie księżycem
oraz nucącymi w harmonii drzewami
z czającymi się żulami na wózkach z biedronki
oraz błądzącymi bez wyczucia nastolatkami
pijemy naszą czarną kawkę i palimy zwycięskiego papierosa
obok rodziców z pomarszczonymi dziećmi
i bandytów z nożyczkami do salami w kieszeniach
vibeujemy jak dwójka pojebów, tonących
w rytmicznej plątaninie słów oraz oparów
naszych czekających na nieuchronny koniec
pewności ciał


Opis życia z dna pisuaru

na co dzień najczęściej się nudzę

na przykład dwa dni temu byłem na spacerze
typowe gadanie: piękne drzewa, piękne niebo, piękne rzeczki
tylko wszystko jakieś niemrawe, szare
karmiłem swoje płuca (robię to średnio 3 razy dziennie
chociaż dla pani doktor od badań po nic skłamałem
że 2) i robiłem siku na starą mafijną willę
kiedy z nieba zaczęły lecieć zmielone papki tuńczyka
przez co czołgając się wróciłem do mojej ukochanej
opłacanej mierno-genialną poezją i
moim czyszcząco-brudzącym językiem

wczoraj kroczyłem naćpanym krokiem biseksualisty
przez popuszczające lekko w majtki miasto
typowe rzeczy: pani sprzedająca swoją duszę na targowisku
robaki z kawką w rękach i tłumiącym głosem w mózgu
dziewczyna w kolorowych włosach z żyletką w czole
żółwie z piwskiem w reklamówkach
i wąsach na kroczu
wszystko to kiedy wędrowałem znikąd donikąd
ze źle obliczoną ilością kasztanów w kieszeni
i idealnie włączoną ilością łoniaków w mózgu
a moje pióro wyszło mazać pisuar
a moja kreatywność poszła rwać papierki w kieszeni płaszcza

i w końcu dzisiaj byłem w pracy
pozbawiony siebie jeździłem po podłodze w rytm
dzwoniących z oddali piosenek; pisałem zakazane
szyfry w męskiej toalecie pod deską klozetową
i więziłem swój umysł w wysysającym moją skórę telefonie
pod koniec nie wiedziałem nawet, jak się nazywam
i czy moim domem jest wieczna sinusoida
czy wieczna przeciętność

Tomasz Popławski – Wiersze
QR kod: Tomasz Popławski – Wiersze