Greta

nie zbieram modlitw modlę się
sama za siebie za kota boże mój
jedyny mój kot przebiegł ruchliwą ulicę
zaciskałam za niego kciuki potem zaciskałam
dłonie na jego szeroko otwartych oczach

nigdy

nigdy

nie chcielibyście zamykać oczu martwego kota
a mnie pozwolono

wyobraźcie sobie modlę się
przynoszą mi futro które jeszcze wczoraj
leżało na moich płucach na piersiach
w czerwonym staniku oddychaliśmy razem
siup w siup idziemy w końcu spać

mokry mój kłaczku
furtko i furio


boję się

twój brak lęku
budzi we mnie niepokój
pręży się kot, przynajęty
ma dobrze w misce
czy ja też tak mam

mówiłeś obrazy mówiłeś wieczory
luźne i mocne
mili, fajni ludzie, kto ich tam zna

złapałam się, że idę za tobą
od wieczora
niemal do kuchni
do najświętszych miejsc

od biodra w dół
zostałam sama tymczasem
w liturgii lęku
wtulam się w nienapisany
przez siebie tekst


akt

to moje przebranie kiedy mówisz jesteś tak naga
samochód ucieka nam spod palców, zostaję w tyle
w bocznym lusterku, w obopólnym zdumieniu
drzew, które jeszcze chwilę temu zajęły się sobą

nigdy nie nauczyłam się paradować po rozżarzonych
żonach, po ich długich, przewlekle smutnych cieniach,
które przychodziły do mnie nocą od trzeciej do piątej
kiedy nie widziałeś, subiektywnie badałam twoje rozmowy

piękne pióra, dobre zaślubiny z trawą, która umierała
cold, dark world Weezer mruczał, teraz łagodnieję:
przypadki, słowa, poprawiona fleksja, oprawione oczy
kamienie w gardle, kiedy z czułością dotykasz fotografii

granicy czyichś ust, na których nigdy już nie zagoszczę


dom

w zimnym, cierpkim pokoju. siedzę. niepokój siedzi
we mnie: papugi, które zbierają się na noc na przyjeziorach
przejęzyczają się, gwarzą; karmię je i wołam taś taś głodnaś
wyciągam rękę wgłąb siebie
nie jestem głosem, dlatego bawię się w głos
mam biodra szerokie i kości, o których tworzy się songi

długie, rozpaczliwe melodie w ustach

chowam palce, paliczki z poduszkami wszystkich pań i puś
na których zdążyłeś mnie położyć
a o których jeszcze nie wspomniałeś, ale są – ja też
nie jestem diabłem, chociaż tak, wiem, chciałoby wiele
widzieć we mnie smoka, ósmą katastrofę, tymczasem

wychodzę na spacer, skulona

On air

mam ciebie. słońce podpaliło nam o północy witraż, a potem zamilkło
niewiele z ciebie mam: słońce. nawet nie jestem w stanie zwrócić się
w stronę północy, tak, abym dobrze wyszła na fotografiach. rozalka,
to dziecko, które nie schodzi nam z ust od wczoraj, praży się dziś w absurdzie
myślimy inaczej, czujemy inaczej, bierzemy się od innej strony, ale ja też
gadam o niczym. pięć po sześć, jesteśmy na antenie od rana, i to dotyczy
naszych nóg, naszych zdjęć powyżej nóg, stolika podczas przypadkowego
kontaktu. jestem naga i ukrywam się przed kamerą. powoli, powolutku
myjesz ręce

Iza Smolarek – Pięć wierszy
QR kod: Iza Smolarek – Pięć wierszy