Meandry czarnych kałuż

Niebo zamyka się wokół głowy.
Niskie ciśnienie gasi spojrzenie.
Ogrody toną w oniryczności,
Oddzielone ode mnie brudnym szkłem.

Dzisiaj słucham piosenek o deszczu.
Było ich całkiem sporo, wierzcie mi.
Krople nut ulatują z głośników.
Te kwaśniejsze – prosto z ciemnych oczu.
Coraz słabsze mięśnie wciąż zmuszają
Do podrygów. A głosy nieżywych
Muzyków ciągną duszę do nieba.

Obracam w dłoniach kolejny krążek.
Sprawdzam daty, nazwiska, czytam tekst…
Igła brodzi w kałuży plastiku.

Dzisiaj trawnik dal się podlać jeszcze
Bardziej, niż by sobie tego życzył.
Wydzieliny chmur wciąż bombardują
Puchate głowy pięknych dmuchawców

Może wyjdę na zewnątrz, dam się zlać.
Tylko po to, żeby wrócić kapiąc
Na szary dywan spragniony prania.
I wyjąć z koperty kolejny deszcz.

24.09.2022


Salonowe lenistwo

Spójrz jak pięknie kwitnie bluszcz w naszej bibliotece.
Spójrz, jak niezbyt oswojony pająk tka swą sieć
W kącie, do którego nie docierają miotły.
I spójrz na nas samych… Trochę już zwiotczeliśmy.

Żołędzie z pokrzywą po dobrym przygotowaniu smakują
jak ziemniaki że szpinakiem. Ale nie chcesz jeść. Wolisz
posłuchać muzyki. Nastawiam adapter. Otwieram okno.
Niech ulica też usłyszy, co się u nas dzieje.
A potem – siadam do stołu. Jem i piszę.

Myję talerz. Niedziela mija nieśpiesznie
Gdzieś w oddali hałasuje dzwon kościelny.
Wyciągasz z lodówki białe wino. Lejesz,
Mimo że to nie pora na białe wino.

Ktoś dzwoni do drzwi. Ignorujemy gości.
Niechaj przyjdą później. Wszak jutro też jest dzień.

Stawiam ostatni wielokropek. Składam kartkę,
budując z niej samolot, który wypuszczam w świat.
Mam nadzieję, że nie przyjdą do nas że skargą że zaśmiecam ulicę.
Podajesz kolejny kawałek papieru. Lejesz więcej wina.
Biblioteczny bluszcz pachnie dusząco.

Mówisz, że wiesz już wszystko.
Czytałaś, usłyszałaś…
Uśmiecham się, bo wątpię.
Co ty wiesz o Małgosi.

Wyrzucasz pustą flaszkę przez okno. Ot,
taki twój message in a bootle. Teraz to już prawie
na pewno przyjdą. Jeśli otworzysz, to przeczytam im
wiersz sprzed dwunastu lat.

21 09.2022


Urbanistyczny potrzask

Niektóre drzwi trzeba domknąć.
Niektórych nie. Niech wciąż widzą
To, czego za nimi nie ma.
Niech wietrzą swe brudne wnętrza.

Widziałem okna brudniejsze
Niż moje. Deszcz ich nie zmywał.
Pozwalałem im nosić ślad
Zaniedbania. Tylko czasem
Zostawiałem na nich dłońmi
Jasne smugi, brudząc palce
Zeschłym, wieloletnim szlamem.
Bo to wszak nie moje okna.

Niektórych domów nie warto
Odwiedzać. Piękne fasady
Często skrywają zgniliznę.
A ich zabytkowe wnętrza –
Niespotykane horrory.

Znam też takie miasta w których
Nie chciałbym już nigdy bywać.
Kosztują zbyt wiele bólu.

A jednak (cóż mogę zrobić?)
Bywa że tkwię między drzwiami,
Świat oglądając zza okna,
Za które nie ulatuję.

19.09.2022


W natłoku słownej rutyny

Latarka pod kocem. Tajemnice wydzierane
Czarnym robakom z białych, motylich kartek książek.
Kto tego nie przeżył chociaż raz, dusząc się w ciszy?
Kto nie podróżował do światów nie-z-tego-świata?

Gdzie dzisiaj są te książki, wymieniane w bibliotece
Częściej niż bielizna pościelowa? Już nie wrócą.
Pasje przegrywają z rutyną. I otępieniem.
Skład książek puchnie jak nogi zmęczone chodzeniem
Do bukinistów. Lecz mózg schnie z wolna. Nie nadąża
Za natłokiem coraz bardziej rozmytych robaków.

Dzisiaj być może jeszcze coś napiszę. Ale czy
Wśród burzy słów zdołam przeczytać choć jedno zdanie?

11.09.2022

Alex Sławiński – Cztery wiersze
QR kod: Alex Sławiński – Cztery wiersze