Osoby:
Pan Bogusław Pan Lucjan Kelner Ateista Kobieta Józio Proboszcz Mężczyzna I Mężczyzna II
AKT I SCENA I
Siódmy dzień tygodnia, południe. Miasteczko leżące w samym centrum jakiegoś Europejskiego kraju. Obecnie są wakacje. Upał daje się we znaki. Większość mieszkańców przesiaduje w ogródkach piwnych. Pomimo palącego słońca dwaj mężczyźni zdecydowali się na spacer po centrum miasta. Nie widzieli się od dłuższego czasu. Pan Bogusław ubrany w czarny garnitur z białym krawatem i w czarne szpiczaste pantofle, a Pan Lucjan w biały garnitur z czarną muszką i także w czarne szpiczaste pantofle. Mężczyźni są zajęci dyskusją między sobą.
PAN LUCJAN: Tęskniłem za twoją boską gębą.
PAN BOGUSŁAW: A ja za twoją diabelską.
PAN LUCJAN: Kopę lat!
PAN BOGUSŁAW: A dokładnie?
PAN LUCJAN: Skąd mam wiedzieć. Przez cały czas jestem na podwójnym gazie.
PAN BOGUSŁAW: Zapomniałem, że żyjesz od kieliszka do kieliszka.
PAN LUCJAN: A co będę sobie żałował. Życie jest krótkie. „Carpe diem”.
PAN BOGUSŁAW: Mój drogi przyjacielu próbuje sobie przypomnieć, kiedy to ostatnio się widzieliśmy.
PAN LUCJAN: I co?
PAN BOGUSŁAW: Wydaje mi się, że jak podpalono Wieczne Miasto.
PAN LUCJAN: Boguś, teraz coś sobie przypominam! Próbowałeś gasić moje dzieło.
PAN BOGUSŁAW: Było gorąco! Jak w piekle i nie gorzej jak u mnie w niebie.
PAN LUCJAN: W samej rzeczy. Uwijałeś się jak w ukropie. (uśmiecha się.)
PAN BOGUSŁAW: Pewnie miałeś niezły ubaw?
PAN LUCJAN: Siedziałem na kanapie jadłem popcorn piłem piwo i oglądałem twoje poczynania na moim ogromnym telewizorze. Wyobraź sobie, że nawet ci kibicowałem.
PAN BOGUSŁAW: A to ciekawe.
PAN LUCJAN: Wyobraź sobie, że kibicowałem ci razem z Neronem.
PAN BOGUSŁAW: O! Już nic mnie nie zdziwi. A co u niego?
PAN LUCJAN: Dostał dobrą posadę.
PAN BOGUSŁAW: U kogo? I gdzie?
PAN LUCJAN: U mnie. Jest kierownikiem w piekle. Odpowiada za główną kotłownię. Praca jego życia.
PAN BOGUSŁAW: Ważne, że jest szczęśliwy. Pozdrów go ode mnie.
PAN LUCJAN: Masz jak w piekle. Boguś, może zatrzymamy się w tym miejscu?
PAN BOGUSŁAW: Muszę ci zaufać. W tych sprawach jak wiadomo masz większe doświadczenie. Powiedziałbym – obycie.(spojrzał na szyld)
Nad drzwiami lokalu widnieje napis „Piekiełko” Pan Bogusław uczynił znak krzyża.
PAN LUCJAN: Boguś, nie umniejszaj sobie. Bywały czasy. Pamiętasz? ( jest wyraźnie wzruszony)
PAN BOGUSŁAW: Oj, bywały. Diabelskie to czasy. (spogląda w niebo, Kręci głową)
PAN LUCJAN: Nie wzywaj imienia mego nadaremno! (wygraża palcem)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, czy czasem czegoś nie przekręciłeś?
PAN LUCJAN: Może i tak. Wiesz, że lubię mieszać i to nie tylko w kotle.
Mężczyźni wchodzą do środka lokalu, rozglądają się i po chwili siadają przy stoliku. Podchodzi do nich Kelner, ubrany w strój służbowy. W ręku trzyma notes z długopisem, przez ramię ma przerzuconą białą, poplamioną ścierkę.
KELNER: Dzień dobry. Co szanownym panom podać? (kłania się nisko)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, co sobie życzysz? (odwzajemnia ukłon)
PAN LUCJAN: Duże zimne piwo z pianką. (pociera dłonie na znak zadowolenia)
PAN BOGUSŁAW: Przecież jest post!
PAN LUCJAN: Post mnie nie dotyczy. Czyżbyś zapomniał? Zresztą, jesteśmy w barze.
PAN BOGUSŁAW: Wybacz mi. Za długo przebywałem w niebie. (kieruje wzrok ku sufitowi)
Kelner z niecierpliwością przysłuchuje się rozmowie, w końcu mówi.
KELNER: Panowie, może się w końcu zdecydujecie!
PAN LUCJAN: Niech pan się tak nie piekli! Szkoda pana zdrowia, a piekło wieczne. (potrząsa głową)
PAN BOGUSŁAW: A skąd ta pewność, że pan kelner trafi zaraz do piekła?
PAN LUCJAN: Już go prześwietliłem. (zmierzył wzrokiem Kelnera, a ten spojrzał za siebie)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, proszę nie wchodź mi w moje kompetencje.
KELNER: Panowie. Na Boga! Co podać?
PAN BOGUSŁAW: No tak. Wszystkie nauki kościoła poszły w las. (osuwa się na krześle i luzuje krawat)
PAN LUCJAN: Dla mnie zimne piwo, a dla kolegi oranżadę, ale tylko jedną! Widzi pan, że człowiek zaniemówił.
PAN BOGUSŁAW: Dziękuję ci, Lucek. (z trudnością łapie oddech)
PAN LUCJAN: Niecierpliwy z niego człowiek. Zobaczymy, co powie, gdy trafi do mnie. (wskazuje na podłogę)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, odpuść. Nie stawiaj na nim krzyżyka pochopnie.
Podchodzi Kelner z zamówieniem, przeciera stolik przybrudzoną ścierką. Podaje zamówienie i odchodzi. W lokalu panuje niewielki ruch. Przy barze dwaj mężczyźni rozmawiają. W prawym kącie mężczyzna czyta gazetę i pije piwo. Słychać regionalną radiostację.
PAN LUCJAN: Jesteś zbyt łaskawy. Wiesz, że ja bym wszystkich do jednego kotła.
PAN BOGUSŁAW: Wiem i dlatego modlę się codziennie.
PAN LUCJAN: Za nich?
PAN BOGUSŁAW: Za cały świat.
PAN LUCJAN: To w ogóle masz jeszcze czas na cokolwiek?
PAN BOGUSŁAW: Nie, ale dzisiaj znalazłem. A to dlatego, że w niedziele zawsze mam więcej wolnego czasu.
PAN LUCJAN: Ja też. Po upojnej Saturday night zawsze w niedzielę odpoczywam. (wzdycha ciężko)
PAN BOGUSŁAW: Oj, Lucek. W przeciwieństwie do ciebie ja nie mam upojnych Saturday night. Po prostu w niedzielę ludzie pracują za mnie.
PAN LUCJAN: Przecież ustanowiłeś wolne niedziele!
PAN BOGUSŁAW: Zgadza się, ale tylko dla siebie. Nie chcę, by na świecie zapanowała zupełna anarchia. Dziwię się, że ty dzisiaj masz wolne.
PAN LUCJAN: Wiesz, że twoje prawo mnie nie dotyczy. (rozsiada się na krześle.)
PAN BOGUSŁAW: Ubolewam nad tym.
PAN LUCJAN: Lepiej byś coś zrobił z tym słońcem. Na dole upał, tu także upał. (spogląda w stronę okna)
PAN BOGUSŁAW: Pocieszę cię, że u mnie też upał.
PAN LUCJAN: Jak tu żyć? Przecież jesteś wszechmogący.
PAN BOGUSŁAW: Lucek, przeceniasz mnie. Nie znam złotego środka. A co do słońca, to moje kompetencje nie sięgają tak wysoko.
PAN LUCJAN: Jak to? (rozgląda się dookoła i mówi ściszonym głosem, przybliżając się do Pana Bogusława.)
PAN BOGUSŁAW: Zwyczajnie.
PAN LUCJAN: Przecież ty to wszystko… i nawet więcej i do końca świata.
PAN BOGUSŁAW: I jeden dzień dłużej?
PAN LUCJAN: Zgadza się!
PAN BOGUSŁAW: Lucek, jaki ty naiwny jesteś.
PAN LUCJAN: Tak?
PAN BOGUSŁAW: W samej rzeczy. Ten obraz wszechmocnego i wszystkowiedzącego wykreowali ludzie. Tak zwani kreatorzy. Zresztą także i ciebie. Jak widzisz, mam problem z zamówieniem piwa.
PAN LUCJAN: Bo ty zawsze byłeś nieśmiały, niezdecydowany, niewierzący w siebie. Zamknięty w sobie. Boguś, nie znasz własnej wartości! ( uderzył pięścią w stół, aż klienci się obejrzeli)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, może i masz rację.
PAN LUCJAN: Boguś, nie wybrałbyś się na terapię?
PAN BOGUSŁAW: Chyba nigdy tam nie byłeś?
PAN LUCJAN: No nie, ale trafiają do mnie ludzie którzy tam byli. Może bym się ich popytał.
PAN BOGUSŁAW: Zamknijmy ten temat. ( zakłada nogę na nogę i kieruje wzrok ku ścianie)
PAN LUCJAN: Nie zamykaj się na pomoc! (spogląda w tym samym kierunku co Pan Bogusław, a następnie na niego)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, ile ty dzisiaj wypiłeś?
PAN LUCJAN: Wyznam dopiero na sądzie ostatecznym. Daj spokój! Chcę ci pomóc. (jest poirytowany)
PAN BOGUSŁAW: Mam cały sztab ludzi od wizerunku.
PAN LUCJAN: Pewnie za mało im płacisz.
PAN BOGUSŁAW: Czemu tak sądzisz?
PAN LUCJAN: Ten twój sztab jest mało profesjonalny, by nie powiedzieć do d…
PAN BOGUSŁAW: Może lepiej będzie, gdy nie dokończysz.
PAN LUCJAN: Dobrze, zanurzę się we własnych myślach. (spogląda na piwo)
PAN BOGUSŁAW: Może i lepiej. (pije łyk oranżady)
PAN LUCJAN: Boguś, to piwo jest chyba chrzczone. Spróbuj ty się znasz na takich sprawach. (smakuje piwo, krzywi twarz)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, nie mam zamiaru dzisiaj grzeszyć! Złóż reklamację albo zgłoś to w urzędzie konsumenta.
PAN LUCJAN: Oj, będzie kelner się tłumaczył przed moim obliczem i to na NEUTRALNEJ ZIEMI. ( uderza pięścią w stół i wstaje, rozgląda się za Kelnerem. Pan Bogusław chwyta go za rękę)
PAN BOGUSŁAW: Siadaj!
Zapada cisza. Obydwaj mężczyźni w milczeniu spoglądają na siebie. Barman czyta gazetę. Mężczyzna w rogu lokalu także czyta gazetę. Dwaj mężczyźni przy barze wyraźnie upojeni alkoholem chwieją się na krzesłach. Ich dyskusja jest już w końcowym stadium. Po chwili milczenia odzywa się Pan Lucjan.
PAN LUCJAN: Nie mam czasu na kłótnie. Dosyć mam już tego całego piekła!
PAN BOGUSŁAW: Cieszy mnie to. Stajesz się rozsądny. (potakuje z uznaniem)
PAN LUCJAN: Może awansuję i trafię do nieba?! ( mówi z ironią w głosie i spogląda na sufit.)
PAN BOGUSŁAW: Widzę, że się rozmarzyłeś. Zaproponuję, byśmy wyszli na świeże powietrze. Spacer dobrze ci zrobi. (wstaje, podsuwa krzesło)
PAN LUCJAN: Dobry pomysł. (też wstaje, ale nie podsuwa krzesła.)
SCENA II
Wychodzą na zewnątrz. Idą przed siebie. Podziwiają tutejszą architekturę. Mijają zakochane pary, kwiaciarkę, dzieci pluskające się w fontannie. Mężczyźni wchodzą do miejskiego parku. Duża część mieszkańców spędza tu niedzielne upalne popołudnie.
PAN BOGUSŁAW: Piękne jest to miasteczko.
PAN LUCJAN: Racja. (potakuje głową)
PAN BOGUSŁAW: Siądźmy tu. (wskazuje na ławkę przy placu zabaw)
PAN LUCJAN: Piękny park. Plac zabaw. Pełno bawiących się dzieci. Przypomina mi się dzieciństwo. (jest wyraźnie wzruszony)
PAN BOGUSŁAW: Podobno miałeś piekielne dzieciństwo. (spogląda na Pana Lucjana.)
PAN LUCJAN: Tak, ale były też niebiańskie chwile.(jest wyraźnie wzruszony.)
PAN BOGUSŁAW: Jak to śpiewał pewien muzyk: „ w życiu piękne są tylko chwile”.
PAN LUCJAN: Znam. Wokalista tego zespołu jest u mnie na dołku już ponad 25 lat.
PAN BOGUSŁAW: To załatw dla mnie autograf.
PAN LUCJAN: Postaram się.
PAN BOGUSŁAW: Trzymam cię za słowo.
PAN LUCJAN: Boguś, masz to jak w piekle!
PAN BOGUSŁAW: Przyjemnie się tak siedzi. Powiem ci w zaufaniu, że nawet ładny jest ten świat. (rozgląda się dookoła)
PAN LUCJAN: No, trzeba mieć fantazję, by stworzyć coś takiego. (potakuje z uznaniem)
PAN BOGUSŁAW: Zgadza się.
Do mężczyzn zbliża się Ateista w średnim wieku, łysawy o obfitym zaroście, niskim wzroście i odsłoniętym brzuchem piwnym. Ubrany jest w czapkę z daszkiem, okulary przeciwsłoneczne, krótkie spodenki koloru jaskrawego, podkoszulek także koloru jaskrawego, sandały, białe skarpetki. Ma brud pod paznokciami.
ATEISTA: Panowie, macie może papierosa?
PAN LUCJAN: Panie, napalisz się całą wieczność. Oszczędzaj płuca. Piec i kocioł już czekają.
PAN BOGUSŁAW: Nie strasz człowieka. (szepcze, jednocześnie uśmiechając się do Ateisty)
ATEISTA: O czym pan mówisz?
PAN LUCJAN: O wieczności w piekle.
ATEISTA: Chyba pan żartujesz! Nie ma nieba, a tym bardziej piekła. Na pewno nie w takim dosłownym rozumieniu.
PAN LUCJAN: Żeby pan się czasem nie zdziwił. Pełno u mnie takich zdziwionych – filozofów.
ATEISTA: A może mi jeszcze pan powiesz, że Bóg istnieje? (bierze się pod boki)
PAN LUCJAN: Pewnie, że istnieje, tylko jest trochę nieśmiały, mało wierzący w siebie. (trąca łokciem Pana Bogusława, Pan Bogusław nie reaguje, jest zamyślony, wpatrzony w dal.)
ATEISTA: Mówisz pan tak, jakbyś wiedział.
PAN LUCJAN: Ma pan dowód przed sobą. Spójrz na tego człowieka. (wskazuje na Pana Bogusława.)
ATEISTA: Jaki dowód?! Pan jest wariat!(puka się w czoło)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, daj spokój.
ATEISTA: Czytałem Kanta, Spinozę i powiem panu, że wierzę w ich filozofię.
PAN LUCJAN: Co mi pan pieprzysz o Kancie i Spinozie!!!!Też mi autorytety. Znam ich i wielu innych podobnych do nich. Jeszcze nie mogą się otrząsnąć, odkąd są u mnie. (splunął na ziemię)
ATEISTA: O czym pan mówisz?!
PAN LUCJAN: No właśnie, to jest ludzki umysł, niezwykle ograniczony.
ATEISTA: Czyżbyś pan mnie obrażał?!
PAN LUCJAN: Drogi panie, ja nie jestem w stanie pana obrazić. Niech pan spojrzy na siebie i sam sobie odpowie.
PAN BOGUSŁAW: Lucek, daj spokój.
PAN LUCJAN: Nie dam. Szlag mnie trafia!!!(uderza pięścią o powierzchnię ławki)
ATEISTA: Zresztą, co mi pan tu o piekle, niebie, Bogu i diable. Ja tylko zapytałem o papierosa. (zaczyna się jąkać, jest podenerwowany)
PAN LUCJAN: W tajemnicy powiem panu, że lepiej wierzyć w Boga.
ATEISTA: A to czemu?
PAN LUCJAN: Był kiedyś taki filozof, który wierzył.
ATEISTA: I co?
PAN LUCJAN: Teraz jest w niebie.
Ateista zniechęcony rozmową oddala się. Machnął tylko ręką.
PAN BOGUSŁAW: Lucek, kogo miałeś na myśli?
PAN LUCJAN: Pascala.
PAN BOGUSŁAW: A, ten! To hipokryta i straszny z niego nudziarz. Swoją drogą, przykro mi się robi na sercu, gdy spotykam ateistów. (ociera łzę)
PAN LUCJAN: Ateiście będzie dopiero przykro w dniu sądu ostatecznego. (klepie Pana Bogusława po plecach)
PAN BOGUSŁAW: Może się nawróci i trafi do mnie.
PAN LUCJAN: Oby, bo u mnie coraz mniej miejsca.
PAN BOGUSŁAW: Mhm….a u mnie pustki.
PAN LUCJAN: Poszedł sobie. Mamy spokój. (klepie go po kolanie)
PAN BOGUSŁAW: Bóg z nim. (czyni znak krzyża)
PAN LUCJAN: I aniołowie. Boguś, tamta kobieta nam się przygląda. (machnął ręką w stronę odchodzącego Ateisty.)
PAN BOGUSŁAW: Która?
PAN LUCJAN: Ta brunetka z dzieckiem i z tęczową torebką na ramieniu. (wskazuje w stronę placu zabaw)
PAN BOGUSŁAW: Idzie tu! (wytęża wzrok)
PAN LUCJAN: Nie znam jej. A ty? (poprawia muszkę i marynarkę)
PAN BOGUSŁAW: Niestety, znam ją.(rozgląda się dookoła, jakby szukał miejsca, by się ukryć)
PAN LUCJAN: Nie znałem cię z tej strony, że masz stosunki z kobietami. I to ziemskimi. Mało masz swoich tam na górze. (z ciekawością spogląda na zbliżającą się kobietę)
PAN BOGUSŁAW: U mnie same święte, a z nią to był przelotny romans.(widać, że nie jest z tego powodu dumny)
PAN LUCJAN: Byłeś się wyspowiadać? (przybliża się do Pana Bogusława.)
PAN BOGUSŁAW: Byłem. I to nieraz. (czyni znak krzyża)
PAN LUCJAN: I co?
PAN BOGUSŁAW: Wybaczyłem już sobie, a życie płynie dalej.
KOBIETA: Dzień dobry. Widzę, że panowie sobie miło gawędzą. (wpatruje się wymownie w Pana Bogusława.)
Pan Bogusław podnosi się z ławki. Chwyta Pana Lucjana za ramię, by także wstał.
PAN LUCJAN: A tak! (odpowiada uśmiechnięty. Widać, że Kobieta przypadła mu do gustu.)
PAN BOGUSŁAW: Witam cię. ( jest wyraźnie podenerwowany)
KOBIETA: Dużo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania. (Kobieta nie zwraca uwagi na Pana Lucjana jest wpatrzona w Pana Bogusława co chwilę poprawia torebkę, która zsuwa jej się z ramienia)
PAN BOGUSŁAW: Całe wieki. (spogląda na przegub ręki)
KOBIETA: Wyobraź sobie, zostałam sama. Bez środków do życia, a mam dziecko do wykarmienia.
PAN BOGUSŁAW: Dziecko?! (siada na ławce, osuwa się. Z trudnością może złapać powietrze, zdejmuje krawat)
KOBIETA: Tak, chłopca. Józio! (Kobieta, woła syna)
Przybiega chłopiec, blondyn o długich włosach i mądrym, przenikliwym spojrzeniu.
PAN LUCJAN: O, Jezu!!! (siada na ławce, obok Pana Bogusława, przeciera spocone czoło i luzuje muszkę)
KOBIETA: Józio, przywitaj się z tatą!
JÓZIO: Dzień dobry. (kłania się grzecznie, z uśmiechem i wraca na plac zabaw)
PAN BOGUSŁAW: Dzień dobry. Jak to z tatą?! (ma duszności)
KOBIETA: Pewnie świat ci się zawalił. Jaka szkoda. Mnie też, wieki temu. (Kobieta bierze się pod boki i poprawia osuwającą się torebkę)
PAN LUCJAN: Jaka wygadana. Przydałaby mi się taka. (patrzy z zachwytem na Kobietę, jednocześnie wycierając własne czoło i czoło Pana Bogusława.)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, zachowujesz się jak cała ludzkość. Nie przeszkadzaj! (oburzony odtrąca rękę Pana Lucjana.)
PAN LUCJAN: Dobrze, ale widzi mi się , że z tym Józiem będą same kłopoty. (splata ręce)
PAN BOGUSŁAW: Czemu?
PAN LUCJAN: Spójrz w stronę piaskownicy. Przemawia do dzieciaków. A one go słuchają. Wyrośnie z niego przywódca. Albo co gorsza polityk.
KOBIETA: A tak! Józio ma zdolności przywódcze i umie przemawiać.
PAN LUCJAN: Boguś, to chyba nie po tobie. (spogląda na Pana Bogusława i w stronę Józia)
PAN BOGUSŁAW: Tak myślisz? (spogląda na Pana Lucjana i w stronę Józia)
PAN LUCJAN: W samej rzeczy. (zakłada nogę na nogę)
PAN BOGUSŁAW: To nie moje dziecko! Nie przypomina mnie i w dodatku jest jakieś….? (kieruje wzrok ku Pana Lucjana.)
PAN LUCJAN: Zbyt mądre?!
Kobieta jest wyraźnie poirytowana. Przekłada torebkę na drugie ramię i rozgląda się za synem.
PAN BOGUSŁAW: O! właśnie. Zbyt mądre.
KOBIETA: Jesteście obaj żenujący. Nie muszę prosić o pomoc. Sama dam sobie radę. Żegnam! (Kobieta bierze syna za rękę i odchodzi, Józio odwraca się w stronę mężczyzn i macha im na pożegnanie.)
PAN BOGUSŁAW: W końcu poszła. Najadłem się strachu.
PAN LUCJAN: Boguś, może ty lepiej zostań w swoim niebie.
PAN BOGUSŁAW: Masz rację. Chodźmy do kościoła. (podnosi się z ławki)
PAN LUCJAN: Zwariowałeś!!! (zrywa się na równe nogi.)
PAN BOGUSŁAW: Racja. Zapomniałem, że nie możesz zbliżać się do świętych miejsc. Ale byś mnie przynajmniej zaprowadził. Źle się poczułem. Muszę się pomodlić. (chwyta się za serce.)
PAN LUCJAN: Do kogo? Do siebie? A zresztą Bóg jest wszędzie. Módl się tutaj.
PAN BOGUSŁAW: Lepiej pójdźmy do centrum.
SCENA III
Po dotarciu do centrum miasta mężczyźni zatrzymują się na placu wolności, nieopodal katedry stylizowanej na epokę renesansu.
PAN LUCJAN: Więc módl się tutaj.(wskazuje na okolicę.)
PAN BOGUSŁAW: Tak przy ludziach?! (ogląda się dookoła)
PAN LUCJAN: Nie denerwuj mnie. Przecież sam chciałeś! (jest wyraźnie poirytowany)
PAN BOGUSŁAW: Wstydzę się!
PAN LUCJAN: Rozumiem, jeśli to ja miałbym się modlić. Jakby to się rozniosło to straciłbym dobrą reputację, ale ty! (machnął ręką)
PAN BOGUSŁAW: No dobrze. Spróbuję. (ponownie obejrzał się dookoła i ukląkł. Pan Lucjan oddalił się.)
Z pobliskiej katedry wybiegł tutejszy proboszcz. Kieruje się w stronę mężczyzn, potyka się o sutannę, podnosi się, biegnie co tchu. Zatrzymuje się przy mężczyznach, wyraźnie wzruszony. Ociera czoło.
PROBOSZCZ: O, jaki wspaniały widok. Panowie modlicie się. Zapraszam do świątyni.
PAN LUCJAN: Panie!!! Czy pan jest niewidomy?! Czy widzi pan, bym się modlił?! ( wymachuje rękoma przed proboszczem, puka się w czoło)
PAN BOGUSŁAW: Przestań. On chce dobrze. (spogląda na mężczyzn, nie przerywając modlitwy)
PAN LUCJAN: Zaraz ja mu zrobię dobrze. Żeby tylko się nie zdziwił!
PAN BOGUSŁAW: Wypełnia tylko swoją posługę.
Proboszcz z ciekawością obchodzi dookoła Pana Lucjana. Przygląda mu się dokładnie. Drapie się po głowie.
PROBOSZCZ: Synu, coś ci wystaje ze spodni.
PAN LUCJAN: To cham!!! Odczep się pan ode mnie!!!
PROBOSZCZ: Coś czarnego i owłosionego!
PAN BOGUSŁAW: Lucek, nie zapiąłeś rozporka? (z trudnością podnosi się z kolan. Otrzepuje kolana)
PAN LUCJAN: Zaraz wyjdę z siebie! No co ty! Tylko w piekle pozwalam sobie na pełen luz! (spogląda za siebie)
PAN BOGUSŁAW: Lucek, rzeczywiście coś ci wystaje ze spodni.
PAN LUCJAN: O cholera!!! To ogon. Za długo jestem w ludzkiej postaci. Boguś, ty też się przemieniasz. ( spogląda za siebie i na Pana Bogusława. )
PAN BOGUSŁAW: O drogi Boże!!! (spogląda za siebie i maca plecy)
PAN LUCJAN: Nie wiedziałem, że nosisz białe skrzydła.
PAN BOGUSŁAW: Zakładam, gdy chodzę na podryw. To działa na kobiety.
PAN LUCJAN: Nie wątpię w to.
Proboszcz w milczeniu obserwuje mężczyzn. Obchodzi ich dookoła, przygląda się im.
PROBOSZCZ: Co się z wami dzieje? Panowie kim wy jesteście?
PAN LUCJAN: Zadajesz pan za dużo pytań! A to pierwszy stopień do piekła!
PROBOSZCZ: Jakiego piekła?!
PAN LUCJAN: To nie słyszałeś o piekle?! Kto was kształci w tych seminariach. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wierzysz w piekło?
PROBOSZCZ: Ale….ja nie spodziewałem się, że kiedykolwiek ujrzę coś takiego.
PAN LUCJAN: Zawsze jest kiedyś ten pierwszy raz.
PROBOSZCZ: Wierzę w piekło i w niebo i w was także wierzę, zawsze wierzyłem! Będę się za was modlił.
PAN LUCJAN: Cieszę się ogromnie! Jestem w niebo wzięty. Nie zapomnę o tobie! Miło się gawędzi, ale my musimy już znikać.
PAN BOGUSŁAW: Co ty tam robiłeś?
PAN LUCJAN: Boguś, tylko sobie gawędziłem. Wiesz, że ten proboszcz to jednak swój chłop. Możliwe, że będę miał nową duszyczkę w kolekcji. (zaciera dłonie.)
PAN BOGUSŁAW: Lepiej znikajmy, bo to może źle się skończyć.
PAN LUCJAN: Jak zwykle przesadzasz. A w ogóle to dasz radę?
PAN BOGUSŁAW: Spróbuję. (z trudnością może ustać.)
SCENA IV
Mężczyźni spoglądają na Proboszcza, machają mu na pożegnanie i znikają Proboszcz odmachuje i po chwili zaczyna się modlić.
Środkiem placu wolności idą dwaj pijani mężczyźni, podtrzymują się nawzajem i śpiewają na cały głos. Podchodzi do nich proboszcz.
PROBOSZCZ: Panowie, czy widzieliście to co ja?!
MĘŻCZYZNA I: Mianowicie. (bełkocze.)
PROBOSZCZ: Cud!
MĘŻCZYZNA II: Jaki cud?!(chwieje się.)
PROBOSZCZ: Właśnie objawił mi się Bóg i diabeł.
MĘŻCZYZNA I: Proboszcz chyba za dużo pije wina (uśmiecha się w stronę drugiego mężczyzny.)
MĘŻCZYZNA II: Mocna rzecz. Może proboszcz nas poczęstuje?(bełkocze.)
PROBOSZCZ: Panowie jestem trzeźwy jak na spowiedzi!
MĘŻCZYZNA II: To inaczej niż my.(uśmiecha się.)
MĘŻCZYZNA I: Niech proboszcz się uspokoi.
PROBOSZCZ: Ale…ja.
MĘŻCZYZNA I: E tam….(machnął ręką.)
Mężczyźni się oddalają. Proboszcz obserwuje niebo.
MĘŻCZYZNA II: Nie tylko my mamy zwidy po alkoholu.
MĘŻCZYZNA I: Źle się dzieje w kościele. Proboszcz daje zły przykład. To jest karygodne!
MĘŻCZYZNA II: Masz zupełną rację! (bełkocze.)