— Pałka, zapałka, dwa kije! Kto się nie schowa, ten kryje! — Jagoda oderwała dłonie od przymkniętych powiek. — No? Dlaczego się nie chowacie?

— Bo to nudne — odparł Mateusz, zaciskając zęby na źdźble trawy.

Siedzieliśmy we trzech na wielkim kamieniu, ukrytym pośród długich kłosów żyta, a popołudniowe słońce niemiłosiernie przypiekało nasze wychudzone twarze. Czarek z przerażaniem wpatrywał się w rzucające piorunami oczy Jagody.

— Dobra — syknęła. — W takim razie idziemy do lasu.

Poszliśmy za nią. Zawsze tak było. Gdziekolwiek szła Jagoda, nasze stopy dreptały posłusznie za jej cieniem.

Raz cień wędrował wysunięty na prawo, kiedy indziej padał z lewej strony tego drobnego ciałka, ale czasem kładł się przed nami niczym dywan i przez całą drogę musieliśmy uważać, aby go nie nadepnąć.

Las był gęsty i przerażający. Jagoda odwracała się co chwilę, sprawdzając, czy nikt przypadkiem nie stchórzył. Wciąż potykaliśmy się o wystające korzenie, jednak żaden z nas nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, by zawrócić.

— Tutaj. Złapcie go — poleciła Jagoda, wskazując węszącego między drzewami psa.

— Po co? — zapytał rozedrganym głosem Mateusz.

— Zakopiemy.

— Ale on umrze…

— Wolicie się bawić w chowanego?

Nikt nie odpowiedział. Nigdy się nie odzywaliśmy, kiedy była zła. Czarkowi to przychodziło najłatwiej, bo on nigdy nic nie mówił. Też pewnie dlatego właśnie on trzymał psa, kiedy Jagoda kazała nam wykopać dół.

Być może potrzebne były wtedy jakieś słowa, ale my ich nie znajdowaliśmy. Tylko czarna ziemia boleśnie wbijała się pod paznokcie.

Raz uciekły z pozłacanej klatki cztery małe pluszowe niedźwiadki. Jeden łkał, wracać chciał, do ciemnego lasu wejść się bał… — nuciła Jagoda, podskakując wokół nas. — Gotowe?

— Chyba się zmieści… — szepnąłem.

— To teraz zakopcie.

Zrobiliśmy, jak kazała. Mateusz trzymał psa, przyciskając go mocno do ziemi, a ja przysypywałem. Czarek stał nieruchomo.

Ujadanie było słychać tylko na początku, ale wbijało się w uszy ostrym szpikulcem. Jagoda gorączkowo przygryzała spieczone wargi. Chyba bardziej z podniecenia niż ze strachu.

— Nie podobało mi się. Jutro wykopiemy większy dół — oznajmiła w drodze powrotnej.

— Dlaczego? — spytałem, z trudem przełykając ślinę.

— Za głośno było. A jak się robi kogoś nie żyć, to nie można hałasować. Nie wiecie tego?

Nikt nie odpowiedział. Nigdy się nie odzywaliśmy, kiedy była rozczarowana.

— Ale jutro zrobimy nie żyć po cichu. — Kątem oka pochwyciła przerażone spojrzenie Czarka. — Jutro wykopiemy większy dół.

Beata Kołodziejczyk – Plusz
QR kod: Beata Kołodziejczyk – Plusz