mój kraj

pełen szpicli zwanych sygnalistami a jednocześnie bezbronny
jak małe dziecko któremu wmówiono dorosłość . z ekranu telewizora
obserwują mnie politycy bełkocący o mojej rzekomej szczęśliwości
od momentu przebudzenia aż po pierwszą bezsenność. na ulicach
szare twarze ludzi i kordony z pałkami
broniące niepodległości chodników i świeżo postawionych
pomników. przemykam wzdłuż murów
aby nie wzbudzić ich podejrzliwości. mijają mnie
kobiety ubrane na czarno w kolejnym dniu żałoby. mój kraj

mimo wszystko.


jaskółki

zbyt długo milczałem. moje usta porosły mchem
i zgrzybiałym strachem. małe jaskółki uwiły swe gniazda
pod zaschłym językiem. spadają pod moim oknem.
dzieci wychodzą na ulicę i zbierają je w kosze. za chwilę
dorosną. chłopcy staną się mężczyznami dziewczyny
matkami. same będą mieć dzieci. teraz
o tym jeszcze nie myślą. wolą bawić się lalkami.
czas przerwać milczenie. wypuścić jaskółki z gniazd.
niech zwiastują burzę. po niej słoneczny

dzień.


Mury. Nowa wieża babel

przed laty śpiewano niech się mury pną do góry. dzisiaj
plenią się jak zielsko na ugorze. zarastają
place instytucje ludzkie serca i oczy. wyrastają
pośrodku pokoju dzieląc rodzinę. zabierają dzieci
od matek męża od żony. na ulicy zbierają się tłumy
aby zbudować mur sięgający nieba. cegła po cegle kamień
wyrwany z bruku. ludzie przestają rozumieć co mówią
nie słuchają bo nie pojmują już mowy innych. rosną

mury. nowa wieża babel.


budzik wciąż tyka

drżę na myśl o alarmie. dochodzi szósta rano. za chwilę
może być za późno. pierwsi ludzie wychodzą na ulice.
śpieszą się. tak mało czasu aby przeżyć
życie. jest jeszcze ciemno tylko lampy świecą
jak księżyce. modlę się o dzień i słońce
żeby zamiast dźwięku budzika nie zaskoczył mnie łomot
do drzwi i kroki nieproszonych gości.
nie śpię. na półce herbart i miłosz. też nie śpią. rozmawiają
o wolności.

czekam na alarm.


i co z tego

i co z tego że za sto lat ktoś odkryje że to my mieliśmy rację
skoro to i tak niczego nie zmieni. próchno kości
– zarówno dzisiejszych zwycięzców jak i pokonanych –
przemieli się pomiędzy palcami. wiatr rozniesie po świecie
zapach truchła i kodeksy spisane w pośpiechu
żeby zdążyć przed świtem. póki co trwa
dzisiaj. jeszcze piję kawę i czytam herberta. czekam.
za chwilę pojawią się w drzwiach. i co z tego. zostało mi jeszcze

kilka wierszy.


Bezprawie

bezprawie uwielbia zabawy w chowanego. kryje się
za wymyślonymi po nocach kodeksami lub odlicza
pierwsza druga trzecia … szósta. szukam. znajduje
i prowadzi jeszcze rozespaną do radiowozu. bezprawie
uwielbia takie zabawy. śmieje się do rozpuku z udanego
poszukiwania. wybiera kolejne osoby do zabawy. raz dwa trzy

jutro ty.


oczekiwanie na jutro

jeszcze nie rozumiałem że już się zaczęło. stało obok.
trzymało się nogawek spodni. mogłem je wtedy odkopnąć
jak ujadającego szczeniaka. uznałem jednak
że to bezbronne stworzonko. dopiero
gdy stało się d z i s i a j zrozumiałem że nie pozwoli
założyć sobie obroży. utrzymać na smyczy. teraz co ranek
wyprowadza mnie na spacer i każe oglądać ludzi
w kagańcach. zamykam oczy i czekam

na j u t r o.


pod ścianą

stoję pod ścianą. ulicą ciągnie tłum ludzi ubranych na czarno
i obok ja przyglądający się napisom na transparentach. w oknach
przestraszone błyski fleszy. jutro rozbłysną
w porannych wiadomościach. komentatorzy będą się licytować
o liczbach uczestników widzianych jakby
w dwóch różnych miejscach. teraz stoję
przypatruję się twarzom. kordon przede mną traci je
z każdą chwilą. zastępuje długimi tarczami. coraz bardziej

przypiera mnie do muru.


sen nad ranem

nad ranem dopadł mnie sen. tuż po szóstej. ubrany
w kamizelkę kuloodporną i czarną kominiarkę. był
w kilku osobach. wyłamał drzwi i wdarł się
do pokoju. czułem jak rosną mi siniaki po koszmarach
i pękają kolejne kości. za chwilę będę śnił
że popełnię samobójstwo wieszając się na prześcieradle wcześniej
skręcając sobie kark lub strzelając w tył głowy. znam już takie
scenariusze. rozbity budzik nie obudzi. wyniosą go na śmietnik
– zielony pojemnik na szkło żółty na metal

i plastik.


za drzwiami

boję się że za chwilę otworzą się drzwi mojego pokoju
i zobaczę w nich twarze które zamknąłem
w wyłączonym telewizorze ale które mimo to śledzą
każdy mój krok. zapisują każde słowo nawet
to jeszcze skryte w gardle. włączam radio żeby zagłuszyć
narastający stukot butów zbliżających się do drzwi. jeszcze
moment i chwycą za klamkę później za gardło. na ulicy
bawią się małe dzieci. one ciągle

wierzą w dobre zakończenia…


zamykam drzwi

zamykam drzwi na wszystkie możliwe klucze choć wiem
że to może nie wystarczyć. przyjdą mówiąc że za nimi stoi
prawo. zamiast niego pies bez kagańca
z wyszczerzonymi kłami oszczerstw już rwie się ze smyczy.
nie pomogą tłumaczenia alibi z życia. wszystko
to za mało. stworzą nowe ustawy według których jesteś
winny. nie ważne czego. liczy się fakt winy. i kara.
najlepiej zapomnienia. jeśli nie zdążą
przed śmiercią będą zrywać litery z pomników
i grobów. zamykam drzwi

na wszystkie możliwe klucze.

Tadeusz Zawadowski – Wiersze
QR kod: Tadeusz Zawadowski – Wiersze