W lesie było ciemno. Drzewa ledwo przepuszczały srebrne światło księżyca. Było ono poza tym bardzo niewielkie, gdyż był tylko nów. 

Ksiądz proboszcz jednak szedł przez las, nie używając latarki. Dwa razy potknął się o jakiś korzeń, ale generalnie radził sobie dobrze. Ubrany był po cywilnemu, lecz to nie miało większego znaczenia.

W końcu dotarł na miejsce. Dla typowego człowieka był to jakiś niepozorny i niczym się nie wyróżniający punkt lasu, ale proboszcz wiedział, że właśnie tutaj szedł.

Spuścił wzrok na poszycie, jakby czegoś szukał. I rzeczywiście tak było. I szybko znalazł –  kilka rosnących ziół.

Zerwał je i schował, po czym ruszył z powrotem do Kości Wielkich. Wtedy naszły go myśli:

– Mógłbym teraz spacerować w tym niewielkim świetle księżyca gdzie indziej. Chociażby po Żoliborzu. Żoliborz jest przecież taki piękny. Teraz zapewne rozświetlają go latarnie w skrajni. Tam na pewno jest przyjemniej niż w tym lesie. Zaraz z niego wyjdę, ale gdzie dojdę? Do tej mojej wsi! Do Kości Wielkich! Tam jest przecież jeszcze gorzej niż w tych zaroślach!

Na chwilę przystanął i spojrzał na stojący obok dąb.

– To może nie warto wracać? Prześpię się w tym lesie, albo pójdę gdzie indziej.

Jednak po chwili machnął ręką i ruszył dalej.

-Nie, to nie ma sensu. Muszę wracać do wsi.

Jednak natręctwa atakowały go wciąż.

– Czy warto było zostać tym księdzem? Czy to jest w ogóle zawód czy powołanie? Może nie to mi było pisane?

Jednak za moment uderzenie miało być większe.

– Przecież nie wszystko jeszcze stracone! Ostatnio tylu księży zrzuca sutanny. Jedni z nich zakładają rodziny, inni ogłaszają coming out-y. Tylko nie wolno im przyjmować Ciała Chrystusa.

Robiło się późno. Było coraz ciemniej i coraz zimniej.

– Nie, ja nie mogę się tak poddać!

Niby sam sobie dodał otuchy, ale niepewności pozostały i dokonały ofensywy w nowy sposób.

Przed oczami pojawiły się obrazy. Były to różne kobiety, które widywał w swoim czasie. Najcięższy był widok Agaty. Jej zielonych oczu i czarnych, falistych włosów Jej małego noska i wypukłych policzków. To koleżanka z liceum. Nigdy się nie dowiedziała, jak bardzo ją kochał. W ogóle nie wiedziała, że ją kochał. Ciekawe, co ona teraz robi? Czy ma męża, a czy dzieci? Pewnie zdziwiłaby się dowiedziawszy, że jestem egzorcystą i  proboszczem na takim zadupiu? Ale czy warto o niej myśleć? Przecież nie nawet wiadomo czy żyje? Chociaż, gdyby umarła to było by straszne! A tym bardziej, jeśliby poszła do piekła.

Obym sam  nie poszedł do tego piekła. Tylko, czym ono jest; morzem siarki czy wielką samotnością? Jeśli tym drugim, to czy to tak bardzo różni się od tego, co mam teraz? Mimo wszystko mam nadzieję, że do piekła nie pójdę.

Szedł dalej tak rozmyślając. Już w czasach cesarstwa pustelnicy chrześcijańscy wiedzieli, że nie my tworzymy myśli. One pojawiają się same. Nie możemy ich powstrzymać. I rzeczywiście proboszcz nie mógł ich powstrzymać.  Nowe były jeszcze gorsze.

– A jeśli piekła nie ma! A jeśli nie ma nawet…

Ksiądz znów się zatrzymał, przerażony tymi myślami.

– A jeśli nie ma nawet Boga! Nie, to było by zbyt przerażające! Wówczas wszystko byłoby bez sensu! Oczywiście, z Bogiem też jest bez sensu, ale jest to bezsens sensowny.  

Nagle jego (a właściwie jak już pisałem nie jego) rozmyślania przerwał dźwięk kroków.  Nie były one jakoś specjalnie głośne, ale ksiądz słyszał je bardzo dobrze, gdyż były to jedyne dźwięki w okolicy. O tej porze las nie jest najmilszym miejscem na spotkania, więc wolał schować się za drzewem.

Po chwili ukazała się postać w czarnym płaszczu z kapturem, który zakrywał całą głowę. Nie sposób było stwierdzić, kto to jest, ani nawet, czy to na pewno człowiek.

Istota poruszała się wolno, a proboszcz oglądał ją z ukrycia. W końcu zniknęła w mroku.

– Co to mogło być?- ksiądz spytał sam siebie.

Potem  odpowiedział:

– I tak się nie dowiem!- i ruszył do wsi.

– Kiedyś bym ruszył śledzić tego osobnika, ale dzisiaj to już mi wszystko jedno. Chyba straciłem ciekawość świata. Pogodziłem się, że tak mało mogę zrozumieć. Po co mi jednak byłby ta wiedza?

Omal nie potknął się o korzeń; nie przejął się jednak tym.

– Po co mi właściwie cokolwiek? Co mi daje to życie? Czym człowiek różni się od motyla czy robala? Dusza rozumna nie jest wcale lepsza od wegetatywnej.

Myśli były nadal natrętne, niczym komary w maju.

– Wcześniej czy później umrę i tego nie zmienię. I co wtedy będzie? Czyżby piekło?

Temat wiecznej męki znów wrócił.

– Nie, tym piekłem nie mogę się zadręczać. Ten stan mnie nie spotka.

Powoli już zbliżał się do wsi.

– Ale czyściec mi grozi. Czy ja zawsze dobrze postępuję?

– Mogłem oddać Pawłowi ten klucz. Mogłem nie otwierać czarnej książki, skoro mnie o to poproszono. Mogłem spełnić ostatnie życzenie Klary.

Zadręczał się tak niemiłosiernie.

W końcu jednak postanowił się przemóc.

Zamknął oczy i wypowiedział modlitwę:

– Panie Jezu ufam ci. Zajmij się tym!

I wrócił do wioski. Już się uspokoił. Przynajmniej na jakiś czas.

Warszawa 2019 

Marek Adam Garbowski – Noc księżycowa, pełna myśli
QR kod: Marek Adam Garbowski – Noc księżycowa, pełna myśli