[W Nocnych Markach wszystkie były dla nas]
W Nocnych Markach wszystkie były dla nas. Jak tęczowe dropsy
na najwyższej półce. Czekałem, kiedy dziadziuś uchyli drzwi
i wieczór: chodź, Januszku, przecież trzeba je nakarmić
wypłowiałym wtorkiem, chłopięcą myślą o lataniu,
chwilą, bo kolory zamieniają się miejscami.
Podczas kanikuły puszczaliśmy ptaśne. Przy sufitach,
lampiszony, potrafią świecić w locie! Sprawdzałem, czy za łąką
oczy domów zmrużyły się ospale, gasną w oknach pióra.
Dziadek otwierał wiśniowe niebo. Pod kloszem.
Ornitografy
Trzy i dziewięć szukam,
połknie orzeł kruka.
W sierpniu jeszcze nabrzmiewała gruszka pod skrzydlatym koszem i sukienką Zosi. Stryjaszek wodził na okrętkę, że za miedzą czarne kracze coraz głośniej, jutro spadnie nam na głowy, ale nawet jeśli, nie zawroni sadów. Pamiętam, wrzesieńniało, kiedy pajęczyła się bieda - i dziób, i sól w chusteczce, ciotczyna cisza głębsza od kamiennej studni. Myślałam: wystarczy zmienić pigment ptakom, prośba o jaśniejszą farbę pióra. A chłopcy poszli wsadzać patyk w ciemne. Zawracają chmurę.
’87. Na Cichej
dzieliliśmy strach na czworo. Po zmierzchu
kształty przypominały postacie
łódek z żaglem. Pietrek mówił, że codziennie cumują
nowe – z grotmasztu rybak pociąga za sznurki,
rozchlapuje światła.
W kadrach nad Adygą
przyszyję cię jak guzik. Może ziąb zelżeje, spóźni się
choć trochę? Pamięć nie rozchlapie mokrych miejsc
na twarzy. Wieczór szminką wymaluje spacje
między nami. Potem czyjeś ramię – pękaty sączek.
Piazza delle Erbe. Dzień sprzedaje miętę, przywiewa
ciepłostany. Kradniemy tuzin muśnięć, kilka fig na drogę.
Noszę maj w kieszeniach. Z zielonym. Z pętelką.
[Pocztówki z Południa cumowały parami]
Pocztówki z Południa cumowały parami, zazwyczaj
kiedy lato pisało prolog deszczem. Szkoda,
że nas tam nie ma – strzepywałam myśli ciągnąc za warkocz
słońce w panoramach na rewersie. Sierpniowy poranek;
sen zawirował śmigłem: róż, kabaretki i pióra
nad plisami Sekwany. A tu, za szkiełkiem,
swojsko – stępione zęby schodów, kwaśne bombki w sadzie
i snopy, które nie chcą odstawić się od piersi.
Jedynie sufit zakłada koronki – statki dziergają granat,
by jak kijanki odpłynąć przed zasępionym frontem.
Ja pod parasolem. Biegnę
rozdeptywać szlaki Orlich Gniazd.
Wiankowzroczność
Właściwie znam wszystkie pudełkowe stany
i kiedy palce Tosi supłają gdzieś pośrodku. Rano przy werandzie
byłam wróblim gniazdem. Chojrak, zostań, pilnuj.
Wyklują się pisklęta. Uwielbiam kryjówkę
w berecie z ciepłej włóczki albo gdy na oścież otwieramy
pocztówkowiec – przez ramię trafiam widok jak w rosole kółka.
Ale najlepszy pejzaż jest z domku na drzewie zanim strumyk
zliże bezy z ogrodów. Póki Antonina nie wpląta mnie w zielone,
niech raz zwiąże początek – koniec, dwa końce, początki.
Dalej to już tylko mruczenie wiatru, nabłyszczanie fal.
Migdały w kolorze indygo
A jeśli zaniosłoby się na maj, wersopędy. Nasz wiosennik
rozlał dzień nad Biebrzą. Parzylibyśmy zachcianki
i ulubiony rodzaj herbaty. Czekasz, bo esencja zaowocuje
w kubkach – oplecie język, strzepnie śnieg z brulionu.
Spójrz, za olszyną łacha łasi grzbiet do pióra,
pod brezentem myśli – zawilce. Puenta pachnie
miętą, chce rozmotylić. Na okoliczność,
gdyby nie miało się zdarzyć.
Eco Bubble. Zielone, białe, czerwone
To miasto rozpoczyna nić nad biustem. Lubisz,
kiedy most opiera brzuch o piersi. Za każdym razem
chciałbyś dotknąć grzebienia fali. Tropisz miejsca,
gdzie cyganka sprzedawała przyszłość,
wyschnięty ślad w piasku zgubiony przy Arno.
Ale teraz zostaw. Świat jest szklaną kulą. Kołuje.
Jutro Gdańsk i Amsterdam. Widzisz, jak za szybą
mokną w oknach światła? Bawełniany Dawid
zaciąga się powietrzem. Wykręca niebo.
W końcu wracamy do miejsc,
gdzie niebo
częściej spada na głowy
Nie warto nic zmieniać. Kadr zabliźnił łąkę
po bezatym marcu, sirocco wyczesuje myśli z zimy.
W prostokątach San Marco cumują gwar i gołębie.
Pasiasty t-shirt rozdziela kijem fale. Wiesz, że można
wydłubywać krople z ciepłolubnych chmur? Odeślemy kartkę.
Karbidowa lampka, znowu nas zawiśli. Migocze coś swojego:
opasłe brzuchy pszczół zastygłe w musztardówkach,
wygięte jak Rialto kwitnące parasolki.
Origami
Wyrosłem na gusłach i mleku. Pamiętasz,
pod sukienką nosiłaś wielki arbuz. Pij, Kasieńka, bo Michaś.
A sztrykowaniec musi być jaśniejszy. I wkrótce wszystko, co nasze,
mruczało przy poduszce, czepiało firanek. W Starych Kotach
kwiecień upomniał czas o swoje: deszcz ślinił czoła drzewom,
Wisła z Michałkiem deptali po palcach, nitki-prujki zamieniały miejsca.
Puszczałem oko. Patrzyliśmy na papierowe myszy brodzące po kałużach
– jak bawią się, bawią w nabieranie wody
w usta.