Jak trudno byłoby żyć, gdyby nie poprzez słowo, dyskusje, dialogi, a niekiedy monolog móc dojść do sedna sprawy. Słowem możemy porozumiewać się, a co za tym idzie: spierać, dyskutować i argumentować swoje racje (bez względu na to czy je mamy). Towarzyszy nam słowo - mówione, pisane, drukowane. To właśnie ono pozwala rozumieć świat, nawet sferach, których nigdy nie będziemy mogli „dotknąć”, „poczuć”, „posmakować”, zobaczyć, czy nawet usłyszeć. Jakże ubogie byłoby nasze życie, gdyby nie możliwość czytania, słuchania, mówienia czy nawet migania. To wszystko dzięki słowom, które pozwalają nam zrozumieć (czasami) otaczającą rzeczywistość, mówić o przeszłości, „widzieć” teraźniejszość, snuć plany na przyszłość. Zrozumieć - jak pięknie ją nazywa w swojej "Ontologii" profesor W. Stróżewski - „po dziś niedoścignioną definicję czasu Św. Augustyna”:

„teraźniejszość czasów przeszłych, teraźniejszość czasów obecnych, teraźniejszość czasów przyszłych” - „pamięć, doznawanie i oczekiwanie”.

To dzięki słowom możemy patrzeć na jutro z perspektywy dzisiaj, jest tylko jeden warunek: s ł o w a, którymi się posługujemy i te, które do nas docierają muszą być zrozumiałe. Rozmówcy muszą znać ich znaczenie, bo inaczej komunikacja zostaje zaburzona, a przekaz niejasny. Bywa, że ludzie potakują głowami, markując zrozumienie, a tak naprawdę są tylko baconowskimi „idolami rynku” mającymi zbyt mały zasób słów, aby móc brać udział w dyskusji, nie mówiąc już o konstruktywnym dochodzeniu do meritum sprawy.

Można tu wspomnieć o małym dziecku, które ma swój własny - zrozumiały tylko dla najbliższych - język.

Czy ktoś postronny mógł wiedzieć, co miał na myśli mały chłopiec, kiedy prosił o „bundingo”, „komiłodę”, kiedy mówił „Liza ma caję” i wiele innych sformułowań zrozumiałych tylko nielicznym? To tak, jakby w tym świecie był drugi świat. Świat słów zrozumiałych wszystkim i niezrozumiałych większości.

Od tego zaczyna się działanie słowami. Taki mały człowiek tworzy swój własny świat, świat słów, po to, aby osiągnąć cel. On wiedział, że mówiąc „bundingo” na jego talerzu znajdzie się pomidor. Wiedział, że prosząc o „komiłodę dostanie” lokomotywę.

Spór, dyskusja i sztuka argumentacji - te wszystkie formy uwarunkowane są wieloma czynnikami: wiekiem, inteligencją i kulturą rozmówców. Wydawać się może, że dużo też zależy od „strumienia doświadczeń”, od tego z kim współdzielimy życie.

Czy możemy się doskonalić? Czy osiągnęliśmy już jakiś pułap, ponad który nie chcemy albo nie możemy się już wspiąć? Zostajemy w naszej rzeczywistości, gdzie leniwie toczą się rozmowy prowadzące do niczego. Zajmujemy się plotkami, zapominając o własnym życiu. Wydaje nam się bowiem, że już nie „dajemy rady”, że jakieś przestrzenie już nie są dla nas, że cywilizacja nas przerasta.

Inaczej wygląda spór, dyskusja czy argumentacja u trzy - czy czterolatków – każdy z nich ma swoje racje i tylko ten, kto jest silniejszy może „postawić” na swoim. Jak wytłumaczyć koledze, koleżance, że teraz z klocków budujemy wieżę, a potem domek? Tu sztuką argumentacji może być, często nawet jest, argument siły (można kopnąć, ugryźć).

Zupełnie inaczej wygląda rozmowa, a raczej sposób dochodzenia do celu, kiedy jeden rozmówca, np. matka tłumaczy dziecku, a może trafniej jest ująć - argumentuje (używając do tego zrozumiałych słów, czyli słów na miarę kilkulatka) możliwość dokonania wyboru między zakupem dziesiątego samochodziku a pierwszego zestawu klocków. Jest pewne, że znając własne dziecko jesteśmy w stanie „postawić na swoim”.

Rozmowa między dorosłymi na tym samym poziomie intelektualnym z reguły wnosi coś nowego/ważnego do naszego życia, zawsze możemy się czegoś dowiedzieć lub coś przekazać ze swoich wcześniejszych doświadczeń. Pod warunkiem, że podejdziemy do takiej rozmowy otwarci. Ważne, by szanować osobę, z którą prowadzi się dialog.

W innym przypadku, jeżeli wydaje się nam, że to my „pozjadaliśmy wszystkie rozumy” to dialog czy dyskusja nie mają sensu. Wtedy pozostaje tylko spór. Ale po co? W końcu celem rozmowy jest przekazywanie informacji, wiedzy czy swoich przemyśleń. A jeżeli myślimy, że jesteśmy najmądrzejsi?

W takim wypadku najlepiej podczas makijażu czy golenia prowadzić dialog z sobą samym. „Ja” i ta druga osoba w lustrze. Wtedy dialog przeradza się w monolog. Każde nasze zdanie będzie słuszne (w naszym mniemaniu), nikt nam się nie przeciwstawi, wszystkie nasze racje będą racjami naczelnymi (choć niewątpliwie nie są). Przychodzą mi na myśl słowa piosenki:

„sam ze sobą na sam, najlepiej się mam, gdy znajdę się sam”.

Ale czy jest ktoś, kto nie prowadzi sam z sobą monologów? Do dyskusji potrzeba zawsze kogoś innego, nie wystarczę tylko „ja”.

Człowiek najczęściej jest tylko sam z sobą. Tak jest od narodzin aż do śmierci, od początku do końca. W życiu są tylko momenty, w których współdzielimy swoje myśli poprzez słowa, rozmawiając z innymi.

Czyż nawet książki nie są monologiem? A poezja? Oczywiście, że tak! Poezja - to „przelane” na papier własne myśli, myśli, z którymi być może człowiek nie mógł się z nikim podzielić w dyskusji, gdyż ona mogłaby przerodzić się w spór. Czy czasami w wierszach nie ma bardzo osobistych doświadczeń? Naturalnie, że są, często bowiem działamy pod wpływem impulsu. Coś nas „dotknie”: piękno, żal, radość, smutek, życie, które niekiedy „boli”. Świat jest pełen różnych wartości, ale to nie są słowa, one dopiero przychodzą, by owe wartości wytłumaczyć, nazwać.

Napisane słowa pozwalają na wyciszenie, na wyrwanie się ze swojego bycia – w - świecie, pozwalają zbudować swój iluzoryczny, wyimaginowany, czasami piękny świat. Świat naszych myśli - doskonały, pełen miłości i ciepła, pozbawiony chorób i nienawiści. Już Platon powiedział, że człowiek dąży do posiadania piękna, które przy okazji daje nam szczęście. Nie sposób nie zgodzić się z jego słowami. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zamieni swojego „tu i teraz” na gorsze, na brzydsze. Zawsze chcemy osiągnąć to, co dobre i piękne. Zawsze dążymy do doskonałości, niestety tylko na miarę naszych możliwości.

W tych rozważaniach nie należy zapominać, że znaczenie słów potrafi ulegać zmianie. W starożytności słowo „filozof” oznaczało kogoś, kto jest mądry, a nie tego, kto ma wiedzę w tym sensie, że dysponuje właściwymi twierdzeniami na dany temat. Słowo „kwas” przeszło również ogromną ewolucję i wiele, wiele takich przykładów można mnożyć.
 Czyż nie dlatego tak trudno nam się czyta chociażby staropolszczyznę? Nie rozumiemy niektórych słów, bo nie ma ich już w użyciu lub teraz oznaczają zupełnie coś innego. Są jeszcze inne przykłady, gdzie słowa znaczą niby to samo, ale ich połączenie w rozmaite wyrażenia może czasami zaskoczyć. Wyobraźmy sobie polskie powiedzonko „piąte przez dziesiąte”, spróbujmy je przełożyć na jakikolwiek (łącznie z migowym) współczesny język. Wydaje mi się, że to wyrwane z kontekstu powiedzenie zrozumiałe jest tylko dla nas - dla Polaków. Są słowa, które są zrozumiałe tylko nielicznym, niekonieczne wybranym, ale tym z danego kręgu kulturowego lub tym, którzy mają podobną datę urodzenia. Tym, którzy razem stąpali i poznawali arkana dochodzenia do wspólnych, zrozumiałych tylko dla siebie nazw, określeń, słów. Słów, które dla nich coś znaczą, a dla innego pokolenia są tylko pusto brzmiącymi dźwiękami.

Czy młodzi ludzie wiedzą, co znaczy słowo: „kolejka”? Wiedzą. Ale częściej znają już tylko jego nowe znaczenie. To oni jeżdżą teraz po świecie przemieszczając się niekiedy kolejkami.

„Nara”, „spoko”, „siema” - któż to może zrozumieć?

Są jeszcze sytuacje gdzie na określenie czegoś brak nam słów, brak obecnie i brak w ogóle. Dodać należy jeszcze, że być może nie możemy nawet przyjmować, że dla każdej własności wymyślimy słowo. W końcu rzeczywistość, której doświadczamy, wydaje się bogatsza niż nasz słownik. Być może zawsze będzie tak, że treści doświadczane będą bogatsze niż treści zawarte w słowach. Być może trzeba by było powiedzieć, polemizując z Searlem, że zawsze będzie coś, czego będziemy doświadczać, a nie potrafimy tego wyrazić słowami. Searl powiedziałby, że to coś, co w danym momencie nie da się wyrazić słowami, może się da na następnym etapie, który znowu będzie taki, że będą tam znowu pewne rzeczy, których nie da się wyrazić słowami.

A słowa, które w połączeniu z innymi nabierają jakże różnego znaczenia? Modyfikacja. Mogę jeszcze przeczytać tę pracę i ją zmodyfikować. Jak to ładnie brzmi! Ale czy mogę pójść do krawcowej zmodyfikować bluzkę? Nie, mogę ją po prostu "przerobić".

Jeżeli chodzi o argumentację, a konkretnie o jej sztukę (bo jest to niewątpliwie sztuka), można przyjąć zasadę zawartą w monologu ze „Ślubów panieńskich” hrabiego A. Fredry:

„w jego rozumu kręć się zawsze kole,
a na jedwabiu wywiedziesz go w pole”

Jest to bardzo dobry sposób. Nie potrzeba sporów. Sztuka perswazji czy jak kto woli argumentacji czyni „cuda”. I to jest sztuka, dochodzenie do oczekiwanych rozwiązań, podczas normalnej rozmowy, bez podniesionych głosów, bez niepotrzebnych słów.

Jeżeli w toku normalnej rozmowy nie potrafimy dojść do konsensusu - dochodzi do sporu. Siła argumentów nie zawsze pomaga. Argumenty siły mogą pomóc na nakierowanie, wówczas prawdopodobnie już nie „rozmowy”, a awantury.
Jednak wyobraźmy sobie pacjenta podczas operacji chirurgicznej, u którego nastąpiły nieoczekiwane komplikacje. Jest potrzebna natychmiastowa decyzja, co do dalszego przebiegu zabiegu. Czy tutaj jest czas na spór? Tutaj pozostaje tylko argumentacja wynikająca z wiedzy i doświadczenia operującego oraz sposób perswazji nakierowujący współoperatorów do jak najszybszej zmiany wcześniej przyjętych założeń. To jest życie ludzkie, dla jego ratowania liczy się każda chwila. Nie ma czasu na „filozofowanie”.

Myślę, że słowa budują świat i można go opisać właśnie słowami. Być może warto zastanowić się nad słowem, bo mamy z nim do czynienia od zawsze.

Od początku do końca. Nawet samobójcy często zostawiają jakiś liścik, w którym bądź, co bądź są napisane słowa. Człowiek skazany na karę śmierci też może powiedzieć ostatnie słowo. Kiedy się rodzimy nie potrafimy mówić, ale poprzez dźwięk dajemy znać wyrażając: - „oto ja, już jestem!”, kiedy dobiega kresu nasze życie też ponoć wydajemy jakiś dźwięk. Możemy wszakże założyć, że te dźwięki to są słowa. Nasze pierwsze i ostatnie. Choć w ciągu naszego życia też wydajemy szereg dźwięków, które nie są stricte słowami, ale mamy jednoznaczne skojarzenia, co do rozszyfrowania ich znaczenia. Szlochanie - płacz, śmiech - radość, szczęście bądź inne wydawane w różnych sytuacjach dające nam znak, że tuż obok ktoś przeżywa chwilę rozkoszy, bądź co gorsza siedzi na fotelu u stomatologa.

Czasami nie potrzeba słów, by być zrozumiałym, tu znowu z pomocą przychodzą fredrowskie „Śluby panieńskie”:

„ i na cóż tam słów gdzie dosyć na znaku…”,

ale to właśnie te gesty, jakieś wydawane dźwięki, czy może grymas na twarzy mówią o naszych odczuciach. Odbiorca potrafi te znaki rozpoznać i przełożyć na właściwe znaczenia.

Słowo pisane to prócz logicznego ciągu złożonego z nich właśnie, to jeszcze zasady pisowni. Ortografia, bez której nie może być mowy o poprawnym pisaniu. Cudzysłów, kropka, przecinek, spójnik - to wszystko ma znaczenie, to niekiedy wpływa na sens zdania.

Zobaczmy to na jakimś przykładzie. „Trzy mamy” - pisząc jako dwa osobne słowa sprawa jest sprawa jasna i prosta, a spróbujmy napisać razem: „trzymamy” - też jasne, ale napisane w kontekście łącznie bądź rozdzielnie, to nieprawdopodobna różnica.

Słowo „ wschód” - ileż możliwości zapisu poza prawidłowym… przez „f”, „u”, czy nawet z dwoma błędami ortograficznymi, słyszymy to samo, a pisząc z błędem, doprawdy, czytelnik może nie wiedzieć, o co chodzi.

Są słowa, które mamy zapisane w pamięci, słowa wypowiadane przez tych, którym udało się pokonać „bramy nicości” i wrócić. Wrócić po to, by być z nami na zawsze, poprzez swoje wypowiedziane dawno, dawno temu słowo. Choć „wszystko płynie”, „wiem, że nic nie wiem”, „myślę więc jestem”, „być, albo nie być”. Autorzy tych wyrażeń są bardzo znani, a przywołane cytaty popularne. Nas nie będzie, ale właśnie im udało się pozostać i przetrwać. Choć jest to sprzeczność, trzeba przyznać, że jest to „życie po życiu”. „Nie cały umrę” - jak czytamy w „Lalce” B. Prusa (Horacjańskie „non omnis moriar”) czy w „Dziadach” Mickiewicza: „myśli moje, dzieci moje” i właśnie te myśli transcendują. Żywię dużą nadzieję, że mam szczęście bycia – w - świecie w czasach, z których jakieś sentencje, myśli filozoficzne pozostaną na zawsze.

Słowa to jest coś, co nas łączy, ale również dzieli. To dzięki słowom nasza mała kultura przenika w tę dużą. Duża jest nam bliska też dzięki słownemu przekazowi.

Słowami można się bawić, żonglować! W tym dobrym znaczeniu. Bawią się nimi ci wielcy, którzy piszą teksty filozoficzne, wiersze, po prostu – myśląc, dobierają słowa. W ich tekstach widać, że oni nie tylko patrzą na świat, ale go widzą, że nie tylko go słuchają, ale też słyszą. Zastanówmy się. czy słowa naszej Noblistki „nic dwa razy się zdarza i nie zdarzy ” - przecież już kiedyś ktoś to powiedział - to kontynuacja heraklitejskiego „wszystko płynie”. To być może oni powinni być naszymi mistrzami, jak za dawnych lat. Mistrzami, którzy pozwolą otworzyć bramę i przekroczyć próg niewiedzy, zobaczyć świat widziany ich oczyma.

Istota każdej książki tkwi w słowach, a one tłumaczą wszystko. S ł o w o   to   b y t, który jest z nami przez wieki, choć ciągle ewoluuje, to bez niego życie byłoby niemożliwe. Życie dla Kierkegaarda to „choroba na śmierć”. Trawestując jego słowa, ośmielę się napisać :

 - s ł o w a   to   c h o r o b a   n a   b y c i e  –

W każdym fragmencie życia bowiem są nam potrzebne słowa, jesteśmy w nich zanurzeni. Zarówno kiedy jest nam dobrze, jak i wtedy, gdy wydaje nam się, że nasza wytrzymałość dobiega kresu.
Eliza Segiet – Działanie słowami: spory, dyskusje i sztuka argumentacji
QR kod: Eliza Segiet – Działanie słowami: spory, dyskusje i sztuka argumentacji