Kraksa

Marioli

Siedzą zaszkleni, oddzielni. On dzierży skrzyni
biegów wyślizgane berło, ona – dama z fretką
przyciśniętą do piersi. Kiwają się głowy rzędu
małych piesków, lazurowym wybrzeżem
nadmorska sosenka, dyndające drzewko

z nutą kadzidła i mirry. Odbija się słońce,
póki z ulgą nie stwierdzimy, że jednak nie byli
całkiem obcy – na jej udzie powoli zasycha
lepki odcisk ręki. Łudząc drżeniem palców
trwają w przedłużeniu – jej pleców tapicerka,

stóp szlachetne drewno, papieros jak wydech,
konie mechaniczne w piersi. W trzewiach świece,
sprzęgło. Karesy w karoserii. Bezimiennie się
pieszczą, opatrzeni tabliczką: trzy litery, numer.
Co po nich zostało? Licznik kilometrów i kropla

oleju jak łza zapomniana w betonie, dystrybutor
benzyny, zgnieciona butelka i kamienie spod
kół pryskające śmiercią. Nic nie znaczą,
ze strachem zerkając w domniemane lusterko,
za nimi wzbiera śpiew syren, pochyla się drzewo.


Wesołe miasteczko

Hani

Obracają się migiem wokół własnej osi,
gęsiego, przyklejeni do grzbietów
cwałujących kuców, samochodów,
strusi bądź ciężarnych

słonic – zależnie od kontekstu. Wbici
w fotel, w szezlong, między skrzydła
kościołów. Nikt się nie podnosi,
ale wszyscy pędzą

w uniesieniu nad ziemią: ktoś się
krztusi dropsem, komuś spadły lody.
Chichoczą podlotki usadzone okrakiem,
przypadkowo przeszyte

orgazmem kołyszą biodrami i drapie je
w płucach, bo wessały kometę. Ktoś nabija
się z kogoś przędąc cukier, lecz nikomu
dosyć: powtórzeń,

wciąż tej samej plaży wzdłuż innego
brzegu, wciąż tych samych punktów
na plecach pieszczonych jednakim
dotykiem, choć cudzą

dłonią. Iskają się dziewczęta mrucząc
o wojażach, wojakach z wieńcem róż
pod pachą, włochatych i czułych.
Nie nudzą wyprawy

w przestrzeń, gdzie kwitną kartofle,
psy dupami szczekają oraz baby
wyją do księżyca. Gdzie niedzielny
kierowca ma dosyć

wiraży, połączeń od matki, z głową
pod spódnicą. Pocałunki, podchody,
podjadanie malin w opłotkach działek
i wdychanie benzyny

aż zakręci się w płucach, aż zachce się
rzygać. Będą tańczyć, rozpędzoną sanną
wirować po zmrożonym rżysku, krzyżować
dłonie, by nie upaść;

choć pewnikiem upadną prędzej, później
z rykiem. Będą chcieli stanąć, zgorzkniali
i głodni, ustąpiwszy zdrowszym,
młodym. I nie będą mogli.


Los Milionos

Grażce i Jarkowi

„Fortuna się kołem nie toczy,
fortuna się toczy owocem”
Kasia Kowalska

Ciągną je za rączkę, obiecują mule
z chili na jachcie i schadzki w mercedesach
czule pieszcząc liczniki. Każdy pragnie
szczęścia – kilka dodatkowych zer, premia,
trzy węgierki na stole – i już

są w Las Vegas jurni hazardziści
w klapkach od Kubota. One – nadrabiają
różem, pozłacanym cieniem, chłodzą łokcie
w oknach. Byle do soboty, byle w snach
zobaczyć jak kwitną marakuje; czy

naprawdę istnieją? Czekają na wygasłych
przystankach, w pustych kieszeniach
zaciskając pięści; nauczone na przyszłość
odkładać uczucia – aż zblakną, pogięte
niczym stare znaki. Dojrzałym

wystarczy jedna dłoń i cytryny jędrne
na wysokość piersi, mechaniczna wnęka,
aby wkładać częściej, więcej. Inwestować
w przyszłość wypełniając pustkę. Niektórym
się udaje: nowa żona, meble

z wiśni japońskiej w designerskim roomie,
chromowane felgi (już nie tak srebrzyste)
i znów biedni, siedzą – zaszczani, zaślinieni
jak zmięte kupony; jak automat
bezwiedni, losowi jak numer.

Katarzyna Fetlińska – Trzy wiersze
QR kod: Katarzyna Fetlińska – Trzy wiersze